poniedziałek, 10 marca 2014

NFZ vs NHS

Istnieje zasadnicza różnica między polskim a angielskim pacjentem narodowej służby zdrowia.

Tak zasadnicza, że każdy kto spędził choć jeden, długi, ciągnący się w nieskończoność dzień w polskiej przychodni NFZ i nawet jedną godzinę w angielskiej przychodni, zauważy ją natychmiast.
Dorastałam w wielkim mieście więc Przychodnia Rejonowa stanowiła trzy piętrowy, obszerny, oszklony budynek z własnym pogotowiem, rtgenem, salami zabiegowymi w każdym temacie, zastępami pielęgniarek i lekarzy każdej specjalności. Żeby trafić dwa razy na tego samego lekarza było trudno bo przypływali i odpływali tak często ze średnio zdrowy pacjent widział ten sam kitel tylko kiedy wracał  na "ja tylko na chwileczkę... puk puk.... co pan, kolejka tu jest!".
Moja Rodzicielka miała inne spojrzenie na kwestie zmian w personelu medycznym bo miałam w lubości zapadać na anginę i zapalenie oskrzeli trzy razy w miesiącu. Kolejne wizyty w Przychodni przypominały raczej replay za replayem.

W domu nie było zaufania do medycyny uprawianej za koperty bo lata 80 i 90 charakteryzowały się wysokim stopniej łapówkarstwa na wysokim szczeblu jak i na niskim. Brali co popadło: kawę, rajstopy, podręczniki, encyklopedie, napoleony, gotówki i kluczyki do aut. Ponieważ chorowanie było w związku z tym dość drogim interesem z nie przewidzianym rezultatem pomimo grubości koperty, polski pacjent wzbraniali się zwykle od wizyty w przychodni tak długo jak się dało. "Lekarze to rzeźnicy" więc zwykle wolał dawać zabrać się pogotowiu prosto z domu lub ostatecznie doczołgać się do sąsiada z jelitami ciągnącymi się ja nim jak zapustowe korale  niż własnoręcznie oddać się w ręce rzeźnickiej służby zdrowia. Zwykle odwożą klienta nieprzytomnego ale nieszczęśnicy zachowujący świadomość walczą jeszcze na noszach, pędzają się od nachalnych rąk i obwieszczają, że nic im nie jest kiedy zamykają się za nim drzwi ambulansu. Jak zdarzało się Rodzicielce.
"Raz wpadniesz to bagno i już cię nie puszczą"- mawiają.
Więc, pomijając obłożnie chorych i walczących z ambulansem, zwykle docierają Polacy do przychodni kiedy stan zdrowia staje się raczej na tyle męczący lub uniemożliwiający pracę, że raczej nie mają innego wyjścia. Po L4 trzeba się poświęcić.

Wchodzi więc Pacjent do budynku i cumuje przy okienku Rejestracji. Mityczny potwór NFZ....
Kiedy miałam lat 7, w czasach komuny, Rejestracja była największą skałą leżącą na drodze do zdrowia poczciwego człowieka. Rzędy, kolumny, przepastne szuflady wypchane szarymi kopertami - kartami pacjenta bronione były przez cycate matrony w obszernych fartuchach mieszające herbaty w szklankach i dzielące się eklerkami z pobliskiej cukierni.
-Słucham!
-Dziecko jest chore, można zobaczyć się z pediatrą?
Kontrolne spojrzenia w dół za okienko gdzie zwykle stałam chorowita Ja.
-Nazwisko!
-Kokainowa. Kokain Kokainowa. 25 luty 1978.
-Pójdzie i siądzie po Czwórką.
I się szło. Trzeba było mieć szczęście i pieczątkę w legitymacji ubezpieczeniowej bo inaczej nie pozostawało nic innego jak zostawić dziecko sąsiadce i drałować do zakładu pracy po pieczątkę w legitymację bo bez niej było się niczym więcej jak okazem ignorancji i mataczem próbującym uzyskać pomoc medyczną na krzywy ryj. Po dziecko do sąsiadki i znowu przed okienko.
Kiedy już dorosłam, Rejesteracja niewiele się zmieniła, herbaty, ciastka, cyce i koafiury, fartuchy. Ale poszerzyła mi się percepcja rzeczywistości i sama już unikałam lekarza jak tylko mogłam. Ale czasami trzeba było...
-Kto ostatni do Czwórki?
Ktoś podnosił rękę i zajmowało się miejsce na krzesełku w otoczeniu pacjentów cierpiących na absolutnie wszystko co było możliwe. Wystarczyło wzrokiem ogarnąć zgromadzony tłumek, żeby już wiedzieć że tego dnia obiad w domu będzie spóźniony... Niedługo potem człowiek mimowolnie zaczynał wsłuchiwać się w toczącą się po drzwiami rozmowę...
-... i tak to właśnie było.
-Straszne, co też Pani powie! Boże mój...
-Tak, proszę Pani, ile pożył- miesiąc? A mówili mu lekarze, że to nic takiego. O, połowa jak tu siedzą to pewnie trzy ćwierci od śmierci ale lekarze nie powiedzą Pani, proszę Pani, tylko leki będą przypisywać i proszę Pani oszukiwać. O.
-Co też Pani powie!?
-Tak! ..... A Pan, co dolega?
-Ja?- Pan z kolejki wszedł na celownik.
-No tak, blady Pan jakiś.
-Wrzody mam.
-Och! Panie! Dopiero co sąsiada na Osobowicki odprowadziliśmy, proszę Pana. Wrzody miał jak Pan i co? Zawinął się w pół roku, nie było co ratować.
Tłum kiwa głowami i udaje przeźroczysty, żeby nie wpaść na celownik, Pan niespokojnie powierca się na krześle, bardziej blady, nerwowo spogląda w głąb korytarza.

Idzie Rejestracja. W kapciach bez palców. Puka do Czwórki z naręczem kart przytulonych do piersi. Wchodzi, wychodzi. Nawet szybko bo czasami trzeba było czekać aż herbata wystygnie i będzie akurat do picia. Szukanie kart od razu za bardzo studzi herbaty w Rejestracji.
Na ścianach plakaty straszące chronicznymi chorobami, szantażujące palaczy, odmawiające słodkich przyjemności życia podczas gdy Rejestracja opychała się tymi ciastkami....
Godzina, dwie, pacjentka od umierających sąsiadów już poszła, nastała nowa, te same dialogi, ta sama medyczna paranoja. Unikało się spojrzeń w oczy pacjentów spod ściany na wprost, czasami jednak nie dało się- ktoś miał krzywe oko, dwie głowy, dziecko wysypkę jak po polowaniu ze śrutówkami. Lepiej było już patrzeć na te plakaty. Wstać nie dało się bez konsekwencji bo od razu znikało wolne krzesełko. Powoli zbliżała się moja kolej.
Wypolerowane podłogi- już na nie patrzyłam.
Nogi od krzeseł- też już widziałam.
Gorączka, ból głowy, albo zapalenie pęcherza- siku się chce do łez ale już nie ma czasu iść do kibelka. ...Może mam coś w plecaku na co można popatrzeć....
-Następny proszzzzz...!
Człowiek zrywał się, zbierał z podłogi czapki, kurtki, z plecaka wysypywało się badziewie, w pośpiechu jakby gabinet lekarza stał otwarty dla nas tylko przez chwilę, drzwi mogły się zamknąć i wagon odjechałby bezpowrotnie w inną część budynku.
Za białym biurkiem siedział Lekarz- zawsze w fartuchu, czasem wyprasowanym, czasem zupełnie nie. Na kieszeni metka z nazwiskiem, jakiś maziuk sprany po flamastrze, długopis... Opowiadało się co dolega i następowała krępująca cisza podczas której Lekarz grzebał się w karcie pacjenta a ja zwiedzałam nowe krajobrazy- słoik ze szpatułami do gardła, tablica z literami, puste parapety, szklana szafka z lekami której nigdy nie widziałam w użyciu. Czarny ebonitowy telefon, czasem nowszy- seledynowy. Karty pacjentów ułożone tak, żeby nazwiska wystawały dobrze widoczne.
-Nowak, Kokot, Puczygielska Helena, rocznik 48, to pewnie ta od sensacji medycznych. Gruba karta, nie ma co robić więc chodzi do lekarza. ...
-Proszzz zdjąć górę. Wdech, wydech, wdech, wydech...
/zimna słuchawka od stetoskopu od której można dostać zapalenia płuc/
-Kaszlnąć proszzz...
-!!!
-Antybiotyk dam.
-Dziękuję.
Znowu zwiedzanie gabinetu. Żadnego śladu indywidualności Lekarza. Taki pokój w którym może zasiąść każdy, włożyć fartuch i dać antybiotyk. Tablica na wprost pokazuje kolano od środka. "Było sobie życie".
-Do widzenia.
Wychodziło się  szybko, nie patrząc na resztę siedzących, oby jak najszybciej, najdalej, do apteki i do domu w cholerę.
Do szpitala w Polsce idzie się w przypadkach skrajnych. Zazwyczaj fizycznych bo od wizyty u psychologa czy psychiatry strach pomyśleć. Jeszcze się okaże, że człowiek wariat... O psychice się z Lekarzem nie rozmawia, chyba, że każą a i tak mówi się tylko tyle ile trzeba. Przychodzi się z ciałem,  szurając nogami, z bladym liczkiem, drżącymi rękami, w strachu, że stwierdzą coś złego, że wyślą na  b a d a n i a , albo do szpitala... W większości przypadków jednak wychodzi się z błahą diagnozą, powiewając receptą, wolnym i szczęśliwym. W tempie wyścigowego auta, po schodach w dół, przez oszkolne drzwi i na ulice... zanim się Lekarz rozmyśli!
Raz w życiu siedziałam na wprost biurka i cale życie przewijało mi się przed oczami. Poszłam na badania do pracy, zrobili mi rtg klatki i pod gabinet. Wysiedziałam swoje, weszłam. Pani wycięta z żurnala pt. Recepcja tylko ze w roli Lekarza długo i wnikliwie patrzyla w moja klisze.
- Ty się dobrze czujesz dziecko?
-Jja ? Dobrze.
- Na pewno?
-Tutak? A nie powinnam?- bo już sama nie wiedziałam która odpowiedź jest właściwa.
Pani zasiadła.
-Powinnam wezwać pogotowie i to już. Daj rękę do ciśnienia. Podręcznikowe. Hm... Na pewno nie jest ci słabo? Nie masz boli żadnych? Hm.
-A tccco jjest?
-No na pewno nie jest dobrze.
-Co niedobrze? Miał być papier do pracy.
-Dziecko- ty masz dziecko bawole serce i z czym takim powinnać już leżeć na Osobowickim!
/bawole serce- pomidor, jedyne skojarzenie/
-Skierowanie na rtg z kontrastem. A tu do kliniki na echo serca i dopplera. I usg. Proszz.. Jutro. I tak cie dziecko nie powinnam stad wypuszczać.
Wyszłam. W domu żałoba. Rodzicielka zadzwoniła do Ciotki od Wujka byłego Milicjanta- ichna służba zdrowia mało zabijała. Mniej. Statystycznie. W trybie nagłym zorganizowano mi zalecone testy jeszcze tego samego dnia w Policyjnym.
-Ta pani może się  puknąć mocno ściana w czoło albo oddać dyplom na Akademie. Masz serce jak każdy tylko minimalna niedomykalność zastawki ale tym możesz zacząć  się przejmować za jakieś 40 lat. A spójrztu, o. Pani z Przychodni Pracy ma własną klklinikę kardiologiczną na Psim Polu. Skierowala cie do samej siebie.
Ale była zła na drugi dzień kiedy przyniosłam jej gotowe wyniki z Resortowego.
-Co to jest? Ty masz ciężki stan i mi tu pokazujesz co? To nie przelewki dziecko, to mogą być
bzdury a nie wyniki!
-To jest Policyjny.
-To co ze Policyjny, tam tez pewnie pracują nieprofesjonalnie!
-Jak tu?
-... Bierzesz to na siebie, ja umywam ręce. Ale zzaświadczenianie wystawie!
Wyszłam na korytarz, do Recepcji po papier.
-Ale doktor nie wystawiła, ja nie mogę wydać.
-Papier albo wracam z Policja na panią doktor.
Spojrzała na mnie Recepcja, wykręciła numer na czarnym ebonicie. Zamieniła trzy zdania i papier wystawiła.

Jako ozdrowieniec z ciężkiej i śmiertelnej choroby serca na tym zakończyłam moją przygodę z NFZ.

CDN

4 komentarze:

  1. ten opis przychodni i kolejki do lekarza tak realistycznie opisałaś, że oczami wyobraźni sama siebie już w takiej zobaczyłam!!! brrrrrrrr - jak dobrze, że od blisko 8 lat już nie mam z NFZ nie mam nic wspólnego a szkocki NHS to zupełnie inna bajka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany, to ja już z dwojga złego wolę paracetamol dawany na absolutnie wszystko przez angielskich lekarzy. NHS-owi bardzo daleko do ideału, ale obsłudze pacjentów niewiele można zarzucić. Ogólnie przyjęta zasada w mojej lokalnej (bardzo dużej) przychodni to:
    Wytrwałość pacjenta + osobiste stawiennictwo w przychodni na rejestrację = wizyta u wybranego lekarza w sensownym terminie
    :)
    Niedawno korzystałam i było naprawdę pierwsza klasa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak , jak robiłem badania okresowe w jednej przychodni to zawsze chcieli mnie wysłać na poszerzenie przegrody nosowej , bo niby mam krzywy nos i pewnie jedną dziurką nie oddycham . Codziennie przeglądam się w lustrze i widzę że prosty a oddycham przez nos bez problemu . Okazuje się że lekarze mają kasę za takie skierowania . Ostatnio byłem w innej przychodni i już nie chcieli mi nosa prostować :) Zamiast skupić się na poważnie chorych to u zdrowych szukają chorób . :)
    Cieszę się że piszesz , prośba by częściej :)
    Pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
  4. ksiazke kiedy wydajesz? Swietnie sie czytalo :) ALe ty to przeciez wiesz Kokain ;D

    OdpowiedzUsuń