wtorek, 28 maja 2013

Kolorowy zawrót głowy, jutro chcę mieć wolne

Ale dzień... jakbym nie biegała w kółko jak z pęcherzem, pewnie nadal miałabym na stole śniadanie... Dzieci wstały późno, bo ferie i nie trzeba wstawać do szkoły. Najpierw tatały po łóżku i biegały w kółko w piżamach a ja próbowałam użyć swojego autorytetu, żeby wcisnąć je w ubranka. Niestety ferie mają swoje prawa i noszenie ubrań w tych prawach się nie zawiera. W końcu udało mi się zarzucić na Maję ulubioną spódnicę i wielką koszulkę a'la Iwan Zdobywca Syberii, w której nie krępują się jej ruchy swobodne i ściągnęłam dzieciarnię ze schodów. Od razu rozległ się krzyk, że są tak głodne, że już dalej ani ręką ani nogą. Zanim zagrzały się parówy, już zapomniały o głodzie i kolejne 45 minut wolałam do stołu. W końcu parówy weszły jak w masło i zanim się nie uporałam z wpychaniem prania do bębna talerze były puste. Po czymś takim oczywiste jest, że wybiegły na podwórko cieszyć się końcem maja...

...jaki zawód kiedy dowiedziały się, że mamy za oknem ulewę i 11 stopni na plusie!

Zebrałam graciarnie, wytarłam stół i przyszła J na lekcje angielskiego. Ponieważ wpadła wcześniej, żeby nie kwitnąć na deszczu, Rodzicielka zabrała ją na obchód ogródka w strugach deszczu i pokazywanie się/chwalenie się zieleniną wyłażącą z ziemi. Mają wspólne hobby czyli Rodzicielka uczy a J próbuje naśladować i przez to nic jej nie rośnie.

Nalałam wiadro wrzątku, żeby przemyć podłogę w kuchni po kaloszach, włączyłam czajnik na kawę- myślę- zdążę zamopować zanim wrócą. Kopnęłam wiadro, że mi się przesunęło z drogi ... i wylałam całe wiadro wody z Dettolem na podłogę. Połowa wpłynęła pod kredens, druga połowa rozlała się malowniczo wszędzie gdzie się dało.

Zamopowałam mrucząc coś o mordach, misiach i ludojadach.

Potem, 3h lekcji podczas których Dzieciusie rysowały po mojej tablicy suchościeralnej, jadły żelki, piły "minelały", śpiewały, płakały, śmiały się, kłóciły.... a ja nie słyszałam własnych myśli. Ale co zrobić. 

W międzyczasie wstawiłam pomidorową, ugotowałam pomidorową, skończyłam pomidorową, przypaliłam ryż.

Lekcja się skończyła. Usiadłam do "Jamie's Dinners" Jamiego Olivera, żeby dowiedzieć się czego potrzebuję do chicken pie. Wyjęłam i rozmroziłam kurze cyce. Pukanie do okna. Samotna na benefitach.

Rzeczywiście, umawiałyśmy się na dzisiaj. Usiadłam i skończyłam kompletować jej dokumenty na Job Seekers Allowance. Tymczasem cyce rozmrożone mogły się już dusić z marchewką...

Pogadałyśmy o rodzeniu dzieci, wychowywaniu się w rodzinach wielodzietnych, USG.... akwariach, rurach od odkurzacza, tygodnioych biletach autobusowych i kupnie samochodów.

Poszła. 45 minut wołania Dzieciusiów do pomidorowej. Nie zdążyłam się odwrócić a talerze puste. Poszły paprać się w wodzie w łazience. Spojrzałam na zegarek- 17:00. Nie położyłam spać Gabiego. Cholera. Niedobrze. Za późno. Przeżyje.

Chicken Pie. Mam cyce, mam marchewkę. Nie mam selera, pora i ciasta francuskiego. Telefon do Susła ze zleceniem na zakupy w Tesco.

Duszę cyce. Przynajmniej zacznę.

Dzwoni Samotna. Sprzedali akwarium. Szkoda. Kończy się pranie, wstawiam nowe. Maja z Gabim założyli akwarium w łazience w starej puszce po cistkach. Mają kamyczki i wodę, Maja woła do Babci żeby jej dała rybkę.

Rodzicielka idzie z Bostonem na spacer, bierze Pierdziochy na błoto. Zaczynam pisać tego posta.

Przyjeżdża Suseł, w sekundę seler z porem lądują w garze. Jeszcze zdążę. Nie będzie dzisiaj tylko pomidorowej.

Suseł wybebesza komórkę, szuka talerza satelitarnego dla Samothnej. Znajduje, bierze odkurzacz który od niej pożyczyliśmy i jedzie odwieźdź.

Mieszam w garze, pisze posta. Wracają Pierdziochy. Gabi ma wodę w kaloszach, wielki kamień w ręku, Maja ma błoto na buzi i niesie polne habazie dla Mamy Kokainki.

Oddaję łychę do mieszanie Rodzicielce i ładuję Pierdziochy do wanny. Od razu w piżamki. Co sie będę skoro padną za godzinę max.

Kończe posta. Chicken Pie nie zdąży zgęstnieć. Będzie jutro. Dzisiaj tylko pomidorowa. Jutro popyrkam, odparuje się mleko i wino, będzie miodek a potem do blaszki, na ciasto francuskie, pod kołderkę i heja do pieca na godzinę.

Tak jakby padam.

Suseł wraca od Samotnej. Nie bójcie, się, Samotna nie jest taka samotna, ma facecika. :) Zagadał się, facecik opowiedział całe swoje życie.

-Kocham cię Tato- mówi Gabi, zwiędły na Tacie.

Zupa

Pomidorowa

Z

Ryżem

Bon apetit

piątek, 24 maja 2013

Maja w teatralnym debiucie

A żeby Mai nie było smutno, pochwalę się, że byłyśmy dziś z Gabim na szkolnym przedstawieniu w którym Maja grała... szprotkę.

Dzieci z Reception Year i Year1 przygotowały historyjkę "Tiddler the Story Telling Fish" z okazji końca semestru i zaproszonych zostało masę ludzi. Maluchy dostały specjalne morsko pomalowane koszulki, rybki na patyczkach, jedne szrotki, inne jakieś morskie gadziny i starszaki odegrały cała fabułe na prawdziwej scenie podczas gdy rodzice opychali się żelkami w galaretce.

Gabi miauczał cały czas i niepokoił się o Maję kiedy zniknęła po drugiej stronie sceny... jak uda mi się, załaduję krótkie video. 

Tymczasem Maja... coś tam grają, coś się kręci a Maja niepomna, że patrzy na nią 100 osób sama sobie zapewniła rozrywkę i lizała kijek od szprotki. To dziecko nie ma w sobie za grosz wstydu, tremy, krępacji- taran nie baba. Jak Mama. :)

Żartuję, że kiedy na Ziemi wyląduje UFO, Maja będzie tam pierwsza jako samozwańczy ambasador, machając do wszystkich, zawiązując nowe- biało-zielone przyjaźnie i to zanim jeszcze na miejscu zjawi się MI6 i Faceci w Czerni. :)

Ze wszystkimi musi się powitać, pouśmiechać, ma odwagę wszędzie wejść, do każdego zgadać.... Żeby widziała mnie w jej wieku, byłabym schowana pod sceną, zapłakana i zasmarkana, ściskając połamany patyczek z przedziurawioną szprotką...


Na przekór pogodzie z Gabim w roli głównej

Wiecie co mam za oknem? Sztorm. Regularny, szary, straszny sztorm, który wczoraj siał deszczem ze śniegiem a dziś wydziera z rąk kamienie. A mamy koniec maja. Naprawdę, jako geograf zaczynam poważnie martwić się o to co będzie dalej....

W tym roku mieliśmy 2 dni pogody. Na szczęście trafiło na Bank Holiday i mieliśmy okazję wyskoczyć na zieloną trawkę, żeby pobiegac po trawie i zjeść kanapki gdzie indziej niż przy stole. To było 3 tygodnie temu.

Z racji tego co za oknem powspominam jednak troszkę tamten dzień, żeby zrobiło się cieplej. Rano pojechaliśmy na pierwszy w tym roku car boot, gdzie Gabi dostał dwie kolejki z Tomkiem a Maja książeczki do literowania. Zaopatrzeni, pojechaliśmy do Broughton Castle, gdzie wiecznie zielone łąki rozciągają się po horyzont i rozłożyliśmy kocyki. Obrazy opowiedzą resztę.

Najedliśmy się kanapek, truskawek, Mama Kokainka pozwoliła nawet napić się Coca-Coli! Wielkie święto!

Gabi oszalał na punkcie Tomka i kolejek w ogólności. Mój dziadek ze strony Taty był kolejarzem. Mój pradziadek ze strony Mamy też, jego córka, moja ciocia-babcia również. Susła brat jest kolejarzem. Cztery osoby w rodzinie zobowiązują. Gabi kocha wszystko co ma kółka i robi ciuciu. Swoje figurki z książeczki o Tomku, które dostał pod choinkę nosi ze sobą wszędzie i o dziwo zawsze wie gdzie są. Szufladę z zabawkami zapełniają wszelkie rodzaje lokomotyw i wagoników, drewniane, plastikowe, metalowe, z Tomka czy nie- kocha Ciuciu i koniec.



Jednym z pierwszych słów którymi zaczął się posługiwac był "bęgiel" czyli węgiel. Tomka musi oglądać w telewizji cały dzień, wszędzie jeździ swoimi kolejkami, każdego ranka rozkłada jedną z kilku kolejek które ma, wyciąga trzech lub czterech Haroldów, różnej wielkości , o różnym stopniu zniszczenia i ratuje z helikoptera co się da. W jego ulubionym odcinku Berię ratuje Harold, przenosząc ją na linie z mostu Bujamostu na stały grunt i Gabi, kiedy tylko ma pod ręką nożyczki, chwyta swoje pociągi jak w szczypce, od góry i mówi:
-Cymaj się Berciu, zalas cię ulatujemy!



Gabi mówi jak 3 latek, powiem więcej,- Mówi lepiej niż Maja kiedy miała 3,5. Nie miesza przypadków, rodzajów, posługuje się całymi zdaniami, potrafi od razu powtórzyć całe frazy i wystarczy dzień i jedno powtórzenie i zaczyna ich swobodnie używać. Dziś np, wysiadając a auta powiedział:

-Mamo, jaki silny wiatl! Baldzo silny i buja i wieje. Gabi jest jesce mały i poleci. Boję się.

Jego logiczne myślenie, łatwość z jaką kojarzy fakty i wyciąga wnioski jest dla mnie niewytłumaczalny. Ma dopiero 2,5 roku a rozumie absolutnie wszystko co się do niego mówi i jeśli my nie rozumiemy o co mu chodzi to tylko dlatego, że to my nie sądzimy, że może mówić o takich rzeczach o jakich mówi. Do tego liczy po polsku i po angielsku do 10, i umie policzyć przedmioty do trzech, umie też zastosowac liczebniki jak "pierwszy, dlugi, tseci, cwalty.." i liczy te swoje pociągi na torach tam i nazad.



Przy tym jest niewyobrażalnie słodki i tulaśny i jak na razie to mały maminsynek, który "chce do mamy, moćka i mleko" kiedy tylko posmutnieje czy jest zmęczony.

Jest bardzo zdolny manualnie, potrafi zakręcac i odkręcać butelki, odpinać i zapinać buciki, zdejmować kurtkę, spodenki, podciągać nogawki piżamki kiedy są za długie, zakładać czapkę tył na przód przy czym nieustannie komentuje wzystko co robi:

-Podniosę podenki bo padną do ziemi i siem przewlócę.



Nadal jest niejadkiem ale łasuchem na owocki i słodycze. Czasem nie je 3 dni a potem dostaje robaka-wpierdalaka i nie można się opędzić. A potem znowu wraca do opcji mleka na każdy posiłek i nie powalczysz, mimo najlepszych chęci.

Ale jest wyjątkowo grzecznym i zgodnym dzieckiem i  zdjęcie powyżej oddaje całą jego naturę.


Kiedy wspominam czasu przed Dzieciusiami, marzyłam, że kiedy juz będę miała te swoje dzieci to będzie tam synek, malutki, mądry, spokojny, poważny ale i radosny kiedy przyjdzie czas na radość. Gabi jest dokładnie taki jak moja wizja "synka". Często wieczorami tuli mnie mocno za szyję i mówi:
-Kocham cie naj na świecie.

Zakłada mi na koalnka plasterki i pyta:
-Sysko w poziądku? Zyjes?- kiedy nachodzi mnie kichanie sienne.

Lubi jeść piasek, trzyma mnie za rękę kiedy zasypia i czasami boi się, że ma złamanego siusiaka- nie pytajcie, nie wiem dlaczego :)


czwartek, 9 maja 2013

KOKAIN- Speszal Ediszon

Dla spragnionych fanów kultowych, od dzisiaj po lewej stronie bloga macie specjalność zakładu pod tytułem "Kokain i Audycje" gdzie co prawda losowo ale będą się linkować kolejne poniedziałkowe audycje w których regularnie biorę udział w ramach mojej działalności w Projekcie Infinitus. Możecie sobie posłuchać o rewolucyjnych opiniach Kokainki, czasem coś o nauce, czasem coś o czymś innych. SF, apokaliptyczne teorie, 2012, komunikacja, zagadnienia społeczne.... Od wyboru do koloru.

W dzisiejszym temacie, moja pierwsza audycja z listopada 2012, o emigracji właśnie:



Enjoy!

Realia i co ja na to

Trwa trzeci tydzień koczowania naszego znajomego w salonie. W życiu nie mieliśmy tak bezproblemowego lokatora w domu! Praca jest, czasem jej nie ma, jak na razie kontaktuje się tylko jedna agencja pracy i szczerze mówiąc nie spodziewałam się niczego więcej. W Miasteczku jest z 15 agencji ale po latach domyślam się już, że raczej przyjmują polskich pracowników na listę chętnych ale zaraz po ich wyjściu z biura, wrzucają papiery do śmieci. Tak było z resztą ze mną i Trufflem. Zarejestrowałyśmy się w 5 a i tak odpowiedziała tylko jedna (ta sama co teraz) i to po 2 tygodniach kiedy już miałyśmy inne zajęcie.

Pozornie wydaje się, że ruch na runku pracy agencyjnej się nie zmienił ale po trzech tygodniach widzę, że zmieniły się czasy. Kiedyś było nam łatwiej znaleźć pracę, dziś tak nachrzaniliśmy sobie w opinii o Polakach, że czasami mam wrażenie, że idąc spacerkiem po Miasteczku tłum rozstępuje się niczym Morze Czarne. :( Nie raz odczuwam konieczność bronienia się pod presją nieufnych spojrzeń ludzi, którzy pytają się ską jestem. Zauważyłam, że kiedy powiem, że z Polski- natychmiast wciągają powietrze i stwierdzają lakonicznie:
-aha.
Ale ciągnąc zdanie, kiedy powiem, że mieszkamy tu już 7 lat i nasze dzieci się tu urodziły i ze kocham ten kraj i ludzi.... na ich twarze powraca uśmiech i od razu robią krok w przód. Ci co nas znają od lat, chyba zapomnieli, że jesteśmy z Polski. Nawet kiedyś w rozmowie ze znajomą z Tesco, kiedy nie uwierzyła, kiedy w rozmowie wyszło, że znamy się już 7 lat, przyznała, że teraz jesteśmy już lokalni. Swojscy. Żadni tam "Polacy". To miłe. Kiedy wysiłek stapiania się z otoczeniem przynosi takie efekty.

W jednej z firm która zatrudnia przez agencję Polacy spalili za sobą wszytskie mosty. A właściwie jedna laska. Przyjęła się na nocną zmianę i usłyszała, że jak się sprawdzi to jest szansa na kontrakt na stałe za jakieś 12 tygodni. Popracowała rzeczone 12 tygodni i kontraktu nie dostała. Więc wiedźmiński wkurw słowiański dał o sobie znać i oskarżyła managera nocnej zmiany o molestowanie seksualne. Sprawa się zakapućkała, panienka i tak miała już inną pracę na horyzoncie, manager zostałw ysłany na białe niedźwiedzie a cała polska nocna zmiana została zwolniona w trybie natychmiastowym w ramach szeroko pojętej profilaktyki zdrowia psychicznego zakładu. Tak to się dzieje czasem na emigracji.

Nie dziwota, że trzeba się bronić w kontakcie z pracodawcami. Nie zazdroszczę nowo przybyłym takiej sytuacji... W 2006 to było niebo na ziemi a teraz.... No i nie zazdroszczę jeszcze jednej rzeczy, którą widzę zarówno u A jak i słyszę, że gnębi kilku Polaków z którym A już się zetknął.

Rzecz się ma o ambicjach czy raczej ich nagłej śmierci w wyniku zderzenia ze ścianą rzeczywistości w UK. Żadne referencje, świadectwa pracy, doświadczenie, stanowiska, lata przepracowane nie mają żadnego znaczenia jeśli przywiezione zostają w walizce z Polski. Człowiek, chce czy nie musi zacząć od zera i rzadko się zdarza, że wynosi go to na bohatera. A był 14 lat wiernym pracownikiem Multikina i pod koniec managerem działu gdzie zajmował się wszystkim od podłączania projektorów po jeżdżenie po Polsce i otwieraniu nowych kin. Teraz od 2 tygodni szufluje traye na tyłach piekarni i to boli. Bolą ręce, bolą nogi i boli ambicja. Dogorywająca w spazmach, przy wtórze przejmującego rzężenia.

Jeden z Polaków spotkany na zmianie opowiadał o swoim zawodzie Anglią bo przyjechał tu 2 miesiące temu, nie zna języka ni w ząb, w Polsce był taksówkarzem i jest rozczarowany do łez bo chciałby tu zostać "dyrektorem" a wygląda na to, że to se ne da. Niby śmieszne ale jakie tragiczne?

Może jesteśmy jacyś inni ale jakoś nie do końca boli mnie fakt, że mam w szufladzie dyplom studiów wyższych a pracuję na kasie... to nie kwestia braku ambicji, bo gdybym dostała ofertę, poleciałabym jak w dym. Po prostu nie mam ochoty znienawidzić rzeczywistości tylko za to, że mi się nie podkłada dywanem usianym płatkami róż. Jak przyjdzie na to czas to się znajdzie. Do tego czasu korzystam z tego co jest i nie czuję wyrzutów sumienia, nie roztkliwiam się nad całą masą hipotetycznych możliwości, które przechodzą mi obok nosa. Czasem tylko wkurzam się, że stoją mi na drodze bariery nie do pokonania na które niewiele mogę poradzić. Wszystkie inne da się pokonać.

Pierwsze to prawo jazdy, którego nijak nie mogę zrobić, drugie to Dzieciusie, które muszą wyrosnąć na tyle, żebym mogła szukać jakiegoś sensownego zajęcia od 9:30 do 14:30. Też mi sensowne godziny... ale jednak.

Ale, do tego czasu chwalę sobie wszystko co przynosi los i z tego jestem zadowolona. W ten sposób pierwszy siwy włos na mojej skroni pojawi się gdzies tak koło 90tki kiedy poczuję, że spada mi tętno i nie czuję nóg. :)