wtorek, 16 września 2014

Jak obudziła Smoka?

W nagromadzeniu wydarzeń ostatnich miesięcy nazbierało się tego naprawdę dużo. To tego stopnia dużo, że skończyło mi się miejsce na dysku w folderze "Ona" i zaczełam zapominać niektóre numery aż potrzebowałam Susła i Rodzicielkę, żeby mi przypominali i czym opowiadałam po pracy.

Z poważnych problemów jednak do listy doszła jednak sprawa ze szczepionkami wakacyjnymi.

Po 4 miesiącach pracy, zaskoczyła mnie pacjentka, która po wyjściu z córką od pielęgniarki przyszła do biurka zapłacić za szczepionki które właśnie rozpełzały się po wnętrzu jej córki. Najpierw zaskoczyła mnie bo zdałam sobie sprawę, że przez 4 miesiące jeszcze nie widziałam, żeby ktoś płacić za szczepienia więc nie wiem jak to się robi. Poprosiłam Oną, wstała łaskawie i spędziła kolejne 15 minut naliczając należną opłatę oczywiście nic mi nie wyjaśniając. Pacjentka zapłaciła, poszła, wpis trafił do zeszyciuku, który mamy w szfladzie... i zauważyłam dziwne poruszenie kiedy powtórzyłam, że przez tyle miesięcy nie widziałąm tego ani razu... Stałą z zeszycikiem, kartkowała, potem dołączyła do niej Hipiska, coś szeptały zmieszane, po południu przez biuro przechodziła Pielęgniarka II, od której podsłuchałam tylko:
-Ja tu tylko kłuję ludzi.
Kiedy miałam okazję, wziełam z szuflady zeszycik i przekartkowałam- okazało się, że do tamtego dnia, żaden pacjent nie zapłacić za szczepienia od października 2013 roku- 6 miesięcy pacjenci bukowali wizytę, przychodzili, dostawali kujka i wychodzili z Przychodni w błogiej nieświadomości, pewnie nawet nie pamiętając, że część tych szczepień była płatna! Jej procedury i zasady były tak cienkie, że nawet nie zauważyła przez pół roku, że nikt nie płaci za extra usługę.

Wiecie co się stało niedługo potem? Zeszycik zniknął, został zastąpiony nowym, zaczynającym się od kwietnia.

Następnym razem przyszłam do Niej, informując, że jakaś tam pacjentka jest w szpitalu (co wyrzuciła ze świadomości) i bardzo prosi o telefon od lekarza.
-Wrzuć to na listę.
Tłumaczenia niewiele dały i zrobiłam jak kazano. Jeszcze tego samego dnia Ona wyrzuciła nazwisko pacjentki z listy (bo to jakiś banał) i kiedy zadzwoniła znowu niezadowolona, wróciłam do Niej z pytaniem dlaczego nie ma jej na liście.
-Bo ja wieeem o co chodzi, ona chciała wymaz z lekarzem zamiast z pielęgnarką, dupę zawraca...
-Nie wymaz, tylko dzwoni ze szpitala i prosi o kontakt z lekarzem.
-Jakiego szpitaka, co ty mi nic nie mówisz?
-Mówiłam w południe, że dzwoni ze szpitala.
-Co co ty mi tu o wymazach?
-Ja? Ty powiedziałaś o wymazie.
Chwyciła słuchawkę, zadzwoniła do lekarza, skontaktowała z pacjentką- chwała dla Onej za szybkie załatwienie sprawy.

I tak co krok.

Wynajmujemy aparaty do mierzenia ciśnienia do domu. Kiedy przyszłam, aparaty były pożyczane w oryginalnych pudełkach, rozpadających się od setek rąk przez które się przewinęły, pełne bakterii, stanowiące zagrożenie dla pacjentów z ciężkimi chorobami leżących w domu. A poza tym- jak to wygląda? Rozpruwające się na każdym zagięciu pudełka z pogniecionymi instrukcjami obsługi na dnie do tego pogniecione, tysiąc razy krzywo kserowane tabelki do wpisywania wyników. Zapytałam Sekretarkę czy wyściubi 20 funtów Przychodni na dobry cel i dostałam fundusz. Pojechałam do Funciaka, kupiłam 20 plastikowych pojemników z pokrywkami na klipa i rączką do noszenia, przepakowałam aparaty, nadrukowałam więcej instrukcji do tego modelu ściągniętych z sieci, w większej czcionce dla starszych ludzi, napisałam nowe tabelki na wyniki plus zasady wynajmu urządzeń, założyłam nowy segregator gdzie każda maszynka ma swoją folijkę z numerkiem i tabelą kto i kiedy wynajmuje. Każda maszynka dostała laminowany numerek na dupce, na pudełku z każdej strony- wszystko czyste, zmywalne i porządne.

Ona dostała apopleksji mimo tego, że nie miała nic do gadania, ponieważ to Sekretarka dała błogosławieństwo i wszyscy pomysł przytulili do serca. A to rączka się pewnie oderwie a to nie wiadomo co. Musiała przełknąć.

Był w Przychodni taki "portfel", podejrzewam, że stary jak świat portfel do podawania rachunku w restauracji. Skaj lata temu się skruszył i pozostało tylko płótno, szare i obrzydliwie brudne od tysięcy, co tam- milionów razy kiedy był brany do ręki, żeby znaleźć pacjentowi receptę. Każdego dnia, co najmniej 10 osób przez ostatnie 22 lata.... FUJ. Ludzie podobno proponowali żeby wyrzucić starego flaka i zastąpić czymś nowym- NIE! Portfelik jest i jest cudnie. Do momentu kiedy nad obrzydliwością portfelika zaciążyła obrzydliwość Jej bałaganiarstwa- na portfelik wylała się w biurze pełna rurka sików do analizy. Nie widziałam tego ale jak się mogła wylać rurka sików w BIURZE, skoro żeby go przeanalizować bierze się je zwykle do pokoju pielęgniarek. Żółty jak szczyny koszyczek stoi koło kasy na którymś zdjęciu ale coś to się musiało wyrabiać, żeby zalać pół stołu sikami? W każdym razie- portfelik poszedł w śmieci, trzeba było wydrukować na nowo ze 100 recept- chaos i opóźnienia, jak powiada Tomek Lokomotywa.

Do dzisiaj płacze za portfelikiem i narzeka bo nowy folderek ma plastikowy guziczek i Ona "musi go otwierać za każdym razem. No koszmar!

- Nie warto tu czegokolwiek wymyślać od siebie, tutaj w cenie jest brak mózgu. Siedź, klikaj, rób z siebie małpę i będzie dobrze.- powiadają. Lecz praca w tym miejscu wymaga  ogromnej elastyczności i kreatywności bo każdy pacjent jest inny, każdy ma inne wymagania, dzwonią telefony z najróżniejszymi pytaniami i już wtedy nie ma czasu zastanawiać się nad odpowiedzią czy zwlekać z działaniem- działasz i już!

Tylko dlatego, że mam sporą wiedze medyczną bo od kiedy pamiętam kłułam misie strzykawkami, wyrosłam na serialach i filmach szpitalnych, w Liceum czytałam do poduszki "Internę dla szkół medycznych"- tylko dlatego przeskoczyłam fakt, że Ona nie powiedziała nam nigdy gdzie trafiają nasze próbki, jak długo spędzają w laboratorium, do kórego laboratorium trafiają, gdzie ich szukać i co dalej jak wynik zginie?

-Dziędobry, ja miałem wizytę u doktora Kości w zeszłym tygodniu, czekam na operacjękolana i doktor wyssał mi z kolana pół strzykawki płynku jakiegoś i chciałem się dowiedzieć jaki jest wynik.

Pfff, płyn widzę, że wyssał ale wyniku nie ma żadnego.  Obiecuję, że oddzwonię- pytam Onej co dalej? Oczywiście, że nie- odpowie zdawkowo, żebym zadzwoniła do laba (co jest oczywiste) a jak spytał o coś więcej, spojrzy na mnie jak na durnia więc marny trud a zdrowie mam jedno.
Siedzę- siedzę i patrzę a nad głową długa na dwa łokcie lista laboratoriów w trzech pobliskich szpitalach.
-Hematologia?- Nie, to płyn z kolana a nie krew.
-Biochemia?- nie, nikogo nie interesuje poziom potasu w płynku.
-Xray tym bardziej.
-CT i MRI też nie.
-Ogólny?- nie bardzo.
-Mikrobiologia? - a co to siki czy kałek?
-Patologia- o, to już coś. Płyn w kolanie to patologia, więc dzwonię.
BINGO. Jest, znalazłam, niosę.

-Co masz?
-Wynik płynu z kolana pana H.
-Pokaż. ... Zabiorę do go Kostki.

I już. Ona zadzwoniła, załatwiła, zgarnęła pochwałkę u Kostki- przecież się nie będę przepychać łokciami?

I tak dzień za dniem. Z czasem stało się bardziej osobiście.
-Ale bym coś zjadła słodkiego!- zamknięte popołudnie raz w miesiącu, w pokoju siedzi 5 osób w tym ja.
-Emeryt, zrzucisz się na czekoladki? Skanerka, daj coś do skarbonki, Rachela, Adaś- wrzucajcie, idę do sklepu.- O mnie ani słowa. Poszła, przyniosła torbę słodyczy, obdzieliła wszystkich prócz mnie.  Rachela, kiedy Ona nie widziała spytała szeptem:
-Chcesz coś?
-Dziękuję. /w dupę sobie wsadź czekoladkę i swoją odwagę./

I tak do zeszłego tygodnia.

Akurat doktor Kość siedział w biurze kiedy nie miałam kogo spytać czy szczepimy dzieci przeciew grypie, więc spytała jego. Szczepimy tylko te z przewlekłymi chorobami.
Chwilę potem, bukuję kolejne szczepienie i żartuję z pacjentem, że te wizyty są naprawdę króciutkie, 3 minutówki więc jak mówię, że ma tu być o 16:57 to radzę wziać to z rozwagą. Naśmialiśmy się, odłożyłam słuchawkę i zmiótł mnie postatomowy podmuch.
-Co!!! Mówisz pacjentom, że mają wizytę 3 minuty przezd 16:00 a jak będą opóxnienia...
-Tłumaczę im właśnie, że mogą być oóźnienia byb wręcz przeciwnie bo to nie są 10 minutówe...
-Co! Pacjent przyjdzie i co!!
-Nic, wszyscy wiedzą, że ...
-MY TAK BUKUJEMY OD 18 LAT!!
/wkurwiłam się/
-A ja nie wiem jak bhukujecie bo to moja pierwsza jesień a ty nawet nie powiedziałaś ani kto ani co, od dwóch tygodni bukujemy grypę a ty mi TERAZ przychodzisz...
-CO!!! To się spytaj!
-O co mam się spytać jak ty nic nie mówisz! Tak samo jak od dwóch tygodni organizujemy ten rządowy projekt opieki, ludzie dzwonią chcą się czegoś dowiedzieć a my nic nie wiemy!! Sekretarka nic nie wie, Kasia nic nie wie- wiedzą wybrani a jak coś to skąd się mamy dowiedzieć??
/zrobiło się głośno/
Odwróciła się, wzieła z lady ulotkę informacyjną o grypie dla pacjentów, rzuciła ze złością w moim kierunku i krzyknęła:
-Przeczytaj sobie!

Ulotką? Dla pacjenta? A co tu jest napisane o bukowaniu, o tym jak to wygląda z naszej strony? Ulotką?

/ w twarz? W TWARZ??/ - kłania się "Brunet wieczorową porą"

Osz ty w mordę misia ludojada Ty mendo ty!

Jeszcze tego samego wieczoru, bo zostałam na długi dużur, nie omieszkałam opowiedzieć o wszystkim Kostce, a nawet uroniłam łzę i to bynajmniej nie na siłę. Bardzo poważnie, podparty z boku opinią Szarej Eminencji powiedział:
-To nie jest pierwszy raz. Nie chcemy być "złymi pracodawcami" dlatego masz iść dziś do domu, usiąść i wszystko opisać. Ma to się znaleźć na moim biurku jutro. Tylko tak będę mógł coś z tym zrobić.

Wróciłam do domu, przemyślałam, zrobiłam szkic. Na drugi dzień rano poszłam do Menadżera, zapytałam się czy Ona była się na mnie poskarżyć bo Szarej Eminencji wydawało się, że zaraz po tym jak Ona zorientowała się, że krzyczy na całe biuro, wyszła i zniknęła na dłuższą chwilę. Okazało się, że nie, nie poszła się poskarżyć /bo i na kogo, na siebie?/, Menadżer podsunał krzesełko, chusteczkę, /zużyłam tylko jedną/, i kazał wszystko opowiedzieć. Potem zadał mi kilka dodatkowych pytań, poza nagraniem, na które odpowiedziałam szczerze i dokładnie tak jak jego i innych opinia w tym względzie wygąda:
-Czy kiedy Jej nie ma, jest na urlopie- czy jest jakaś róznica? I jeśli tak to jaka?
-Jest- zasadnicza- żadna. Nie ma żadnej różnicy w pracy kiedy jej nie ma. Kiedy nie ma Skanerki, robota wali się na głowę bo nikt inny nie umie tego co ona. Kiedy nie ma Sekretarki, ludzie obdzwaniają nas i świat się trzęsie w posadach. Kiedy nie ma Pielęgniarek, nie wiadomo jak się ratować. Kiedy nie ma Jej- nic nam nie brakuje. Nic. Nie ma żadnej różnicy, bo Ona nic nie robi.
-Dziękuję, to właśnie chciałem usłyszeć. Mogę tylko teraz powiedzieć że to jak już wiesz nie jest Jej pierwszy raz ale jak cię mogę zapewnić- ostatni. Dość tego.

Jeszcze pogadaliśmy, w poniedziałek złożyłam swoją opowieść w dwóch kopiach na odpowiednich biurkach i czekamy. Wszyscy czekają choć tylko 1 osoba prócz Góry wie, że pismo zostało złożone.

I tak obudziła Smoka.



2 komentarze:

  1. Brawo, Kokain! Nie moge sie doczekac dalszego ciagu :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja tez :) Pozdrowienia od Doniczki z Irlandii...Dobrze Cie znowu czytac :)

    OdpowiedzUsuń