czwartek, 10 października 2013

Trupy z szafy

No właśnie... nowa praca.

Za chwilę wyedytuję stary post o mojej nowej pracy z lipca, żeby ci co się tu jeszcze pojawią nie mogli już trafić do źródła czyli do pubu.




Nawet cieszę się, że 2 miesiące nie pisałam o swojej dodatkowej pracy, dając sobie czas na pełne zorientowanie się w sytuacji bo niczego tak bardzo nie lubię jak zmieniać zdania o ludziach.

Szef, niech już tak mu zostanie, oraz Szefowa to generalnie mili ludzie. ... słychać było dobrze? "Generalnie mili". Dobrze, że zostawiłam sobie ten wentyl bezpieczeństwa w postaci słowa "generalnie" bo pod tym słowem można upchać wszystko czego nie widać na początku a co wyłazi jak śmieci spod dywanu albo wytacza się jak ten tytuowy "trup z szafy".

Szef to człowiek inteligentny, obyty, dorobiony, z 40 letnim doświadczeniem w pracy na kuchni. 10 lat temu otworzył własny pub i od tego czasu "jest na swoim". Jego ojciec latał w RAFie, więc ten urodził się gdzieś w Emiratach Arabskich i przez większość część dzieciństwa pomieszkiwał w różnych częściach świata. Był nawet kucharzem na jakimś statku Jej Królewskiej Mości. To jednak oprócz doświadczenia i wiedzy dało mu podstawy aby nadąć swoje ego, które co ciekawe, na pierwszys rzut oka wydaje się być przezroczyste. Jest otwarty, gadatliwy, dowcipny, ciepły... a w rzeczywistości to skąpy Szkot, egocentryk, egoista i prawdziwa menda.

Żona czyli Szefowa to pani ze srebrną łyżeczką w dłoni, podobnie uprasowana co mąż, co więcej o wiele trudniej zauważyć rysę na charakterze bo maniery damy stanowią fasadę za którą bardzo trudno zajrzeć. Jednak dla mnie jedna scenka wystarczyła, żebym poczuła nieładny zapach z szafy już gdzieś w 2 tygodniu pracy. Stałyśmy za barem, podeszła jedna z klientek siedzących przy stoliku, około 50tki, ładnie ubrana, coś zażartowała i wyszła na parking do samochodu coś sobie wziąć. Szefowa odżartowałą umiechnięta po uszy a kiedy ta wyszła, wyjrzała zza baru w stronę parkingu i powiedziała do mnie:
-Niby taka elegancka a ma dupę wielką jak szafa. A już na pewno w tych spodniach. I wszyscy wiedzą, że umawia się na randki internetowe. Ohyda.

Zamurowało ale przełknęłam.

Kiedyś wziął naszego głównego szefa na strone i upominał go o to, że czasem chwyci którąć z nas za ramionko czy poklepie po plecach. S zdziwił się tak, że brwi obsuneły mu się na kark kiedy Szef zagroził, że nie będzie brał udziału w dochodzeniach w sprawie o molestowanie seksualne. Rozmowa była wielce nieprzyjemna. My jednak na wieści o tym wyśmiałyśmy Szefa i kiedy pojechał na Teneryfę robiliśmy z tego żarty o niewybrednej naturze. S. wkładał sobie cukinię pod fartuszek, rysowali po tablicy ogłoszeń wielkie Jaśki. Kilka dni potem sam Szef nagabywał S. żeby wszedł do spiżarni gdzie przebierają się dziewczyny. S. chciał mu wytrzeć nos swoim molestowaniem ale chyba był ponad to... W każdym razie pewnego dnia S, chłopak zdolny i z wizją tego co chaiłby robić stwierdził, że nie będzie uprawiał kucharszczyzny na starych patelniach i odgrzewał warzyw w mikrofali i odszedł w ciemno. Z rodziną i drugim dzieckiem za pasem ale odszedł. Szef przełknął pigułkę ale bardzo się nie przejął bo podobno w ciągu 3 ostatnich lat było tam 4 kucharzy i milion kelnerek. Rotacja go nie zastanawia.

Szef, jak podejrzewam ma złego brata bliźniaka. Tak to sobie tłumaczę bo łatwiej żyć z bratem bliźniakiem-socjopatą niż przyjąć do wiadomości, że ktoś może być aż tak dwulicowy...
Kiedy Szef miota się po kuchni podczas kolacji- broń cię Boże nie podchodzić. Upomina, krzyczy, popycha talerze, panikuje, z igły robi kombajn i co najlepsze- WARCZY. Dosłownie, żadnej literackiej ściemy. Kiedy tylko coś jest nie po jego myśli:
-Wrrrrrrrrr.......

Dość szybko nauczyłam się dosłowie spierdalać z kuchni kiedy tylko usłyszę ten dźwięk.  Na pięcie, 180 i w nogi. Gorzej kiedy bierze wilkołaka ze sobą na salę, wtedy nie ma gdzie wiać. Wtedy głowa w dół, wzrok w kafelki i kurczymy się, kurczymy, kurczymy...

Kiedyś opieprzał mnie za to, że starsza para stałych klientów zagadywałą mnie na śmierć na setki tematów włączając w to moje pochodzenie, akcent i wykształcenie.... nie można odejść od stolika i powiedzieć:
-Super, fajnie, dziadkowie, ja już muszę lecieć bo Szef mnie pokroi na kawałki.
Stoisz więc, kiwasz głową uprzejmie i czekasz aż się wygadają tym bardziej, że atmosfera pubu w małej wiosce to włąśnie pogaduszki, wizyty, kontynuowanie rozmów prowadzonych co wieczór od lat. Tu każdy zna każdego i egzotyczna kelnerka- Polka wzbudza zainteresowanie wszystkich. Przez pierwsze dwa miesiące co stoil musiałam mówić skąd jestem, kiedy przyjechałam, jak mi się podoba Anglia itp. Ale to zawsze dobry powód, żeby zebrać opierdol. 

Natomiast zabawianie gości w wydaniu Szefa jest epickie.
-Witam, jak tam zdrowie?
-A podziękować, nienajgorsze.
-A o syn?
-Tak, to mój syn Phillip. Już 20latek!
-Witam serdecznie młody człowieku. Jak tam mama? Długo nie wpada...
-Mama Phillipa umarła kiedy Phillip miał 4 latka.
-Eeee... no tak. No tak. Może pokażę wam swoje pies

Zamęcza klientów dosiadając się do stolików, każe klientowi odkręcać oprawkę od lampy bo on próbował ale nie wyszło, wynosi na sale swoje pies  jakby były ze złota i macha nimi przed nosem zachwalając wszystko co ma w menu, z czego wszystko jest przygotowywane przez P. oraz S. a już dawno nie przez niego. Wszystkie desery robi P. ale w menu widnieje, że to niepowtarzalne gotowanie Szefa....

Po raz pierwszy dostałam zjebkę od której stanęły mi włosy na piętach kiedy przechodząc koło stolika, sprawdziłam czy klienci już skończyli danie główne. Cała czwórka siedziała z rękami na podołkach, sztućce złożone na talerzu, jak trzeba kiedy daje się sygnał o skończeniu jedzenia. Klient siedzący najbliżej popchnął lekko talerz w moim kierunku, podeszłam i zaczęłam zbierać wszystko w wieżę. W tym momencie kobieta która z nimi siedziała, nadal nawiając, złapała za widelec i zaczęła kończyć ziemniaki które jej zostały. Ups. Teoretycznie- nie wiadomo co. Odejść już nie odejdę bo mam w rękach wieżę brudnych naczyń. Zostawić jej nie mogę, zabrać też nie. Na to idzie Szef. Kobieta spojrzała na wieżę, odłożyła widelec i odsuneła talerz od siebie. Zebrałam wszystko i poszłam na zmywak. Wracam a Szef łapie mnie na łokieć, wyciąga z baru na kuchnię i dawać opierdzielać mnie jak burą sukę:
-Ty najwyraźniej nic nie wiesz o etykiecie!!! Klientka się poskarżyła, że zabrałaś jej talerz!
-Ale..
-Żadne ale! Powiedziała, że chciała skończyć ale zniechęciła się juz teraz, ja widziałem co się święci, ja zawsze wszystko widzę, od razu zauważyłem...
-Ale oni skończ..
-NIE MARNUJ POWIETRZA! Ja cię nie słucham!

Na drugi dzień, miałam przy stole 6-8 osób. Kiedy przyszło do deserów, jedna z klientek zamówiła "delice", jednocześnie zastanawiając się czy nie powinna spróbować 'roulade'... Przyjęłam od wszystkich zamówienie, przeczytałam żeby potwierdzić. Kiedy przyszło do serwowania, okazało się, że pani jednak chciała 'roulade' a 'delice' się jej nie spodobało. Wróciłam z talerzem na kuchnię... i dostałam joby za cztery pokolenia winnych w mojej rodzinie. Na nic zdało się tłumaczenie (marnowanie powietrza), że to klientka zmieniła zdanie.

Kiedy w rozmowie z Szefem przy płaceniu powiedziała głośno, że przeprasza za marudzenie... nie przeprosił mnie za wrzaski na kuchni. Jakby nie było sprawy.

W tym czasie swój chrzest przechodziłam także w swoich stosunkach z kelnerką Blondi. Uczyła mnie pracy w pierwszy dzień, choć właściwie odpowiadała na moje pytania bo jakoś nie śpieszyło się do pokazywania mi czegokolwiek z własnej woli, na drugi dzień prawie milczała, na trzeci dzień miała wolne i w tym czasie Szefowa pokazała mi to i owo a w czwarty dzień, okazało się, że (jakież zdziwnienie) nie umiem tylu rzeczy. Skąd można wiedzieć gdzie trzymamy dodatkowe serwetki, którym kluczem otwiera się kanciapkę, z czym serwują tu Pimmsa, jak podają nóż do steków... skoro nikt mi tego jeszcze nie zdążył pokazać! Blondi miała muchy w nosie przez dobre 2 tygodnie, ignorując mnie na każdym kroku lub wywracając oczy do nieba za każdym razem kiedy o coś pytałam.

Zdziwiłam się że nie dzielą obowiązków na sali pomiędzy sobą ale usłyszałam, że to za mała restauracja, żeby dzielić się stolikam. Moje doświadczenie z pracy w restauracji zazgrzytało bo pamiętam jak Pizza Hut zrobiła badania rynku i dowiedziała się, że klient który jest witany, obsługiwany i żegnany przez tego samego kelnera czuje się bardziej dopieszczony niż taki, który co chwila kontaktuje się z kolejną osobą, której jeszcze nie widział. Kelner ma szansę na dokładną obsługę kiedy wie co podał, co zamówił, jakiego drinka zażyczył sobie klient a sam klient nie musi co rusz tłumaczyć czegoś nowemu pracownikowi.

W pubie- każdy robi wszystko i wychodzi z tego pasztet. Jeden wita, drugi wskakuje za bar i serwuje drinka, w tym czasie Szefowa już leje wino damie towarzyszącej, ja kończę nalewać piwo Panu, biorę kartkę i zapisuję co zamówił do picia ale już w tym czasie Szefowa ma drugą karteczkę... z tym samym. Siadają przy stole, zamówienie przyjmuje Blondi, nie mówi, że właśnie zamówili steki, nie mówi czy zaniosła specjalne noże, czy mają przystawki. Kiedy z kuchni słychać:
-Yes, please!- lądujesz na kuchni i nie wiesz- gdzie toto idzie bo akurat Szef ma focha i nie ma ochoty ci powiedzieć gdzie to zamówienie ma zlądować.
-Powinnyście wiedzieć!! - jak było w zeszłą sobotę. Cała sala pełna, dwa przyjęcia urodzinowe, cztery kelnerki na sali a ja mam wiedzieć czyja to lazania.... Co ciekawe kiedy nie ma wielkiego ruchu i można pamiętać lub się domyśleć, że skoro nie moje to musi być Blondi- Szef nie ma problemu z otwarciem ust i powiedzeniem:
-Bar czwórka.

Natomiast kiedy na sali siedzi 45 osób- odstawia focha i zmusza do wyjścia na salę z talerzami, które nie wiadomo gdzie zanieść ale strach wrócić na kuchnię bo można dostać huraganem w twarz. Stoję więc jak debilka przed tablicą z zamówieniami i dopasowuję, szukając po 20 stolikach. W Pizza Hut, każda kelnerka zrobiłaby kurzachowi awanturę bo nic łatwiejszego niż zanieść danie na zły stół tylko dlatego, że to to samo co samemu się zamówiło, tylko 10 minut później...

Skąd foch przy pełnej sali- nie wiem.

Szef to skąpa menda. Każde odzyskiwać sałatę, rzodkiewki i szczypiorek z misek które wracają ze stołu. Kiedy Szefa nie ma, np w środy, resztki ze stołu uczciwie lądują w koszu. Kiedy jest, do nowej sałaty trafia i rzodkiewka i liście i szczypiorek z tej na wpół zjedzonej. Podobnie jest z sosami. Klient dostaje sosjerkę pełną musztardy czy ketchupu z której bierze łyżeczkę lub dwie a po zabraniu sosjerki ze stołu, wyciera się ją, zmienia łyżeczkę i stawia jak nową na tacy. Dla mnie to obrzydliwe i wbrew zasadom higieny, bo nie chciałbym dostać ketchupu nad którym pochylało się ostatnio 10 osób i do którego dolewa się tylko nowy a stary może być w sosjerce od zeszłego czwartku. Sugestia, żeby dawać mniej klientowi skoro i tak nie zje więcej niż kilka łyżeczek nie dociera.

-Nie wyrzucaj tego majonezu, to mnie kosztuje fortunę!

Co dalej. Jedna z dziwczyn zacieła się w sierpniu pękniętym Pyrexem. Zacięła się to raczej delikatne stwierdzenie, bo skończyło się na szpitalu i szwach. Do tej pory, oprócz zdawkowych przeprosin nie wydarzyło się nic. Dziewczyna ma nadzieję na minimum odszkodowania ale nawet nie dostała swojej kopii raportu powypadkowego.

Szef płaci mało. Co ciekawe, jego naliczanie godzin urąga matematyce ale zwsze w jednym kierunku. W naszym.

Od pierwszej rozmowy, moja zmiana to 18:45- 22:45. To daje pełne 16 godzin w tygodniu. Na początku przyjeżdżałam chwilę wcześniej, żeby się przebrać ale juz po kilku razach zorientowałam się, że jeśli wejdę do pubu o 18:30- całe te 15 minut mojego prywatnego czasu na przebranie się idzie w kosz- od razu każe zapalać światła, kopać lód w piwnicy, zmieniać świeczki. A więc podjeżdżamy autem na parking i siedzimy z Susłem do 18:45 omawiając miniony dzień i niech mnie ręka boska broni wejść na zmianę wcześniej. Po czterech dniach z tego zapalania świeczek robi się pełna godzina, której nigdy nie widać na payslipie.

Jedna z dziewczyn powiedziałą mi, że nie chce pracować wieczoremi, bo wg umowy powinna pracować 3h ale co wieczór wychodziła godzinę po czasie bo czekała na naczynia klientów, którzy się zasiedzieli i ani razu jej za to nie zapłacono. Kiedy policzyła, że przepracowała drugą wypłatę za darmo, przeniosła się na poranne zmiany kiedy zamyka się drzwi o 15:00.

Kiedy mieliśmy "pieczone prosię" i pub był zapchany ludźmi do 1:00 (mimo tego, że licencja skończyła się o 23:00 i Szef nie miał prawa serwować alkoholu po tej godzinie), zostałyśmy 1,5h dłużej a zapłacił za 30 minut. 

Blondi planuje odejść od dnia kiedy tam pracuje. Jak wygląda rynek pracy każdy wie, więc nadal jest na każde zawołanie. Wstaje o 5:00 rano, karmi zwierzęta bo to dziewczyna z polem i trzema końmi, świnką morską, dwoma psami, kurami, kotami itp. O 10:00 idzie do pubu i obsługuje ranną zmianę. W przerwie przed wieczornym otwarciem odbiera ze swojej komórki telefony z rezerwacjami stolików, wraca do pubku na 18:30 i siedzi do zamknięcia czyli nawet do 23:10, robi kasę, zamyka przybytek. A o 5:00 znowu wstaje. Za to wszystko dostaje 860 funtów miesięcznie. Nie dziwota, że 25 letnia dziewczyna ma dość.

Doliczmy do tego napiwki. Wypłacane są na koniec miesiąca a ostatnią tygodniówką i w tej kwestii matematyka Szefa naprawdę klęka. Napiwki wrzucamy do wspólnej skrzyneczki. Z tego co zostało mi powiedziane, dzielone są sprawiedliwie na podstawie ilości przepracowanych godzin.

W pierwszym miesiącu, po niecałych 2 tygodniach pracy dostałam 24 funty napiwków. W drugim miesiącu, po przepracowanych pełnych 64h... 40 funtów. Już coś mi się przestało w tym zgadzać bo ja sama w cztery wieczory w tygodniu wrzucam do skrzyneczki co najmniej 100f... Jest nas ok 10 osób, więc z moich obliczeń wynika, że w najgorszym wypadku pub zbiera miesięcznie ok 1000 funtów napiwków. To daje ok 100f na główkę z czego my widzimy mniej niż połowę. Gdzie są pieniądze od których co najdziwniejsze płacimy jeszcze podatek?

Na Teneryfie. Bo domyśliłam się już, że Szefostwo dzieli napiwki na pół- połowa dla załogi, połowa dla nich dwojga. To daje idealnie 50f miesięcznie. Taką połowę to ja też chcę. W sierpniu byli na Teneryfie, zaraz lecą do Dubaju.

Wczoraj po wyjściu dużej grupy klientów, podszedł do mnie i spytał ile zostawili.
-Nic. Zapłacili kartą i wyszli.
-Niedobrze....

Gdyby napiwki szły tylko dla załogi, nie powinno było go to martwić.

Szef nie umie być wdzięczny. Ani za nic dziękować. Kiedy wrócili z Teneryfy a Blondi opiekowała się pubem dzień w dzień przez 15 dni- wiecie co jej powiedział kiedy tylko wszedł do pubu w pierwszy dzień po powrocie?

-Cześć Blondi, jak się masz?
-Cześć, świetnie, jak tam wakacje?
-..... Co ty masz w brwi?
-....kolczyka.
-Od kiedy??
-Od 10 lat!
-Zdejmij to natychmiast, klienci nie lubią wyfiokowanych kelnerek.
I poszedł na kuchnię. Tyle z podziękowań. Nie pozwala jej nosić krótkich rękawków bo ma na przedramieniu tatuaż konia. Mi każe zdjemować bransoletki. Ma nawet odwagę  krytykować fryzurę P. z kuchni bo mu się nie podoba wygolony pasek włosów nad uchem....

W zeszłym tygodniu zasiadł po 20:00 na sali z laptopem i zaczął zmagać się z przygotowywaniem świątecznego menu dla klientów planujących pracowniczych Christmas Party w pubie. Miał za zadanie wrzucić na stronę pubu świąteczne menu tak, aby klienci mogli zamawiać potrawy z wyprzedzeniem.
-Ej, znasz się na komputerach prawda?
-Znam- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Zostaw te szklanki i chodź tu.

Spędziłam z nim 2h na pokazywaniu jak działa jego własna strona internetowa, poprawiłam przeoczone literówki oraz pokazałam jak stworzyć i wrzucić na stronę menu w postaci dokumentu, który klient może sobie ściągnąć, wydrukować, zaznaczyć potrawy które będzie chciał zjeść w czasie wizyty i przynieść do pubu na papierze. Był zachwycony! W tym czasie du pubu, na swoje krzesełko przyszedł już Nietoperz i widział jak pomagałam mu z robotą webmastera... Nietoperz wie dobrze jaki z Szefa gagatek. Kiedy skończyliśmy, Szef wstał, przeciągnął się rozkosznie, zauważył Nietoperza i mówi:
-Ach, co za wieczór! Zrobiłęm tak, że klienci mogą sobie ściągnąć i wydrukować menu na Święta!
-Ale... chyba nie zrobiłeś tego sam?- spytał bezczelnie Nietoperz
-Eee...
-No, bez Kokain to by ci się chyba nie udało, co?
-Nie, no, tak. Tak, jasne....

Żeby mi nie było za dobrze od tych podziękowań ("-Nie, no, tak. Tak, jasne...."), jeszcze tego samego wieczora, kiedy  przyjechał po mnie Suseł, przypomniał mi gdzie moje miejsce. Zwykle kiedy Suseł przyjeżdża na parking, pub jest posprzątany, wszystko pomyte, siedzi tylko Nietoperz i kończy swojeo Carlinga. Szef upewnia się wtedy czy Suseł już zajechał i pozwala mi iść do domu. Tego wieczoraj jednak wzięłam swoją torebkę i sweterek i położyłam na stoliku obok jak zwykle.
-Gdzie ty idziesz?
-No, Suseł już przyjechał.
-Pójdziesz jak ci powiem, że możesz. Nie bierze tego za pewnik, że skoro jest 22:45 to możesz iśc do domu.

Stałam tak 20 minut. Nietoperz milczał znacząco, Szef zamykał kasę a ja stałam jak chochoł w polu czekając aż mój Pan i Władca pozwoli się oddalić. Za dodatkowe 20 minut nie zapłacił oczywiście.
-Teraz możesz iść.

Każdego wieczora kiedy Szefostwo ma wolne, musze zostawiać z Blondi aż policzy kasę, zamknie sejf i uruchomi alarm. Poprosił mnie o to raz i od tego czasu zawsze zostaję dłużej i nigdy mi za to nie płacą. Zostaję jako zapezpieczenie dla Blondi a i Suseł, w razie napadu to jakieś dodatkowe zabezpieczenie. W końcu facet.

I tu przechodzę do ostatniej kropli w studni goryczy.

Ponieważ żadna z Polek w pubie nie ma prawa jazdy, każdego dnia Szef zgarnia je z umówionego miejsca w mieście o 18:30 i przywozi ze sobą do pubu. Wieczorem, odwozi dziewczyny do domu.

Jakiś czas temu Suseł spóźnił się chwilę i poprosiłam Blondi, że skoro i tak zaraz będzie w Miasteczku, niech zabierze mnie do TESCO gdzie poczekam sobie na Susła, który jest w drodze. Przecież nie zostawi mnie pod pubem, w samym środku ciemnej dupy, na odludziu. Jasne! Odwiozła mnie do Tesco i pojechała do domu.

W ostatnią sobotę połamało mi kręgosłup i całą zmianę czołgałam się od miejsca do miejsca. Szefowa współczuła, podawała paracetamol. Suseł zadzwonił, że już wjeżdża do Miasteczka i będzie w pubie za 7 minut. Czyli (uwaga!) 3 minuty po zamknięciu. Słownie: trzy minuty. Nietoperz jeszcze sączył szklanicę. Spytałam więc Szefową czy podrzuci mnie do Tesco gdzie Suseł będzie nawet szybciej. Zgodziła się chętnie i rzeczywiście- do Tesco jest ok 5 minut drogi autem od pubu a Suseł już czekał na parkingu. Wyczołgałam się z auta, pożegnałam się , pomachałam łapką.

W środę, dwa dni temu, pierwszy dzień po tamtym wieczorze, umówiam się z dziewczynami, że pojadę z nimi autem Szefa bo Suseł został dłużej w pracy. Spotkałyśmy się w umówionym miejscu, podjechał Szef, zapakowałysmy się do auta i rozmowa wyglądała tak:
-Cześć wszystkim, jak się macie? Słuchaj- i masz to sobie dobrze zapamiętać- nikt cię do Tesco wozić nie będzie, zrozumiano? Następnym razem zamknę pub, zgaszę swiatłą i odjadę. I dobrze to sobie w głowie zafiksuj.
A potem włączył radio i przez całą drogę zaśmiewał się z tego co tam leciało.

Trzy minuty. Nieważne, że każdą zmianę zostaję dłużej nawet o 25 minut i mi za to nie płaci, że robi ze mnie idiotkę i każe warować sobie przy nodze 20 minut, że odwozi dziewczyny po całym mieści do domów- mnie raz na 3 miesiące nie wolno.

Ręce mi opadają. Piszę ten post już drugi tydzień i codziennie dodaję coś więcej. W sumie- dorobkiewiczostwo, chamstwo, skąpstwo i pewność siebie wysadzająca pokrywkę. Słucham co mówią o nim klienci kiedy go nie ma i zastanawiam się jak to się dzieję, że jeszcze ktoś tam przychodzi. Większość klientów to staruszkowie lub ludzie w jego wieku. Szef nie życzy sobie młodej klienteli więc żartują, że jak wymrą stali klienci, miejsce obrośnie bluszczem.

Ale BMW kupił. Wziął dziewczyny z kuchni pokazywać. Od razu upomniał A. żeby przypadkiem nie paliła papierosów zanim wsiądzie do JEGO auta bo auto jest nowe. Szkoda, że zdjął folie z foteli, by się zapach tak nie wgryzał.

A na przekór temu wszystkiemu- nadal lubię tam chodzić. Pewnie prędzej czy później mi się obrzydzi cała ta fasada ale na razie nie narzekam. Nauczyłam się nie winić ludzi za ich głupotę. Po prostu patrzę i ręce załamuję.







5 komentarzy:

  1. Przypomina nieco restauracje w ktorej 'robilam' na zmywaku w 2005 roku. Nic dziwnego, ze Anglicy nie chca w takich miejscach pracowac, kto by chcial...

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzuć tę robotę w p...u , chyba że masz nerwy ze stali i dasz radę wytrzymać , ale znając życie będzie się wszystko zbierało , zbierało aż do jakiegoś spektakularnego wybuchu . Jesteś Kokaino kobietką (ładne określenie swoją drogą) o wielu talentach , te robótki ręczne , piękne zaproszenia , wieszaki . Myślę że znajdziesz coś lepszego niż praca u tego Basila Fawlty . Trzymaj się . A nie myślałaś nigdy o tym żeby odkurzyć swój dyplom , może go nostryfikować ? Znasz język perfekt , masz wiedzę pomyśl o tym .A może znowu powinnaś zacząć się uczyć , skończyć odpowiednik naszych studiów zaocznych , pomyśl o tym .

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety, tak jest w większości hoteli, restauracji i pubów. Mój mąż od 10 lat pracuje w takich miejscach, głównie jako manager albo asystent i niezależnie od tego iloma gwiazdkami, rozetekami czy chujwiczym jeszcze te miejsca się szczycą zawsze prędzej czy później pojawia się jakieś paskudne gówno.
    Pracodawcy kradną napiwki nagminnie, nie płacą rzetelnie za nadgodziny, wymagają entuzjazmu i zaangażowania, ale płacą NMW. Ale rozumiem, że można to lubić - ja też czasem tęsknię za hotelem : )
    Trzymaj się, nie sądzę, żeby Szef się zmienił na lepsze, ale ty zawsze możesz zmienić szefa.
    Na innego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ty wytrzymujesz?? Ja juz dawno uciekłabym gdzie pieprz rosnie......ciekawe czy tylko obcokrajowców tak sie wykorzystuje, bo w niewielu takich miejscach pracują anglicy......

    OdpowiedzUsuń
  5. tak sobie pomyslalam wlasnie, ze nie powinnam narzekac na swojego szefa... nic to, ze po macierzynskim obcial mi pensje i zwrzeszczal , ze jak mi sie nie podoba to moge spieprzac do tej swojej ukochanej Polski... Nic to, ze zwolnil mojego meza, ktory nie zgodzil sie na kolejne ciecie pensji - mamy dwoje dzieci, ja pracuje tylko na pol etatu... Nic to, ze wrzeszczy na swoje dzieci i zamyka je w komorce za kare... Ja go widze tylko raz w tygodniu :)))))) Wrocilam po urlopie i nie zastalam wielce zdezelowanego krzesla, ktore mialam przy biurku... Zapytalam szefa, co sie stalo i uslyszalam historie, ktora wielce mnie ucieszyla:))) Otoz moj szef, zastepujac mnie w pracy, usiadl na tymze krzesle, zadarl nogi do gory, chcac je polozyc na polce i ....wyladowal na podlodze :))) Zlapal krzeslo i rozwalil do konca o podloge:))) Oczyma wyobrazni widze te scene i juz mi lepiej :))) Zwlasza jak sie zapytal, dlaczego sie nie skarzylam do tej pory na krzeslo... Odpowiedzialam ze slodka mina, ze nie placi mi przeciez za siedzenie z nogami do gory ;) Serdecznie Cie sciskam, dzielna Kokainko. Doniczka

    OdpowiedzUsuń