czwartek, 18 września 2014

Człowiek Zwyczjany i Szalony Kapelusznik kontra NHS

Uroki pracy w Przychodni dają niewysłowioną przyjemność z obcowania z tzw. próbką statystyczną. Brytyjska próbka statystyczna sprawia się wyśmienicie, nie powiem ale są momenty, że cała ta brytyjskość przeradza się w iście montypythonowską farsę i przeciętnemu europejczykowi z drugiej strony Żelaznej Kurtyny puszczają zwieracze.

Telefon. Wyniki próbki kału. Nie ma wyników bo próbka była "zbyt solidna" i laboratorium odrzuca ją. Dla przeciętnego człowieka biegunką jest wszystko co nie robi donośnego "PLUM", dla laboratorium biegunka jest coś co właściwie trudno odróżnić do wody w odpływie. Z tego też powodu, bardzo często pacjent dostarczający "próbkę" otrzymuje w zamian figę bo jeśli dało się to nabrać na łyżeczką zamontowaną do korka w butelce, oznacza to, że nie jest to próbka zasługująca na pieniądze NHS.
Pani przyniosła swoją "biegunkę" kilka dni temu i dzwoni ciekawa łacińskim nazw bakterii które ją zamieszkują. Rozczarowanie. Cichutko tłumaczę na czym polega "próbkowanie", pani jest zawiedziona i zdegustowana faktem, że musi jeszcze raz przez to przebrnąć bo nadal "ma objawy" i bakterie odmawiają zakończenia imprezy i pójścia do domu.
-Czy ma Pani jeszcze "objawy"? Czy się pogarsza, polepsza w porównaniu z poniedziałkiem?
-Cóż... myślę że.... no coż.... tak, mam objawy- ociąga się. Próbuje użyć dyplomacji zasługującej na pokojową nagrodę Nobla.
-Czy objawy są na tyle.... poważne, że uda się Pani dostarczyć jeszcze jedną próbkę?
-Tak, sądzę, że tak. Hm... Powiedzmy... że, uhm.... objawy są na tyle poważne, że trudno zaplanować dzień!

Cała brytyjskość w pigułce.

Pacjenci dbają o nas jak o lokalne przedszkole. Ktoś przynosi magazyny do czytania, ostatnio jakaś wysoka, bardzo starsza, chuda dama podała mi zafoliowaną paczkę herbaty:
-A to herbata dla was.

Wczoraj Doktor Kulka dostał w czasie wizyty puszkę fasoli i butelkę wody mineralnej.


Zastanawialiśmy się wieczorem nad ukrytym sensem tych dwóch prezentów ale stwierdziłam, że pacjenci dbają o swojego lekarza jak tylko mogą: teraz ma szansę być bardziej nawodniony i chwalić się optymalnym poziomem błonnika w kiszkach. Śmiechu co niemiara.

Zdarzają się jabłka prosto z sadu, kratki pieczarek, jajka prosto z tyłka. Tak jak przez wieki kiedy prości ludzie szli do lekarza i przynosili co mieli najlepszego w podzięce za troskę o zdrowie.

Oczywiście nic takiego nie ma miejsca w przypadku pacjentów młodego pokolenia więc jest to zajęcie na skraju wyginięcia. Młode pokolenie jest dobre tylko w spóźnianiu się lub w nieprzychodzeniu wcale na umówione wizyty, w domaganiu się swoich praw których nikt nie odmawia i marudzeniu przy wyborze lekarza. Wystarczy, że raz lekarz powie coś czego młody osobnik nie chce usłyszeć- już go znielubia i po roku nie za bardzo jest do kogo iść. Stare pokolenie chyli głowę pokornie przed srogim opierpapier Dr Kostki i robi co się każe. Pewnie dlatego mamy jeszcze wielu100 latków na stanie i nie będziemy ich mieli za 40 lat. Piją, palą, łapią chlamydiozę, skrobią niechiane ciąże, łykają psychotropy i antydepresanty.

Blady koszmar. Mówi się w NHS, że co 3 kobieta w UK bierze antydepresanty a pozostałe dwie biegają po ulicach nieleczone. Mamy mamusie, które biorą Fluoxetinę od lat i tak świetnie im na niej idzie, że żądają od lekarzy przypisywanie jej swoim 15 letnim córkom- bo życie jest takie stresujące. Nie umieją same upaść, ponieść się, poprawić korony i iść dalej tylko muszą patroszyć się lekami na depresję, żeby odebrać dziecko ze szkolnego autobusu.

Nie żartuję, Dr Pszczółka miała taką wizytę kiedy pracowała w Większym Miasteczku. Po 9:00 rano wpadła do recepcji pani, zażądała wizyty ratunkowej, rozstrzęsiona i zapłakana. Pszczółka otworzyła drzwi do gabinetu i od drzwi usłyszała że pani przyszła po antydepresant bo nie zdążyła odprowadzić syna do szkolnego autobusu na czas, musiała odwieźć go sama do szkoły i było to tak depresjonujące, dołujące i tak bardzo zrujnowało jej dzień, że teraz może ją pozbierać tylko Fluo.

Dostają formularze do wypełnienia-'proszę określić od 1-5 czy myśli Pan/Pani o samobójstwie, okaleczeniu się, ma kłopoty ze snem itp". Zaznaczają w swojej uczciwości same jedynki i dziwią się, że kliniczni nie są w depresji chociaż sami uważają, że są na granicy dachu budynku. Jeden skok i już Fluo stanie się zbędne.

Tymczasem mamy pacjenta, który połknął 72 tabletki Paracetamolu i nie umarł. Robił awanturę, że apteki wydają leki bez mocy zabójczej której się spodziewał a potem postanowił kupić karawan turystyczny i przepowadzić się na wybrzeże. W międzyczasie brat kopniakiem złamał mu zarówno kość strzałkową i piszczelową, więc z karawanu nici, spędził 2 miesiące na wyciągu podczas którego przemyślał sprawę, podrapał się kilka razy kartą bankomatową po nadgarstkach a na końcu zelżył pielęgniarki i zwymiotował na podłogę w dniu wypisu. I biega wolny.

Inny Pan, był na Ostrym 48 razy od stycznia. Za każdym razem opił się alkoholu jak Smok Wawelski, partnerka woła i krzyczy: "On umrze, on miał już 47 napadów padaczkowych w tym roku, ratujcie go!", zabierają go raz 48, stawiają na nogi, zabraniają pić, zaopatrują w leki i wysyłają rano do GP. Para się nie stawia, mijają dwa tygodnie, Pan przychodzi odpicowany, pod garniturem, lekarz przypisuje Opierpapier z góry do dołu, daje więcej leków, Pan jest tak szczęśliwy, że udało mi się wziąć udział w tej zabawie na trzeźwo, że tego samego dnia wypija butelkę whiskey zostawiając list pożegnalny: "Przekażcie Dr Kulce, że jest dobrym człowiekiem" i ląduję na OD po raz 29.

Natomiast jego partnerka jest jak żeńska wersja Szalonego Kapelusznika, nie wiem gdzie się dobrali. Nikt u niej nigdy niczego nie zdiagnozował więc biega wolno- wpada do Przychodni, Musimy Zobaczyć Partnera Bo Służba Zdrowia Ma Go W Dupie A On Na Pewno Umrze Bo Już Miał Tyle-a-Tyle Napadów Epilepsji I Nikt Nie Wie Dlaczego Nawet Nie Zrobili Mu MRI!! Żadne uspakajanie nie pomaga, nakręca się,w chodzi na wysokie rejestry, żąda wizyty, jak ktoś jest miękki jak masło, wynajduje 10 minut po 15:00 na które i tak nigdy nie przychodzi. W tym roku zgubiła 4 paszporty bo nie ma prawa jazdy i to jej jedyny dowód istnienia. Więc nosi go wszędzie i gubi. Tym razem Biuro Paszportowe powiedziało basta bo podejrzewają, że sprzedaje paszporty (nie znają jej więc nie wiedzą, że to Szalony Kapelusznik) i nie chcą wydać nowego. Ostatnio wpadła do Przychodni, zakręciła się, nic nie chciała i zniknęła. Okazało się, że wykorzystuje nas jako toaletę, weszła, zrobiła kupę. Kupa ubrudziła klozet, nie spuściła wody i uciekła. Przy tym zgubiła swoją kartę autobusową kiedy ściągała gacie i sprawa wyszła na jaw kiedy musiała po nią wrócić.

Nazwała mnie raz "Emigrantką i życzyła, żeby mi też zginął paszport, bo tak, jak se chcę to se jeżdżę gdzie chcę!!! Lekarz jej nie przyjmie w tej chwili (5 minut do zamknięcia budynku), nie nie wypisze jej listu polecającego do Biura Paszportowego teraz, proszę umówić się na wizytę jak każdy inny pacjent. Będzie opłata za list- 31,50. To się dowiedziałam. Poleciała.

Mamy kilku takich Kapeluszników, jutro CD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz