wtorek, 17 kwietnia 2012

Coś z Kokainowa... :)

Suseł ma dwa tygodnie urlopu. Kto by się spodziewał, że mam w ten spsób mniej czasu na cokolwiek niż zwykle? A to się człowiek wyciągnie, a to zamarudzi a to śniadanie rozciągnie się od wczesnej herbaty do południowego kończenia kanapki z ogórkiem...

Na szczęście dziś Maja wróciła do przedszkola po feriach, więc część naszej rutyny wróciła na miejsce. Maja wróciła w tych samych spodniach w których wyszła z domu a po południu poszła spatki umęczona wczesnym wstaniem i bieganiem w kółko za dziećmi.

Spodenki- od dwóch dni nie przelała ani jednych gatek. Dwa dni temu, kolejny regres w nauce wypełnił całe wiadro na pranie mokrymi spodenkami. Mokrymi i nie tylko. Nadal, póki jest czymś absolutnie zajęta, poleje na wszytsko, wliczając to krzesło w kuchni. W weekend siedziała 2h lepiąc figurki z plasteliny, pytana czy chce siku, odmawiała a potem trzeba było prać siedzenie. No klasyka gatunku. Są poranki, kiedy jeszcze z nocną pieluchą będzie wołać, że chce na kibelek, są wieczory, kiedy sika co 10 minut, zupełnie nie pamiętając o nocniku. Na szczęście nauczyła się przystawiać sobie do nocnika pudło z Duplo na którym kładzie myszkę i w czasie nasiadówki może puszczać sobie Miki na YouTube. :)

Nauczyła się też skarżyć:
-Mamooooo!  Bo Babcia mnie pokrzyczała!
-A za co?
-Bo się nie chciałam ublać!
-To znaczy, że byłaś grzeczna czy nie grzeczna?
-Niegrzeczna.
-No więc?
-.... ale pokrzyczała!

Oraz poznaje tajniki międzyludzkich relacji. Wróciła z przedszkola i za nic nie chciała się rozebrać- kurta przeciwdeszczowa, czapa, szalik, trampki- siedzi i się jeży. Nakrzyczała na nas, że będzie jej zimno i nie będzie się rozbierać i już i poszła do salonu czesać jeżozwieża. Po jakiejś godzinie po prostu weszłam, rozebrałam i pytam:
-A dasz buzi?
-Nie.
-Nie? Dlaczego.
-Bo jesteś zła!
-JA? - pomyślałam, co takiego zrobiłam?
-Tak, jesteś zła bo naksycałam.
-Myślisz, że jestem na ciebie zła bo na mnie nakrzyczałaś??
-tak. - cichutko.

Umie też tak: rozbieramy się do spania. Potfól ma teraz dość sprecyzowany wygląd- jest zielony, futrzasty, ma jedno oko i "robi, że mój pokoik jest klejący" (cokolwiek to znaczy). A więc nie zostanie sama w pokoju bo przyjdzie Potfól. Zapomniałam butli mleka i musiałam wrócić do kuchni. Zeszłam szybko ale słyszę z góry cichutkie (żeby nie obudzić Gabiego):
-mamooooo..... bojem siem! mamoooo....!!
-Idę już, nie bój się, jestem tutaj!
Głośniej:
-Mamo! Potfól idzie, bojem siem!
-IDĘ!

Lecę na górę, wchodzę do pokoju, Maja siedzi na łóżeczku z misiem i ma oskarżycielski wyraz twarzy:
-Jesteś taka niegrzeczna! Zostałaś mnie a tu jest Potfól!!

Wymiękamy 100 razy dziennie.

Mai angielski jest nie do pobicia. Umie już nazwać ok 50 przedmiotów i zwierząt bez zająknięcia a do repertuaru zwrotów dołączyło ostatnio:
-Łats jo nejm?
-Maj nejm is Maja!
-Hałarju?
-Ajm fajn, ju alrajt?
-Łejt fo mi!

Natomiast Gabi, dokładnie tak jak Maja w jego wieku rozsmakował się w liczeniu. Wystarczy więc powiedzieć:
-Jeden...
-DŁA, TSYY....
i tak w kółko.

Mówi też:
-Ciiichooo... - i wyciąga paluszek.
-Cioooo???
-Ceeeść!?

No i ponieważ Tata jest z nim od 1,5 tygodnia, nie schodzi mu z rąk. RYK jaki towarzyszy wychodzeniu Susła z salonu jest obłedny, Gabi łapie się bramki, osuwa na ziemię trzymając prętów i płacze:
-Taooooo,,,,, nieeeeeee,,,, aaaaa.......!!!!!
Serce pęka. Ale jest też wrednym wyzyskiwaczem, bo wzięty na ręce i wniesiony do kuchni natychmiast wskazuje paluszkiem na barek, gdzie w słoju mieszkają czekoladowe, wielkanocne jajeczka i mówi:
-DAJ?? DAJJJ??

Wrócił mu apetyt po tym jak od Bożego Narodzenia nie był chory ani razu ale zasadniczo w kwestii jedzenia są z Mają kompletnie różni: Maja je dużo ale tylko wybrane potrawy i składniki, Gabi zje absolutnie wszystko ale w ilościach mikroskopowych.  Niezbyt gustuje jednak w mięsie i pomijając niemieckie "pupety" i parówki, nie je mięsa i już. Jajek też nie, w żadnej postaci.

Niemniej jednak rośnie, przybiera na wadze i nawet dobija powoli do ubranek na 18 miesięcy. Nadal brakuje mu kilku ząbków i na razie nie zanosi się raczej na nowe fale ząbkowania. Planuję wizytę u dentysty, żeby dowiedzieć się co zrobić z tym bliźniaczym ząbkiem bo nie ma tam miejsca na górną dwójkę i boję się, żeby nie wyrosła w dodatkowym rzędzie. Od tego prosta droga do zębów jak sosny. :( 

A Maja nareszcie przestała rosnąć jak na dopalaczach. Od listopada nie urosła już 10 cm ale zaledwie 4 i pierwszy raz od 1,5 roku wpadła w tolerowalny zakres wzrostu dla jej wieku. Tolerowalny czyli 95 percentyl :) A to bezpośrednio przekłada się na koszulki rozmiar kobiecy 8-10 i spodenki na 8 latki. But rozmiar 12 z tendencją ku numeracji dorosłej. 13 dla dzieci już nie ma.

A u nas... zepsuł się nam autek i po 3,5 roku trzeba go zezłomować. W Polsce pojeździłby  jeszcze z 10 lat a tu nikt się taką awarią nie będzie ....... :/ Dodatkowo, w weekend poszła pompa wody i autek buja się do Co-opa i z powrotem ale to wszystko na co go stać zanim rozgrzeje się do temperatury topnienia asfaltu. Szkoda, tym bardziej, że na 13tkę Susła chcieliśmy kupić piec na drewno do salonu, żeby spuścić z rachunków zimowych za ogrzewanie. Co zrobić. Najgorsze jest to, że całą ekipą nie jesteśmy w stanie zapakować się do puszki Rodzicielki, więc nigdzie nie możemy razem pojechać. Nawet na zakupy jeździmy w niepełnym składzie bo do auta nie zmieści się spacerówka a co dopiero dwa foteliki, ja z tyłu, zakupy, wózek i tysiąc innych gadżetów....

Pogody nie ma, wiosna odwołana, wróżki pogodowe lecą w kulki. Zawiązki roślinek wysadzone już do ziemi zamarzły na przezroczyste bibułeczki, różowy domek stoi i moknie na deszczu, suszę pranie na czym się da bo nie ma sensu wystawiać czy wywieszać prania na sznury, żeby za godzinę lecieć po tak samo mokre kiedy zaczyna lać. Połowa kwietnia, w zeszłym roku, w okolicy chrztu mieliśmy środek lata i Maja jadała śniadania ubrana w same gatki, przy stole w ogrodzie.

Mam nowe klapki ale nie mam wiosny. Mam nową książkę Jamiego Olivera ale nie mam weny do gotowania bez pogody. W taką porę to tylko kartofel smakuje... :(