sobota, 25 lipca 2015

Niejeden by sie pochlastał

"Czasem kiedy ktoś wsadzi cie do ciemnego pudełka nie oznacza to, że cię pochowano.
 Może właśnie cię posadzono?


Piszę z perspektywy ostatnich dwóch tygodni ale w sumie, z ostatnim z myślą o ostatnim półtora roku spędzonym w pracy moich marzeń.

Mam pracę marzeń choć oczywiście można by sięgać wyżej. Jak na obecne warunki i możliwości moja praca jest idealna i nie tylko powoduje, że rano nie budzę się z głuchym jękiem we własnej głowie "Nieeee...!!!", to jeszcze mimo wszystkiego co się tam działo i dzieje, nadal uważam, że lepiej trafić nie mogłam. Ale cierpliwość się kończy każdemu. Święty Anioł na moim miejscu siedziałby i wydzierał sobie lotki ze skrzydeł. 

A mi do Świętej daleko.

A więc, jak może wspominałam (a wspominałam często i gęsto), w październiku zeszłego roku złożyłam oficjalną skargę na Oną i do dnia dzisiejszego nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Niezależnie od tego co zostało załatwione a co zignorowane, nic się nie zmieniło. Jedyną różnicą w zachowaniu Onej jest to, że nie rzuca we mnie rękawicą otwarcie bo wie już, że umiem odszczekać. 

Moim oficjalnym imieniem jest "Somebody". Ktoś. 

Ktoś powiedział, Ktoś zrobił, Ktoś wie. Mówi o mnie, stojąc metr dalej i nazywa mnie Ktoś chociaż doskonale wie o kim mówi. Tak ją to rajcuje, że potrafi Kogoś zjechać z góry do dołu i uważa, że ma do tego prawo, bo przecież nie mówi i mnie tylko o Kimś. Głupio sprytne, nieprawdaż?

A jechać mnie nie ma za co. Mój zmysł obserwacji wypracowany do perfekcji niczym tropiciel w tropikalnej dżungli jest już tak wyostrzony, że jestem w stanie przewidzieć i uniknąć wszelkich komplikacji i nieprzyjemności jakie może mi sprawić ale i tak nieustannie mnie zaskakuje. 

Jednego dnia Starszy Pan przyniósł do przychodni 5 litrów moczu w kubłaku. Wiem, ohyda ale tak się robi jak cierpi się na raka prostaty i nie ma już dla nas w tym nic z ohydy. Moczyk w 5 litrowym kubłaczku nie jest może codziennym widokiem, więc Starszy Pan zapakował suwenir w zieloną, nieprześwitującą reklamówkę i podał mi ukradkiem przez kontuar. bez zaglądania co jest w środku bo przecież czuję co trzymam a nie chcę Starszego Pana krępować sceną w której młoda dama ogląda siki jurnego dżentalmana. A więc na jego oczach postawiłam reklamówkę na podłodze, Pan do mnie mrugnął, ja do niego i poszedł. 
Taka beczka nie bardzo mieści się do plastikowej torby na próbki do laboratorium, w reklamówce do szpitala nie pojedzie tym bardziej, więc kiedy tylko Ona wróciła do Recepcji powiedziałam, że Starszy Pan przyniósł suwenir i pokazałam palcem na reklamówkę.
-Co!! To ja muszę o tym wiedzieć! To trzeba sprawdzić czy wszystkie papiery są na miejscu, trzeba to opisać!!..
-Właśnie przyniósł, własnie weszłaś do biura i właśnie ci mówię.
-Co!! 

/gówno, tylko po angielsku sie nie rymuje/

Wzięła sobie reklamówkę, trzasnęła kubłakiem o biurko, usiadła i zaczęła sprawdzać dołaczone do moczyku papiery z takim zacięciem jakby dostala paczkę z Ameryki. Kubłak poszedł do laboratorium z popołudniową partią próbek ale okazało się, że o 2 godziny za późno i Starszy Pan musi nasiurać do nowego kubłaka i tym razem zwrócić gadżet do Przychodni przez południem a nie po lunchu. 

Przyniósl nową reklamówkę kilka dni potem. A więc, żeby oszczędzić sobie kolejnego Co-Gówno, postawiłam jej reklamówkę na biurku, żeby Od Razu Ją Zauważyła I Od Razu Mogła Sprawdzić Papiery.

Weszła, usiała przy biurku, spojrzała do reklamówki, zerwała się, postawiła ją tam gdzie wcześniej ja ją postawiłam i gdzie było Źle i zaczęła szczekać:
-Ktoś mi tu baniak pełen szczyn postawił! To nie można gdzie indziej tylko na biurko?

Tym razem papierów nie chciało jej się sprawdzać bo już Kogoś obwrzeszczała.

I tak każdego, absolutnie każdego dnia. Każdy tworzy własne zasady i spodziewa się, że wszyscy będą ich przestrzegać. jednego dnia "nigdy nie wysyłamy recept do innych aptek, nigdy" a 3 dni potem "wysłaliśmy receptę do Bootsa". Jeden lekarz dostaje apopleksji kiedy pacjent wchodzi do Przychodni z ulicy, inny nie ma nic na przeciwko. Jeden uważa, że to dobry pomysł, inny że to koniec świata. Jeden nie ma nic na przeciwko, drugi nie rozumie o co chodzi. I tak w kółko Macieju. 

Straciliśmy jedyny kontakt z organizacja która zajmowała się prywatnym transportem pacjentów do szpitali na wizyty z konsultantami, zobaczyłam w Miasteczku ogłoszenie o prywatnym transporcie i spisałam numery kontaktowe. Zerwała kartkę z tablicy ogłoszeń jakby była na nim jej wredna morda.

Tak bardzo mnie ignoruje i uważa, że nie mam nic mądrego do powiedzenia, że kiedy coś do niej mówię, odwraca się i robi swoje. Przez to myli dziewczynę w ciąży która chce wizytę na szczepienie na krztusiec z kobietą która płacze jak dziecko bo właśnie jest w trakcie poronienia i nawet nie przeprosi. Ludzie patrzą na nia jak na idiotkę, ja nadal próbuję tłumaczyć

/nie, posłuchaj, to nie ta pacjentka, poczekaj/

a Ona nawija swoje i kiedy wychodzi na jaw, że zachowuje sie jak debilka, wrzeszczy na mnie: 
-A krztusiec robi tylko Sarah!
-W I E M!!

Pacjentka od krztuśca patrzy na mnie i mówi:
-Oddychaj, 1,2,3, no już. fffffff.... oddychamy.... i relaksujemy się... tak?

Robi idiotkę z siebie ale to bi nie przeszkadza póki ja nie wychodzę na idiotkę.

Zadzwoniła żona pacjenta, z domu, żeby dać znać lekarzowi co się dzieje i wezwać Pielęgniarkę Środowiskową. Żadna nie odbiera telefonu, więc mówię Jej co się dzieje i Ona mówi, że zaraz zadzwoni do Ivette bo ma do niej inny numer. Zostawiam to w jej rękach bo robię coś innego. Po godzinie oddzwania PŚrodowiskowa (nie przedstawiła się), że przyjechała do pacjenta, ma krwotok z pęcherza do cewnika i mam wezwać ambulans (my wzywamy bo mamy więcej info o pacjencie niż zona czy ona sama). Wezwalam ambulans i zapisałam w notatkach pacjenta co i jak, o której, z kim rozmawialam i kiedy tylko zobaczyłam Ją, dałam jej znać jaki jest dalszy ciąg programu. 
-Co?
/gówno/
-Wezwałam ambulans jak kazała. Oddzwoniłam do żony i  dałam im znać, że jest w drodze. Wszystko jest na ekranie.

Minęły 2 godziny.

-I POPRAW to na ekranie, bo dzwoniła Anette a nie Ivette. Ivette jest na urlopie i dodzwoniłam sie do Anette!! Potem będzie że Ivette nic nie wie!
-Ja nie wiem do kogo się dodzwoniłaś bo mi nie powiedziłaś.
/tak ważnego szczegółu w calej sytuacji, że chyba pacjent wykorkuje jeżeli ja tego nie sprostuję/
... powiedziałam do ściany bo Ona wyszła nie czekając na moją odpowiedź.

I jak Wam się wydaje... ile tak można?

W całej tej nieustannej, koszmarnej sytuacji wykiełkował jednak awans i o przykrych skutkach napisze jutro. Bo na dzisiaj dość oparów absurdu. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz