wtorek, 24 listopada 2015

Pik pik pik

To jest rok z piekła rodem. Jeszcze takiego nie było w mojej historii i szczerze mówiąc modlę się żeby się skończył.  Rok albo passa. Albo oba.

W marcu Rodzicielka miała zawał.  Gdyby zdarzył się w Polsce, nie byłoby co zbierać.  W ciągu godziny od przyjazdu Pogotowia w samym środku nocy była na stole angioplasty w Oxfordzie, jak się potem okazało - najlepszym oddziale kardiologiczne Europie i drugim na świecie po Klinice Mayo.

Zaczęło się od uczucia lodowatego zimna w klatce na kilka dni wcześniej. W Susla urodziny (Rodzicielka wie jak robić entree bo w Babci Święto Matki zaordynowała sobie wstrząs mózgu kiedy była dzieckiem). O 2 w nocy obudziła mnie z bólem głowy i dziwnym ciśnieniem 160/110. Czuła ciężkość w całym ciele. Po 20 minutach poczuła się lepiej i poszła spać.  O 4 godzinach obudziła nas znowu ale wtedy juz z pełnym wachlarzem objawów kardiologicznych- ból w klatce,  zimna, biała,  mokra skóra,  drżenie rąk,  biegunka, nudności i myśli o śmierci.  Wszystko to razem rozpoznałam do strzału.  W 20 minut przyjechali Strażacy z tlenem, 10 minut potem Pogotowie. Zrobili EKG na miejscu i wyszedł zawał.  Morfina, nitro i nosze.  Susel został z Maluchami które spały kamiennym snem. Ja w Ambulansie, z sanitariuszem i Rodzicielka prosto do Oxfordu w 47 minut. W tym czasie była w miarę stabilna ale na kilka minut przed wjazdem na parking szpitala wykres ekg zaczął wyglądać jak drut kolczasty, sanitariuszem rozciął jej ubranie, podłożył pady defibrylatora i krzyknął żeby się zatrzymali.
Kierowca odpowiedziała ze mają 3 minuty do drzwi wiec odkrzyknał ze cokolwiek robią,  mają robić to szybko. Zajechalismy do wejścia na oddział ratunkowy i od razu pojechała na salę.  Po dobrej godzinie przyszedł chirurg który potwierdził to co przekazał mi sanitariusz, że wszystko się udało,  ma wszczepiony stent do tętnicy wieńcowej i ze przeszła zawał spowodowany zamknięciem światła tętnicy.
Spędziła 4 dni na oddziale w Oxfordzie i w końcu wróciła do domu. Ja załapałam 2 tygodnie wolnego z pracy, co ciekawe - płatnego i w tym czasie przeszłyśmy szkolenie w kwestii torby leków,  badań,  rehabilitacji, szpitalnego zapalenia oskrzeli i spraw logistycznych w temacie: "Jak się objąć o kąty mebli żeby wyglądać jak osoba torturowana przez członków rodziny a nie jak osoba na lekach przeciwzakrzepowych? ".

Było, minęło.  Była trzymiesieczna rehabilitacja podczas której sześdziesięcioletnia Rodzicielka próbowała udowodnić rehabilitantom nie wiadomo co, piłując na rowerku ponad granice swoich ogranicznych kardiologicznie możliwości.  Na ambicje nie ma lekarstwa.

Na lekach do końca życia ma jednak 60% mniej szans na drugi zawał niż pozornie zdrowy pacjent cierpiący na skradającą się chorobę niedokrwienną serca. Kupiliśmy bieżnie elektryczną,  przestała jeść absurdalne ilości słodyczy co bezpośrednio wpływa na stan tętnic, nie mruczy juz na warzywa w obiedzie i nie ma już stanu przedcukrzycowego o którym dowiedziała się po zawale. Jak się nie słucha dziecka to psiej skóry. 




1 komentarz:

  1. Wszystko dobre co się dobrze kończy . Ciężko jest dorosłej osobie uswiadomic że powinna przestrzegać zdrowego stylu życia :) Każdy myśli że jest ze stali a choroby to łapią inni :) Wszystkiego dobrego i zdrówka dla całej rodzinki :)

    OdpowiedzUsuń