poniedziałek, 24 grudnia 2012

To juz dzis, dzis, dzis!!

Moi Kochani! 


Zmuszona pracować cały weekend mam dziś na głowie mnóstwo gotowania, wiec wybaczcie brak kolejnego obrazoburczego Świętego Mikołaja w postaci obrazka oraz polskich znaków. Ale to i tak nie odbierze siły życzeń...

WSZYSTKIEGO CO DOPROWADZI TEN SWIAT DO PUNKTU W KTORYM NIKT NIE BEDZIE JADL KIEDY INNI BEDA GLODOWAC, NIKT NIE BEDZIE ZARABIAL KIEDY TRACA INNI, NIKT NIE BĘDZIE STRZELAĆ DO LUDZI I BYL NAZYWANY MORDERCA A TYDZIEN POTEM KTOS INNY ZA TO SAMO NIE BEDZIE NAZYWANY BOHATEREM. 

W tym roku brak tradycyjnych zyczen spowodowany jest faktem, ze wlasnie rozpoczelismy Galaktyczny Nowy Rok i jesli nie zrobimy czegos z tym swiatem, kokejna okazja nadejdzie za 26 000 lat. 

Pozdrowienia i najszczersze życzenia powyższego dla moich Czytelników i reszty Świata
ŻYCZĄ KOKAINKA, SUSELEK, MAYA I GABI

EDIT: A skoro Dzieciusie oglądają Express Polarny to przyszedł czas na literówki i obrazeczek :)


środa, 19 grudnia 2012

Wszawy interes

Mowili ze tak bedzie ale mialam nadzieje ze bedzie to wygladac jakos inaczej.

Caly zeszly rok w Mai predszkolu wszy pojawily sie moze trzy razy i Maja nie zalapala ani razu.

W zeszlym tygodniu wrocila ze szkoly i czochra grzywke jak wsciekla. Zapytana odpowiedziala ze sie drapie bo mysli. Ja ci zagladam we wlosie..... Jezusie Nazarenski!! Banda rozochoconych, wielkich skur*****ow, dojrzalych osobnikow w najlepsze gra jej na glowie w pokera! Rozbieranego!

Full Marks mialam od zeszlego roku profilaktycznie, dawaj Maje do lazienki i zaczynam czesanie. A Maja ma wlosy po Tatusiu czyli tak geste, ze rozlozone na boki grzebieniem i tak nie pokazuja skory. Szampon i grzebyk, szmpon i grzebyk. A  maja nienawidzi gmerania we wlosach! Dodatkowo zazenowana jakims robakami we wlosach placze, ja czesze,mTata pociesza i zajmuje uwage...

Na drugi dzien poszla do szloky czysta jak lza. Wrocila- z ekipa pokerowa w najlepsze rozkladajaca wlasnie stolik do pokera. :-[ Najwyrazniej nikt nie wzial sobie doserca mojego telefonu bo od zeszlego tygodnia pedzilam juz ten wszawy intees trzy razy. W Mai klasie jest dziewiecioro dzieci. Wystarczylo napisac 9 karteczek i poprosic rodzicow o sprawdzenie dzieciom glow.

Z drugiej strony pytanie co ma na glwoie dziecko ktore rozsiewa takie bydlaki?

poniedziałek, 3 grudnia 2012

W końcu idą Święta...

Zaczęło się od tego, że zrobiłam Maryjkę, Józefka i Jezuska dla szkoły Mai. Postacie wyszły na szydełku ślicznie, zestaw stoi w klasie zerówkowej, w otoczeniu świątecznych ozdób.



Coś tak czułam jednak, że w tym roku czas na domową szopkę i pozostało tylko czekać na natchnienie. W charity shopie kupiłam niedawno trzy pudełeczka z figurkami szopkowymi ale razem z nowymi dekoracjami odłożyłam do reklamówki, upchałam w szafie z dala od pożadliwych rączek dziecięcych.

Dziś nastąpił ten moment i serio, jak zapytacie jak do tego doszło... nie wiem :)

Do wykonanai szopki potrzebne są:
figurki
tektura falista, u mnie 1,5 pudła po sześciopaku mleka UHT
papier do drukarki
nożyczki
klej PCV
taśma klejąca
pędzelek
akwarelki w kolorze brązowym i żółtym
drukarka
ściągnięte z sieci tekstury
sianko

A więc wycięłam kształt tylnej ściany, po środku okienko z okiennicami, boczne ściany, wszystko sklepiłam razem.



Z internetu ściągnęłam na dysk duże tekstury desek i osianowanego dachu i beli siana, usunęłam kolory ze zdjęć, wydrukowałam czarno-białe, pomalowałam szybko akwarelami i wrzuciłam pod kominek do suszenia. W tym czasie pomalowałam na ciemniejszy brąz kilka desek ze zdjęcia i wycięłam pojedyncze paski. Kiedy wszystko wyschło, wycięłam tekstury i okleiłam ściany od środka i od wewnątrz.



 To samo zrobiłam z dachem i podłogą. Obudowałam z tyłu długi sześcian i okleiłam teksturą beli siana. Na podłodze, na beli i na dachu posmarowałam większą ilością kleju i posypałam siankiem. Z pojedynczych desek wyciętych z tekstury zrobiłam "Z" na drzwiach wejściowych. W oknie wkleiłam wydrukowaną Gwiazdę Betlejemską. Po wstawieniu figurek wyszło cudnie. Wstawiłam świeczkę, od tyłu, okienko podświetliłam latarką. Efekt niesamowicie bajkowy, wszystko skończone w ok 1,5h.








 

Wszystkiemu winna nauka czyli kolejny artykuł mojej produkcji

Wszystkiemu winna nauka

winna-naukaKiedy pogardliwie rzucamy komuś w twarz znany szkolny slogan o "szkiełku i oku", mylimy Naukę ze smętną, ciągnącą się wiele lat katorgą powszechnej edukacji. Nie zostaliśmy nauczeni szacunku do Natury a więc nie dostrzegamy jej w około. Na drodze ludzi musi stanąć drzewo, żeby człowiek mógł powiedzieć, że oto wszedł w kontakt z Naturą. Nie podnosi głowy w niebo, nie ogląda gwiazd, robaki to dla niego potencjalna ofiara „Raida”, w mediach ma kontakt z niszczycielską twarzą Przyrody - co krok huragan, powódź, trzęsienie ziemi. Nic miłego! W szkole nikt nie rozniecił naturalnej dziecięcej ciekawości, świat dorosłych straszy niezrozumiałymi siłami natury których mechanizmów nikt nie rozumie a nieliczni zachwycający się Naturą w rzeczywistości ulegają jedynie urokowi kolorków na motylich skrzydłach lub uroczego, mięciutkiego czaru żółtej kaczuszki. Obrazu zniszczenia dopełniają naukowcy, których oskarżamy o wszelkie zło świata. Ilu ludzi wie kim był dr Mengele ale nie wie kim był dr Penzias, podnieść rękę proszę.
Dla ludzi wokół świat jest źródłem strachu, frustracji, zagubienia. Przekonuje człowieka o jego miałkości i braku wartości, wciska każdym porem ego, które usiłuje zastąpić w statystycznym obywatelu zbroję przeciwko złu, które czyha za każdym zakrętem. Tacy ludzie ze swobodą żyją w przekonaniu, że człowiek nie zasługuje na nic dobrego z racji faktu swojego urodzenia. I tak wychowuje własne dzieci.
Haim Ginott przytacza słowa szkolnej dyrektorki:
„Przeżyłam obóz koncentracyjny. Moje oczy oglądały rzeczy jakich żaden człowiek nie powinien oglądać. Komory gazowe projektowane przez inżynierów. Dzieci zatruwane przez wykształconych lekarzy. Niemowlęta zabijane przez wyszkolone pielęgniarki. Kobiety i małe dzieci do których strzelali absolwenci uniwersytetów. Dlaczego do wykształcenia odnoszę się z podejrzliwością. Oto mój wniosek: pomóżcie uczniom stać się ludźmi. Wasze wysiłki nie mogą przyczyniać się do produkowania uczonych potworów, wykwalifikowanych psychopatów, wykształconych Eichmannów. Czytanie, pisanie, ortografia, historia, arytmetyka są ważne tylko wtedy jeżeli pomagają naszym dzieciom osiągnąć człowieczeństwo.”
Nauka nie jest źródłem zła. Ludzie są jego źródłem. Nie nauczeni przez rodziców, nauczycieli, społeczeństwo jak być człowiekiem wykorzystują zdobytą wiedzę bez żadnych moralnych ograniczeń i szczerze mówiąc - trudno im się dziwić. W końcu ich ograniczenia, moralne zasady nigdy nie zostały określone przez jednostki mądrzejsze i lepsze. Robią to co mogą ponieważ nikomu nie przeszło do głowy edukować dzieci i młodzieży w dziedzinie miłości, szacunku, współczucia i ofiarowania. Ofiarowania siebie poprzez swoją wiedzę i doświadczenie.
Co robimy więc ze światem w którym nie ufamy Nauce, gardzimy nią i przekonujemy nasze dzieci, że nie jest ona ważna? Kogo wychowujemy skupiając się jedynie na emocjonalnej sferze istnienia i udajemy, że Nauka jest nam zbędna, zaśmieca umysł, do niczego nie prowadzi i odwraca naszą uwagę od prawdziwego celu w życiu? Rozwijamy uczuciowo dopieszczone jednostki ale zupełnie bezbronne i podatne na zakusy innych. Podatne na oszustwa, kłamstwa, szkodliwy styl życia. Wrzucamy młodego człowieka w świat pełen niebezpieczeństw których nie potrafi rozpoznać ponieważ nie tylko nie wie jakie pytania zadawać ale co gorsza - nie wie że może. Nie odróżnia prawdy o wierutnego kłamstwa i na dodatek wierzy, że dzięki temu jest lepszym człowiekiem bo „pozwala innym na ich swobodę w wyrażaniu samego siebie”. Czy w latach Drugiej Wojny Światowej obsypalibyśmy Hitlera jakimiś komplementami za fakt, że z radością i oddaniem poświęcił się wcielaniu w życie swoich przekonań? Chyba nie. Problem polega na tym, że krok po kroku, rok po roku, dziesięciolecie po dziesięcioleciu pozwalamy innym na coraz więcej, tolerujemy coraz więcej i można się już natknąć na ładną nazwę dla tego biernego przyzwolenia: „każdy ma swoją indywidualną drogę”.
Ta indywidualna droga więc to antybiotyki w paszy dla zwierząt, GMO, rozpasana bankowość, szczepionki konserwowane rtęcią, aspartam, chamstwo i discopolo.
Czy to co dzieje się wokół nas spowodowane jest Złą Nauką czy naszą błogą niewiedzą? Czy poprawiamy sytuację i dajemy sobie i naszym dzieciom jakąkolwiek szansę na naprawę świata odwracając się od narzędzi weryfikacji prawdy i obrony przed zakusami mrocznych mocy? Czy podawanie nam na łyżce nudnych faktów kłócących się z logiką, nazywanie tego nauką przez naszych nauczycieli nie jest przypadkiem sposobem na zniechęcenie przeciętnych obywateli do interesowania się dziedzinami z których Zły Człowiek może wyciągnąć jak najwięcej Pachnącej Mamony? Dobry obywatel to obywatel, który nie pyta, nie podważa faktów, na niczym się nie zna i nie szuka sam odpowiedzi bo mierzi go nauka o co zadbano już od najmłodszych lat jego życia. „Nie interesuj się, zostaw to profesjonalistom.”. Jeśli nauka się myli to tylko dlatego, że komuś zależy na tym aby inni wierzyli w kłamstwa w drodze do zaspokojenia swoich własnych, egoistycznych pobudek. A więc panowanie nad życiem wymyka się ludziom z rąk i nikt nie próbuje go złapać?

Nie, zamiast tego składamy winę na Naukę.
Wyobraźmy sobie człowieka który jest dobry, kocha swoją rodzinę, szanuje współpracowników, jest szczodry i można na niego liczyć. Ale nie ma pojęcia o świecie bo mamusia nie uważała, żeby było mu to do czegokolwiek potrzebne. Kocha więc rodzinę i kupuje im soki z aspartamem. Uważa, że nie ma wyjścia z zamkniętego, błędnego koła pożyczek i odsetek, więc dla dobrobytu rodziny bierze kredyt który będą spłacały jeszcze jego wnuki. Nie czyta książek więc bełkot tych, którzy głoszą prawdę o szkodliwości współczesnego przemysłu spożywczego nic mu nie mówi. Wzrusza ramionami bo nie wie, gdzie ma trzustkę, UV to dla niego tylko modny napis na naklejce na okularach przeciwsłonecznych której nie zdejmuje bo dodają szyku a pewnego dnia wysadza dom w powietrze bo zamiast myśleć o ważnych rzeczach nie pomyślał o tym, że brak płomyka w piekarniku to znak, że to zły moment na wkładanie do niego jeszcze jednej zapalonej zapałki. Ginie wraz z rodziną na miejscu a na pogrzebie sąsiedzi biadolą, że taki dobry człowiek się zmarnował i ile mógł jeszcze dobrego uczynić? Owszem, zmarnował się bo ktoś mu powiedział, że minimum wiedzy o świecie wystarczy.
A przecież mógł wykorzystać swój potencjał dobra i szczodrości i przy pomocy gruntownego wykształcenia zmienić świat na lepsze? Uszczęśliwić tysiąc osób, milion, siedem miliardów…

czwartek, 29 listopada 2012

Pochód artykułów czyli prostujemy co krzywe

To artykuł, który został opublikowany TUTAJ, kilka miesięcy temu.



Przebiegunowanie - czyli czego się tak naprawdę boimy?

W nieprzebranych zasobach Internetu, poszukując informacji na temat zmian środowiska naturalnego Ziemi, teorii spiskowych, zapowiedzi nadchodzących, mniej lub bardziej oczekiwanych wydarzeń na skalę globalną, nieustannie natrafiam na źródła lub echa niewłaściwie interpretowanych informacji naukowych, które sieją ogólny zamęt, budzą strach, niedowierzanie lub zostają zupełnie wyśmiane... a jak czas pokaże, mogą mieć nieodwracalny wpływ na przszłość wszystkich istot żywych na Ziemi. W tym człowieka i jego cywilizację.

Przebiegunowanie. Ile razy słyszeliśmy to groźbie wielkiego kataklizmu na skalę planetarną i jak często oglądaliśmy w serwisach typu YouTube krótsze lub dłuższe animacje zadaniem których miało być potwierdzenie nadchodzącego kataklizmu, jego wyśmianie lub udowodnienie, że przebiegunowanie dzieję się właśnie teraz? Z pewnością wiele razy. Lwia część internautów zdradza jednak podstawowe braki z wiedzy geograficznej, czego konsekwencją jest narastająca w niektórych kręgach panika lub przeciwnie, niemożność wytłumaczenia natury i konsekwencji zjawiska ze względu na śmieszność na którą się narażamy dotykając tego, jakby tego nie nazwać- delikatnego problemu.

Ponieważ wątpliwości nie ubywa, jako geograf z wykształcenia, postanowiłam napisać ten artykuł mając nadzieję, że pewne fakty, wyjaśnione od podstaw pozwolą na samodzielną ocenę zagrożenia i wyciągnięcie wniosków na własną rękę. Czy trzeba biec do supermarketu po puszkowaną żywność? Nie planować kupowania nowego kompasu? Czy nasz GPSy staną się bezużyteczne? A co ze światowym kataklizmem, który zmiecie nas z powierzchni Ziemi zanim uda nam się dokończyć zdanie: "Tak, przebiegunowanie, jasne.".
Czym więc jest przebiegunowanie?

A więc wróćmy do podstaw teorii. Mam nadzieję, że nie zbagatelizujecie tej części, ponieważ w niej właśnie leży sedno nieporozumień.

BIEGUN GEOGRAFICZNY - jest to jeden z dwóch punktów leżących na przeciw siebie na powierzchni ciała niebieskiego tam, gdzie oś obrotu przecina powierzchnię tego ciała.



Warto w tym miejscu zauważyć charakterystyczne dla Ziemi nachylenie osi obrotu w stosunku do płaszczyzny ekliptyki o 23,5*. Jest to ta odległość pomiędzy biegunem niebieskim a zenitem (lub nadirem na półkuli południowej). W temacie przebiegunowania będzie to jak się potem okaże bardzo istotny dla ludzkości czynnik, który często jest bagatelizowany lub zupełnie pomijany. Otóż, jak z pewnością wszyscy wiemy, pory roku, ich długość, kolejność następowania, momenty przesileń zależą właśnie od tego kąta. Gdyby kąt nachylenia osi obrotu zmieniłby się o kilka stopni, pory roku uległyby zmianie a z nią warunki życia na planecie. W Układzie Słonecznym każda planeta ma inne nachylenie osi obrotu do płaszczyzny ekliptyki a co za tym idzie - zupełnie inne od ziemskich pory roku. I tak na przykład Merkury jest (najbardziej skrajny po tym względem w Układzie Słonecznym) nachylony jedynie o 2* a co za tym idzie, osoba znajdująca się na równiku nigdy nie zobaczy Słońca niżej niż 1/30 stopnia od zenitu a osoba na biegunie zawsze widzieć będzie Słońce tuz nad horyzontem i nie wyżej. To ważna informacja, do której jeszcze wrócimy.

Punkty bieguna południowego i północnego stanowią jednocześnie punkty zbiegu południków geograficznych w stosunku do których równoleżniki ułożone są pod kątem 90* i tworzą razem siatkę współrzędnych geograficznych o której należy pamiętać, że jest ona j e d y n i e matematycznie poprawną i konsekwentną selekcją linii teoretycznych ułatwiających orientację w terenie i lokalizowanie punktów w nawigacji morskiej i lądowej.

BIEGUNY GEOMAGNETYCZNE - to punkty przecięcia powierzchni ZIemi z osią geomagnetyczną.

O tym, że nasz biegun południowy znajduje się na północy i odwrotnie wie dzisiaj niewiele osób. Aby utrzymać wspólną geograficzną nomenklaturę przyjęło się jednak, że igła kompasu wskazująca N wskazuje północ, w rzeczywistości jednak igła N jest przyciągana przez biegun magnetyczny południowy, który w tej chwili znajduje się na północy.



Podobnie jest z sytuacją geomagnetyczną Ziemi w szerszym ujęciu. Ponieważ życie ludzkie trwa zbyt krótko aby być świadkiem rzadko zachodzących zmian na skalę globalną, prawdopodobnie lwia część społeczności Ziemi żyje w przekonaniu, że taki obraz geomagnetyzmu ziemskiego jest niezmienny i o ile bieguny magnetyczne przesuwają się, czynią to powoli i w niewielkim odchyleniu od biegunów obrotu kuli ziemskiej.

I jest to zgodne z prawdą. Lecz tylko w krótkich przedziałach czasu geologicznego to o ile w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat ziemska nawigacja wymagała niewielkich kalibracji, w ciągu minionych miliardów lat historii Ziemi, położenie biegunów magnetycznym nie tylko różniło się znacznie o znanego nam obecnie to na dodatek nieustannie zmieniało się ono diametralnie.


Na tym wykresie przedstawiono zmiany położenia biegunów N i S, w sytuacji, w której magnetyczny biegun południowy stawał się północnym i odwrotnie po krótkotrwałym, chaotycznym stanie przejściowym w czasie którego Ziemia posiadała kilka biegunów południowych i północnych jednocześnie, czyli linie sił pola magnetycznego "wychodziły" z powierzchni Ziemi w różnych miejscach wokół planety.



To dla nas widok raczej niecodzienny ale jest naturalnym i jak widać często spotykanym zjawiskiem w przeszłości naszej planety. Skąd o tym wiemy? Nauką która zajmuje się lokalizowaniem i opisywaniem pola magnetycznego w geologicznej przeszłości Ziemi jest paleomagetyka.

Kiedy lawa wydostaje się z wnętrza Ziemi, jako skała rozpuszczona, gęsta i lepka ale płynna, zawiera w sobie cząsteczki żelaza, których ułożenie w płynnej lawie czułe jest na położenie biegunów magnetycznych. Można to porównać do obecności miliardów maleńkich igieł kompasów zawieszonych w gęstej zawiesinie, które zgodnie z liniami sił pola magnetycznego układają się w tych samych kierunkach co one. Kiedy skała zastyga, ich położenie pozostaje niezmienne na kolejne miliony lat (o ile skała nie ulegnie ponownemu stopieniu i uwolnieniu igiełek) i dzięki badaniom mikroskopowym rdzeni geologicznych wydobytych z wielu miejsc na Ziemi, przy użyciu technik komputerowych biorących pod uwagę dryft kontynentów (czyli obroty i przemieszczenia zastygniętej lawy) można określi jak zmieniały się układy biegunów, gdzie się znajdowały w odpowiednich epokach geologicznych i jak szybko następowały zmiany.

Zauważono, że następstwo i częstotliwość zmian są bardzo nieregularne i wahają się od 2 przemagnetyzowań w ciągu zaledwie 50 000 lat po okres ciszy i tą samą magnetyczną sytuację trwającą aż 50 milionów lat.

Ile trwało takie zjawisko, zapytacie? Tu również historia pokazuje, że zmiana biegunowania mogła trwać od 1000 lat po 10 000 ale znany jest przypadek przesunięcia biegunów magnetycznych o aż 6* w ciągu doby! To mogło zaowocować zupełnym odwróceniem położenia biegunów w zaledwie miesiąc!

Jaka jest przyczyna przemagnetyzowania (bo tak właśnie powinno nazywać się to zjawisko)? Badania płynnych ferromagnetyków, które mają reprezentować płynne wnętrze Ziemi działające jak dynamo wskazują, że dochodzi do tych zmian naturalnie. Kiedy pole magnetyczne jest stabilne, pole magnetyczne Ziemi wykazuje stabilność i jest w miarę silne. Kiedy słabnie, w polu pojawiają się zaburzenia, linie sił pola "plączą się" i w pewnym momencie następuje odwrócenie lub znaczne przemieszczenie biegunów magnetycznych, po którym powraca siła pola i sytuacja stabilizuje się.

Jest to obraz odmienny niż ten, który obserwujemy na płynnej powierzchni Słońca, które odwraca swoje bieguny co 9-12 dni podczas których pole magnetyczne gwiazdy wzrasta i staje się bardziej burzliwe.

Istnieją jednak teorie sugerujące, że stabilnie działające dynamo magnetyczne wewnątrz Ziemi może zostać wytrącone z równowagi w wyniku zjawisk na powierzchni Ziemi lub w jej najbliższym otoczeniu. Należą do nich gwałtowne przesunięcia i obsunięcia dużych fragmentów skorupy ziemskiej pod kontynenty, uderzenia meteorytów zaburzające przepływ magmy pod skorupą lub ewentualne przejścia bardzo dużych ciał w pobliżu planety co poprzez działanie grawitacyjne może mieć wpływ na równowagę przepływu magmy wokół jądra.

Metody statystyczne nie wskazują na zależność występowania wielkich wymierań gatunków i następowanie przemagnetyzowania Ziemi. Jednak takie zjawisko może mieć ogromne znaczenie dla cywilizacji opartej na szeroko rozpowszechnionej technologii elektronicznej, na której opiera się każda dziedzina naszego życia. Jak wcześniej wspomniałam, w czasie przemagnetyzowań siła pola magnetycznego słabnie jednak nie stwierdzono w skałach dowodów na wystawieni powierzchni Ziemi na wysoko zjonizowane cząstki wiatru słonecznego. Można więc przyjąć dość spokojnie, że co prawda część technologii elektronicznej może ulec awarii, jednak sam proces nie powinien mieć katastrofalnych skutków dla organizmów żywych. Należy oczywiście pamiętać o satelitach okołoziemskich, które mogłyby zostać zniszczone, odcinając nam dostęp do nowoczesnej nawigacji i komunikacji ale to już problem, który powstał jak się zdaje w wyniku krótkowzroczności naukowców budujących tę infrastrukturę.
Całkiem inaczej sprawa się jednak ma w kwestii przebiegunowania geologicznego.

I tu najczęściej pojawiają się błędne interpretacje i łącznie obu zjawisk w materiałach dostępnych w sieci, dotyczących roku 2012.

Czym więc jest przebiegunowanie geologiczne Ziemi, które spędza sen z powiek wielu osobom?

To obrót całego ciała niebieskiego, niezgodny z linią osi obrotu tego ciała, w wyniku którego geograficzne punkty biegunów (a za nimi oczywiście wszystkie teoretyczne punkty na powierzchni Ziemi) zmienią swoje położenie względem siatki współrzędnych geograficznych.

Faktem niezaprzeczalnym jest, że w przeszłości geologicznej Ziemi zdarzenia te miały miejsce. W ciągu ostatnich 200 milionów lat, powierzchnia Ziemi przesunęła się względem osi obrotu o całe 30*, chociaż nie zanotowano szybkich zmian o charakterze katastrofalnym. Około 850 milionów lat temu, w dwóch fazach powierzchnia Ziemi zmieniła swoje położenie względem osi obrotu o ponad 55*. Rzeczywisty dryf skorupy Ziemi odbywa się z prędkością średnią około 1* na 1 milion lat. A więc kąt 23,5* o którym pisałam na samym początku nie jest w żaden sposób stałą wartością na Ziemi. Gdyby nasza cywilizacja istniała w tym czasie i mogła zanotować te zmiany, mogłoby się okazać, że zagadkowe znaleziska zamarzniętych połaci lasów umiarkowanej strefy klimatycznej pod południową czapą polarną mogą nie znajdować się tam dzisiaj w wyniku dryfu kontynentów ale przebiegunowania geograficznego właśnie. Gdyby odpowiedzialny był za to dryf kontynentów - powolny i stabilny, roślinność przemieszczającego się fragmentu skorupy miałaby miliony lat na to aby w naturalny sposób wycofać się z obszarów niesprzyjających wegetacji. Tutaj jednak widzimy, że natura zaskoczyła w jakiś sposób biosferę, czego wielu naukowców głównego nurtu nauki nie chce zaakceptować. Teoria dryfu kontynentów Wegenera jest w tej chwili obowiązującą teorią każdego geologa i pomimo faktu, że nie tłumaczy wielu podobnych temu odkryć, uparcie trwa przy swoim.

Znalazł się jednak pewien odważny naukowiec, który stawił czoła teorii Wegenera. Choć teoria została podparta naukowo przez najdoskonalszy umysł XX wieku, historia przebiegunowań czy przemieszczenia skorupy nadal jest niesłusznie spychana w krąg teorii niestworzonych historii.

Charles Hapgood, doktor Uniwersytetu Harvard oparł swoje teorie m.in. na mapach ocalałych w bibliotekach całego świata, na których wyraźnie widać obszary lądu dziś zajęte lodem, które w czasie, kiedy mapy tworzono nie tylko nie znajdowały się pod lodem ale prowadziły nurty rzek, były pokryte roślinnością a wody wokół wybrzeży pływalne na tyle, że ktoś opłynął linię brzegową aby móc ją precyzyjnie wykreślić na mapie. Przykładem może być portolan Piri Reisa, tureckiego żeglarza którego odręczna mapa, narysowana na podstawie zaginionych już dzisiaj oryginałów ocalonych z Biblioteki Aleksandryjskiej pomogła podobno Kolumbowi dopłynąć do Ameryki.



Po przeanalizowaniu mapy Piri Reisa, Oronteusza Fenneusza i innych kartografów ubiegłych stuleci doszedł do wniosku, że ich podstawy obliczeniowe powstały dzięki istnieniu cywilizacji o rozwiniętej nadzwyczajnie metodzie naukowej, pomiarowej i technologicznej co dało podstawy twierdzić, że linia brzegowa zaginionych dziś kontynentów była widziana na własne oczy przez nieznane nam społeczeństwa zamierzchłej przeszłości Ziemi.

W tym jednak podejściu nie znalazł on zwolenników, jego pierwsza książka została uznana za barwne gdybania niegodne naukowca. Pomimo ewidentnych dowodów, obliczeń tempa i kierunku dryfu skorupy ziemskiej nie uznano jego teorii za nadrzędną względem teorii Wegenera lub zupełnie ją zignorowano. Charles Hapgood wysłał swoją pracę do jedynego człowieka, który mógł nadać jej mocne fizyczne podstawy - Alberta Einsteina.

W 1958 roku opublikował książkę The Earth's Shifting Crust, z jego właśnie przedmową, w której Einstein tłumaczy szczegółowo proces który mógł prowadzić do przebiegunowania (w najgorszym wypadku) lub do przesunięcia skorupy ziemskiej niby skorupki na płynnym jajku.
Teraz będzie trochę fizyki ale nie za dużo. :)

Każda bryła obrotowa posiada trzy osie obrotu. Wyobraźmy sobie pudełko zapałek, które m o ż e obracać się wokół osi pionowej, poziomej przechodzącej przez szufladkę lub osi przechodzącej przez draskę.

Jeśli w naszej wyobraźni puścimy w ruch pudełko zapałek w ruch, wokół którejkolwiek z osi, będzie się ono stabilnie obracać wokół niej tak zawsze lub, jeśli przyłożymy siłę wokół innej osi, przy czym przeskok z obrotu wokół jednej osi na inną będzie dość raptowny. Bryła obrotowa potrzebuje stabilnego oparcia i równowagi sił aby obracać się swobodnie a więc jakakolwiek zmiana równowagi wektorowej zaowocuje próbą znalezienia sobie nowej osi obrotu.

W drobnej skali, zjawisko to nosi nazwę nutacji i obserwowane jest w żyroskopach, jako drganie występujące, kiedy kula poszukuje nowej osi obrotu.

W przypadku Ziemi, czy jakiegokolwiek ciała niebieskiego, nutacja na skalę planetarną może stanowić katastrofalny koniec pięknego dnia.

Ziemia nie jest kulą, nie jest nawet geoidą, kiedy obedrzemy ją z wszechoceanu - ma kształt ziemniaka, który podobnie jak pudełko zapałek posiada trzy osie obrotu. Wirujemy wokół jednej z nich ale wystarczy zmienić rozkład masy na jej powierzchni... właśnie - rozkład masy - to sprawa kluczowa przy możliwych rozważanym katastrofalnym przebiegunowaniu Ziemi. Oś obrotu, którą znamy i kąt nachylenia osi obrotu do płaszczyzny ekliptyki jest wypadkową wynikającą z takiego a nie innego rozkładu masy bryły zastygniętej lawy z płynnym wnętrzem, którą jest nasza planeta.



Co może spowodować przeniesienie siły obrotu na inną oś? Wszystko co już z definicji jest katastrofalne w skutkach - trzęsienie ziemi na niewyobrażalną skalę (trzęsienie ziemi w Japoni przesunęło oś obrotu ziemi tak, że straciliśmy na tym około 0,5 sekundy z 24h na ok 0,5 miliona lat), uderzenie meteorytu, wybuch wulkanu większy niż Krakatau (np. superwulkan Yosemite), uderzenie asteroidy, przejście nieznanego ciała niebieskiego o masie porównywalnej do masy Ziemi w nawet odległości 1AU... A więc zdarzenia, których nie możemy przewidzieć, możemy zauważyć je za późno, lub wcale. Zjawiska, na które nie mamy żadnego wpływu.

Oprócz jednego - Hapgood a wraz z nim Einstein zgodni byli w kwestii tego, że pokrywy lodowe stanowią tak ogromną masę, że ich topnienie i narastanie stanowi decydujący czynnik w równowadze sił decydujących o tym, wokół której osi wiruje Ziemia. Zgodzili się również, że poważny ubytek masy czap polarnych może doprowadzić do zaburzenia tej równowagi i w pewnym momencie skorupa ziemska może obrócić się na płynnym wnętrzu tak aby je skompensować. O tym co dzieje się z pokrywą lodową biegunów nie trzeba przypominać.

Jeśli nastąpi przebiegunowanie geograficzne na jakąkolwiek skalę, nie umknie to naszej uwadze w żaden sposób. Wiele osób podejrzewa, ze przebiegunowanie już ma miejsce lub już się zdarzyło jednak nie zdają sobie sprawy z fizycznych konsekwencji takiego zdarzenia. Więc od dzisiaj już wiecie, że jeśli ktoś powie Wam, że podejrzewa lub ma dowody na to, że nastąpiło przebiegunowane (nie przemagnetyzowanie) to już wiecie - że zmyśla ku czczej zgrywie lub zwyczajnie nie wie o czym mówi.

Przebiegunowanie geograficzne to koniec świata jaki znamy w każdym przejawie.

Spróbujcie szarpnąć bardzo szybko garnek pełen wody - garnek przesunie się z Waszą ręką, woda, wyniku siły bezwładności na krótką chwilę pozostanie w miejscu póki nie wzbierze przy brzegu naczynia i nie wyleje się na podłogę - podobnie wszechocean wystąpi z brzegów zalewając lądy falą o niewyobrażalnej wysokości i prędkości. Skorupa pęknie na uskokach, wybuchną wszystkie wulkany świata, kontynenty popękają wzdłuż i wszerz, woda przy brzegach, gdzie lawa zacznie uchodzić do morza zacznie się gotować....
Skąd znamy taki opis jeśli nie od Platona?
Przede wszystkim, podobnie jak w opisie zagłady Atlantydy - Słońce zacznie wschodzić i zachodzić szybciej, wolniej, nie w tych miejscach, w których zwykle się pojawia, dzień stanie na głowie, noc zapadnie na 2 godziny lub 3 dni, kto wie.... Na naszym nocnym niebie gwiazdy będą przesuwać się wspólnie w miarę jak Ziemia będzie "poszukiwać" nowej osi obrotu - o ile przeżyje ktoś kto będzie w stanie to opisać. Ci szczęśliwcy rozpoczną życie na Ziemi, na której już nic nie będzie takie samo.

Biegunami może stać się każde miejsce na Ziemi – np. Paryż lub Buenos Aires, pokryte lodem w kilka dni lub spalone prażącym słońcem, od którego nie będzie ucieczki. Roztopione czapy polarne odbiorą steki tysięcy kilometrów.

Wcześniej pisałam o wpływie kąta nachylenia osi obrotu Ziemi na pory roku. Jeśli ten kąt zmieni się (choć nie musi) , wegetacja ulegnie kompletnej przemianie. Pory roku mogą różnić się o tego co znamy nawet tak bardzo, że na Ziemi zapanuje nieustanne, palące lato na zachodniej półkuli i kosmiczna zima na wschodniej. Życie będzie możliwe tylko na terminatorze, czyli tam gdzie dzień będzie się spotykał z nocą, w tej samej prze dnia 365 dni w roku, w strefie przejściowej. Tylko jak pomieścić się w pasie lądu o szerokości 300km, okalającym Ziemię niczym obrączka chroniąca pozostałych przy życiu? Możemy mieć lato, tydzień jesieni, zimę, tydzień wiosny i wszystko co można wyobrazić sobie po drodze. Takie zmiany nie dają szansy roślinności a siłą rzeczy reszcie łańcucha pokarmowego, jaki dziś istnieje na naszej planecie...

Przebiegunowanie i przemagnetyzowanie jak widać mogą nastąpić w wyniku podobnych zjawisk. Jedno może poważnie utrudnić życie, sprowadzając cywilizację do epoki kamienia łupanego ale czym jest taki upadek w obliczu Wielkiego Wymierania wszystkiego co żyje?

środa, 28 listopada 2012

Feathers of Passion

Od początku. Założyłam na FB swoją własną stronę z ofertą i galerią wszystkich rzeczy jakie zrobiłam własnoręcznie w ciągu ostatnich lat. Na dysku nadal leży mnóstwo zdjęć, które czekają na swój wielki dzień ale dość szybko strona spełniła swoje podstawowe zadanie- przyciągnęła więcej klientów i dała troszkę zarobić. Ale tylko troszkę. Większe zamówienia powodują, że znowu planuję ściąć włosy a i tak zawsze kasa gdzieś się rozchodzi po kościach (czyt. po dzieciach) ale małe zamówienia kupiły mi piękny szalik w Matalanie. :)

Klientka zobaczyła na kasie moją małą Sówkę na drobiazgi i zapragnęła mieć taką samą. Było zimno w pracy więc zrobiłam sobie rękawiczki bez palców i zaraz dostałam zamówienie na 2 pary... Dziś skontaktowałam się z panią fotograf która szuka kogoś od czapeczek dla maluszków na sesje fotograficzne. Za jeden motek czarnej wełny Detaksacja dostanie swój komplet czapa-komin-rękawiczki zanim uderzy w nas zimna stulecia....

Ale w końcu rękodzieło to nie tylko moje szydełko. Planuję też wystawić moje wisiorki na stronę, może ktoś zakocha i zapragnie...?

Chcecie popatrzeć, na razie nie ma tam dużo ale zawsze można poLajknąć i być na czasie z tym co wychodzi spod moich rąk... Będzie mi bardzo miło.



Leniwe dni jesienne...?

Fałszywy alarm? Nie, to była próba mojego nowego sprzętu w próbie odpowiedzi na pytanie: czy da się pisać posta na tyle sprawnie na tablecie, żeby nie trwało to godzinami. Odpowiedź brzmi- da się, nawet całkiem sprawnie ale Blogger nie dostarcza polskich znaków diakrytycznych dla Androida. :)

Co tam u mnie?

O matko, macie tydzień? :)

Piszę artykuły, biorę udział w audycjach internetowych, robię zabawki na szydełku, czapki, buciki, szaliki, maluję liście, montuję parapety, walczę w sojuszu znajdującym się obecnie na 23 miejscu w Polsce, tłumaczę filmy, prowadzę własną grupę dyskusyjną na FB, drugą z własnymi pracami, czytam dwie książki na raz (jedną jednym okiem, drugą drugim), odkładam i czytam dwie kolejne, buduję teorię, obalam teorie, kłócę się z ludźmi, odchodzę, wracam, żałuje i odchodzę ostatecznie, nie żałuję, słucham muzyki, oglądam "Lekarzy"..... jeszcze?

W tym samym czasie- raniutko ściągam mokre prześcieradełko, mokre spodenki, mokrą koszulkę i tłumaczę Mai, że kiedyś na pewno nauczy się nie siusiać w nocy. Ubieram w mundurek, wiążę kucyki, wysyłam do Babci na górę, schodzę zrobić Mai kanapki z jajkiem i szczypiorkiem, picie, spakować lunchbag, bookbag, zakładam kurteczkę, czapkę, szalik, całuję na papa, upewniam się, że grzeczna Maja będzie grzeczna w szkole. Wstawiam kawę, wsadzam mokre szmatki do pralki, wstawiam pranie, wyciągam gary ze zmywarki, robię kanapkę, siadam przy właczonym kominku i mam 1h dla siebie. W tym czasie robię coś z tej długiej listy rzeczy z poprzedniego akapitu. Budzi się Gabi, przychodzi z góry z kocykiem w objęciach, siada mi na kolanach, każe się zawinąć w kocyk i robimy poranne tulaczki. Robię małe śniadanko dla małego Chłopczyka, właczamy bajki, zbieramy autka, brumkamy po podłodze albo składamy wieże z klocków...Babcia jedzie po Maję do szkoły, przywozi rozczochraną, niedoubraną, zasmarkaną szczęśliwą dziewczynkę, której uczucie szczęścia przyćmiewa fakt, że jest tak kompletnie wykończona, że stoi w kuchni, w kurteczce i płacze bez powodu. Rozbieram, wrzucam mundurek do nowego prania, robię mleko, kładę Dzieciusie spać. Mam 2h dla siebie, podczas których robię wszystko z powyższego akapitu i wiele więcej, łącznie z planowaniem obiadu. Kiedy w tle leci jakaś audycja Georga Nooryego od której ryje się beret i cierpnie skóra, wstawiam obiad i czekam aż obudzą się Dzieciusie. Zmieniam pieluchę, ubieram dwie dupki, sprowadzam na dół, daje coś do roboty, idę kończyć obiad, w międzyczasie pisze posty na FB. Obiad się robi, Maja uczy się czytać. Mam więcej wytrwałości niż ona, więc zwykle po 30 minutach pięknego składania literek Maja odpływa w tryb "niesłyszęcodomniemówisz" i idzie na górę z Gabim bawić się figurkami co zwykle kończy się paplaniem figurek w umywalce w łazience. Obiad. Wraca Misiek, Z salonu robi się ruina, wszystkie zabawki na środku, drugie pranie, ścielenie nowego łóżeczka, zmywarka, coś z powyższego akapitu, mleko na noc, kąpanie Dzieciusiów sprowadzające się do 90% czasu zabawy w wannie i 10% czasu na mycie przy wtórze krzyków niezadowolenia. Tata usypia Maję grubą księgą bajek, Mama usypia Gabiego Muminkami. Tata i Mama usypiają w tym samym czasie co Dzieciusie, dodać czas na przeturlanie się do łóżka w sypialni i upewnienie się, że budzik nastawiony jest na 5:00 i 7:00 rano.

Co tam u mnie...... :D


wtorek, 16 października 2012

Flesh minionego tygodnia


Zgadniecie?


Szkolny dzwonek, tra la la

-Maju, a co było dzisiaj w szkole?- pyta Mama Kokainka każdego dnia.
-Nie wiem. - odpowiada Maja, nieustannie to samo od półtora miesiąca....

I poszła do szkoły, choć serce się kroiło. Bardzo podniecona co wieczór otwierała szufladę ze swoim mundurkiem, oglądała torbę na czytanki, sprawdzała czy butki są na miejscu, czy gumeczki do włosów czekają.

Oczywiście, poszła w nowe środowisko jak burza i wcale się nie martwiłam, że odbiorę ją zasmarkaną i upłakaną. Był chłodny wrześniowy poranek, Maja weszła na boisko na którym biegało i świrowało ok 70 dzieciaków, wszystkie jak z chińskiej szkoły- szaro-czerwono wokół.  Żadnej pompy i gali, zero pastosu który pamiętam ze swojego pierwszego dnia w szkole- przysięga, zdjęcia, przemowy, wszystko czerwone od jarzącej się wokoło Komuny... nikt nie chalstał dzieci wielkim ołówkiem przez ramię ani nie rozdawał książeczek SKO. Dziwne to były czasy. :)

Na dżwięk ręcznie napędzanego dzwonka, wszystkie dzieci karnie ustawiły się w rzędach i w sekundę poznikały w klasach. Bez słowa, bez marudzenia. To chyba oznaka dyscypliny. 

Maja weszła do swojej nowej klasy jak do siebie, rozejrzała się i powiedziała:
-Mamu, jak tu pięknie! I mają zabawki!

Klasa stanowi osobny budynek który powstał w tym roku i kończono go jeszcze tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Ma śmiszne maleńkie okienka, wielkie oszkolne drzwi i wewnątrz niewiele różni się od przedszkola w Wólce. Jedyna różnica to kilka stolików po środku.

Maja z Gabim wpadli w drewniane zwierzątka a na powitanie wyszła Pani C. Powitała gromadkę pozostałych dzieci które weszły do klasy i całe towarzystwo rozpłynęło się w achach i ochach na widok nowego nabytku szkoły. Maja pomachała nam na pożegananie, zapewniła, że będzie grzeczna i czule spoglądała na małą dziewczynkę, która rozpaczliwie żarła pluszowego misia i strasznie płakała uczepiona mamy. Mineło już 6 tygodni a owa mała dziewczynka nadal żre rano misia. Używam tego określenia nie dlatego, że jestem złośliwa ale dlatego, że dokładnie tak to wygląda. wpycha sobie całą misiową głowę do buzi, wyjąc jednocześnie a głos tłumią pakuły. Straszny widok. Chciałbym zabrać ją, oddać mamie i powiedzieć, że może wrócić za rok, kiedy będzie rozumiała że nic się jej nie stanie a mamusia na pewno wróci. Ma miłą mamę i współczuję jej z całego serca takiego widoku dziecka zostawianego w szkole każdego ranka. 

Po południ, Maja wybiegła rozczochrana, rozbełtana, z rajstopami w kolanach, bluzą w ręku, oklejona naklejkami, z papierzyskami, listami, zeszytami w rękach- najszczęśliwsza na świecie, czerwona na polikach. 

-Maju, a co było dzisiaj w szkole?- spytała Mama Kokainka po raz pierwszy
-Nie wiem. - odpowiedziała Maja.

No i tak nadal nie wiemy za bardzo czym zajmuje się Maja w szkole, choć przynosi codziennie obrazki, wyklejanki, różańce z makaronu, korony, medale i roboty z butelek po jogurcie. :) Wnioskuję więc, że jest tak zajęta, że z nadmiaru informacji przegrzewa się jej jakiś styk i dostaje amnezji w temacie.

Każdego ranka wyskakuje z łóżka gotowa lecieć do szkoły nawet goła ale wspomnień- zero. :D



 Oczywiście, nie obyło się bez zgrzytów, bo pewnego poniedziałku Maja wyszła ze szkoły w krótkim rękawku, z całym ubraniem przewieszonym przez ramię a temperatura na zewnątrz była zaiste brytyjsko-jesienna- 11*C. Jeszcze tego samego wieczora zagorączkowała co nieco, więc poszłam rano do szkoły błagać, żeby nie wypuszczali jej gołej z budynku bo w przypadku choroby znowu nie weźmie antybiotyków i tym razem może skończyć się w szpitalu na dożylnym leczeniu, jak groziło jej to ostatnio. Pani C zdziwiła się, że Maja wyszła goła, choć to ona wypuszcza dzieci do rodziców, dosłuchała jeszcze czego musiałam wysłuchać od mojej Rodzicielki, przedszkolanki z zawodu i obiecała z ręką na sercu, że będzie uważać. Po południu... Maja wyszła ze szkoły goła. Została z gorączką i kaszlem w domu do końca tygodnia. W poniedziałek jedno moje spojrzenie wystarczyło- od tego czasu Maja ma na sobie wszystko co dajemy jej rano, nawet jeśli jest to zimowa czapka.

Dziś zapytana, co robiła w szkole powiedziała że nie pamięta. A w torbie zanalazłam książeczkę do nabożeństwa z adnotacją, że została zaprezentowana biskupowi Northamptonshire i dostała ową książeczkę jako pamiątkę tego ważnego zdarzenia.

Najwyraźniej książeczka od biskupa jest na końcu listy ważnych spraw u Mai, :/

PS. Ale zaskoczyła mnie dzisiaj....
-Pats, to jest siązecka od pana w skole. Miał takie ubranie i takie paski s psodu (biskup). I mówiliśmy wsysycy pray. ...an father ...an son...mniu mniu mniu.... amen. I była woda i ciastecko. I wazne zebym sobie znalazła i mamę i tatę i małego blaciska i wtedy amen.

Amen. 


sobota, 13 października 2012

No to tak:

Wytłumaczenie nieobecności o charakterze przedłużającycm się:

-Gabi się "rozregulował" od kiedy Maja poszła do szkoły i nie mam dużo czasu dla siebie bo Ludzik nie śpi i jus.
-Zapalenie okostnej mojego Ulubionego Zęba i oczekiwanie na kanałowe pod narkozą, plus Tramadol i antybiotyki.
-Ostre zapalenie prostaty u Bostona, antybiotyki, testy krwi, kupa kasy napchana weterynarzowi, ale ulga bo nic mu nie jest  choć myśleliśmy, że już koniec...
-Zamówienie na Jednorożca, którego robiłam "pod wpływem środków zaburzających motorykę" dlatego ma ociupińcię krzywo przyszytą główkę.
-Zamówienie na tory urodzinowy, który zajął mi tydzień planowania ale wyszedł miodzio.

Głosujcie na najlepszy powód na otwieranie rano bloga i zamykanie go z braku czasu na pisianie. :)

środa, 29 sierpnia 2012

Tymczasem Maluszek...

Z Gabiego jest Super-Rambo-Koleś.

Ile to dziecko ma siły! Je jak wróbelek Elemelek ale siły do biegania ma niespożyte. Na spacerze potrafi przejść dobre 2-3 km po lecie i błotnistych dróżkach, podnieść wszystkie możliwe kamienie, rzucić każdym napotkanym patykiem, powąchać wszystkie kwitnące kwiatki i docenić ich naturalne piękno..
-Ach.... aaaaa....mmmmmmm....!!!!

Do domu przynosi garście pełne ciepłych od trzymania w łapkach kamieni. Nie straszne mu błoto, korzenie, przeszkody na drodze. Nie wywraca się, lawiruje tak, że zawsze utrzyma równowagę, nawet jeśli na jednej nodze. 



Wpada do domu z płaczem, że musi wracać a 5 minut potem zasypia jak kamień. Jest sprytny jak żadne z nas, wspina się po drabinkach, sam włazi na zjeżdżalnie (bez różnicy którym końcem), zjeżdża bez pomocy.






Tak wygląda, kiedy uliczne kotki nie chcą się z nim bawić....

Ale w domu, kiedy jestem w pobliżu- MAMUSIA. Mamusia nosi, kocha, tuli, gotuje z Gabim na ręku, bujka... o 7:00 rano wstaję, żeby trochę poklikać po świecie, kiedy Maja jeszcze śpi Gabi wyłazi z łóżeczka, schodzi na dół w piżamce, wchodzi na kolana, obejmuje mnie jak żabka i każe sobie puszczać piosenki na YT. Kimbrę, One Eskimo, Lane del Rey.... co tam kto ładnie śpiewa i się rusza. Słucha przytulony i bez porannych tulaczków nie ma dobrego dnia.

 Jest z niego mały Pan Inzinier i bez wątpienia ma zainteresowania czysto chłopięce- nikt nie musiał mu pokazywać jak bawić się autkami, samolotami, co się robi śrubokrętem. Przyciski, guziczki, klapki- ach! kiedy pojechaliśmy na car boot sprzedawać Majki ciuszki bo zaczęliśmy tonąć pod ich nadmiarem zastanawialiśmy się jak utrzymamy dzieci w aucie lub przynajmniej w pobliżu- Suseł poszedł i kupił Gabiemu torbę resoraków (pierwsze w życiu, wintydźowe Matchboxy). gabi usiadł w bagażniku i nie było go dobre 2h. Bawił się, jeździł, brumkał, ładował kamyczki na ciężarówki, organizował zderzenia i kraksy na wiele aut. 100% chłopaka.


 Teraz dostał wielkiego Buzza Astrala którego nazywa "Astlal" i łazi z nim pod pachą góra dół po schodach. Astlal jest sporawy więc kilka razy poleciał w dół jak cegła, ptak nielot. Nawet nie rozłożył skrzydeł, prawdziwy Buzz byłby z niego dumny. Gabi stoi wtedy na szczycie schodów ze swoim nieodłącznym i wskazującym paluszkiem :
-O nie! O NIE! Mamo, o nie!
Astlal ma na bucie napisane "GABI" a Chudy Mai (zwykły miękki pluszak ale jak prawdziwy) ma napisane "&&*^(*&^$" bo Maja bardzo się starała ale nie udało się jej napisać swojego imienia. 




Na śniadanko nauczył się w końcu jeść jajecznicę i zrobioną z 2 jajek w końcu mozna uznać za słuszny ilościowo posiłedk któy zjada. Bo wszystko inne jak wspomniany Elemelek. Pomidorkiem deserowym zagryzie, trochę serkiem i popije "kakałkiem". Potem nieodmiennie banan i coś obiadu ale zwykle to raczej formalność niż fakt zadowalający. :) Na kolację lubi zjeść z Mają jogurt z kulkami. Finito.

Najwyraźniej mu starcza. Co prawda spodenki zjeżdżają mu z bioderek bez oporu ale ciągnie w górę i wygląda na to, że nie da sobie w przyszłości napluć w gniazdko.



No i dużo mówi, choć jak na razie, podobnie jak Maja nie uważa, żeby używanie słów do czegoś sensownego służyło. Umie:
-Mama, Mamo
-Tata, Tatu
-Mama (czyli Maja)
-Babu ( czyli Babcia poszła na spacer z Bostonkiem i mnie nie wzięła)
-Jajo!
-Gjazdka!
-Kjatek!
-Kjedka!
-Auto!
-Ciuciu!
-Ciasio!
-Mi!- miś
-PiuPiu- ptaszek
-Picie!
-Idź!
-Puś!
-Lala!
-Fifi!
-Umi Umi!
-Daj!
-Masz!
-Siusiu
-Sisi-siusiak
-Nie!
-Nie-e!
-Ał boji!
-Tu!
-Tam!
-Cio?
-Nioń!- słoń
-Hau hau!
-Miau!

I z tego wszystkiego kombinuje zdania w stylu:
-Mamu, au boji tuuuu!!

Umie pokazać wszystkie części ciała cycusie i paluszki wliczając i umie pięknie pokazać gdzie boli, co i dać do pocałowania. Kiedy usłyszy, że ktoś mówi "au!" każe podstawić, żeby mógł pocałować. Wiadomo, jak Mama całuje to przestaje boljeć. :)


 Ale nadal z nami śpi. Ostatnich dwóch dni nie liczę bo ściągnęliśmy front jego łóżeczka i przysunęliśmy do łóżka, żeby spał niby z nami ale jednak nie do końca i planujemy odsuwać łóżeczko powoli pod ścianę w tempie poruszania się lodowca alpejskiego. Jak dotąd zasypiał pięknie sam w ciągu dnia ale wieczorem tatuś musi położyć się z nim, na kołdrze, bo nienawidzi jakiegokolwiek przykrywania i skopuje z siebie wszystko przez sen jednym machnięciem girki. Więc Tata musi położyć się obok i coś sobie gmerać w telefonie, czytać a Gabi będzie podrywał, zaczepiał, uśmiechał sie, zagadywał aż zdecyduje, że jest śpiący, odwróci się w końcu na boczek, wklei "na łyżeczkę" i zaśnie. Wtedy można go odłożyć do łóżeczka ale koło 4:00 i tak obudzi się i zażąda swoich praw. Często po prostu nie mamy siły czekać aż zaśnie metodą "na Tatusia", kładziemy go na kołdrze między sobą, gasimy światło i zasypiamy. Często też nie za bardzo jest gdzie się położyć...



Dlatego teraz, jako krok w kierunku samodzielnego spania i nie spadania z łóżeczka zdjęliśmy front i patrzymy co dalej. gabi 2-3 razy w nocy próbuje się przeturlać koło mnie ale biorę go uprzejmie za frak i odkładam tam gdzie jego miejsce. W końcu za rączkę może mnie trzymać cały czas i mogę tez na niego dmuchać nosem kiedy leży na swojej połowie. :)

No i ma kumpla do snu- Zajączka z Bambiego. :) Maja przyniosła mu coś kiedyś na osłodę smutków i tak zostało. ostatnio dostał też Tomka i Piotrka- kolejki z napędem, których nie wypuszczał cały dzień w mieście z rąk wskutek czego w chuście nosiłam Gabiego i dwie lokomotywy na wegiel. Znalazłam mu książkę ze wszystkimi opowieściami o Tomku, którą dostał od Szwagierki i całymi dniami może siedzieć na kolanach, ze swoimi ciuchciami pod pachą, wskazywać paluszkiem na obrazki i wołać podniecony:
-O!! CIUCIU!! O!!! CIUCIU!!!!


Temperamentem różni się od Mai jak ogień i woda- jest ostrożny, przezorny, uważny, skupiony, wyciszony. Umie i uwielbia się bawić i śmiać do rozpruku ale Maja ma w sobie spontaniczne wariactwo cały czas natomiast Gabi jest mały kombinator-myśliciel. Będą z niego ludzie :)

Smuteczki z okazji końca wakacji

Moi Czytelnicy martwią się....

Może zacznę od tego, że właściwie trudno powiedzieć czy u nas dzieje się tak mało, że nie ma o czym pisać czy tak dużo, że nie ma czasu pisać. :)

Maya zamknęła rozdział swojego życia pt. "przedszkole" i spokojnie zaakceptowała fakt, że trwają wakacje a potem pójdzie do szkoły. Bardzo kręci ją myśl o szkole w której była dwa dni na "zapoznawczym" i ciągle wieczorem pyta o lunchbox i mundurek. Muszę otwierać szufladę i pokazywać jej, że wszystko leży i czeka na nią.

Na odchodnym z przedszkola dostała swoją teczkę postępów pełną zdjęć i opisów swoich wyczynów minionego roku wraz z tabelami w których panie odhaczały zdobyte umiejętności. Teczka dostała swój własny żółty segregator i powędrowała na półkę wraz z malunkami z zajęć i innymi pamiatkami. Panie dostały od Mai wielkiego Humpty Dumpty'ego którego zrobiłam na szydełku. Za dwa lata Gabi będzie słuchał w tym samym przedszkolu piosenki z udziałem maskotki, którą zrobiła Mama... celebryta! :)

Dwa dni w szkole bardzo się więc Mai podobały, mundurek odebrałam, wszystko gotowe. Ale serce się kroi, że zabierają mi 4latkę na tyle godzin kiedy w Polsce szłaby do zerówki dopiero za dwa lata a teraz dopiero szła by do starszaków. Właśnie odkrywa tajniki zabawy z Gabim we własnym pokoju, staje się samodzielna w chodzeniu pod domu gdzie chce, jej zabawy stają się bardziej zorganizowane, ma swoje kąciki i skarby, figurki i mebelki... a teraz będzie poza domem do 15:00, pośpi 2h, przyjdzie wieczór i trzeba będzie się kłaść spać, żeby rano wstać. Cholerna instytutcjonalizacja. Mówcie co chcecie, zabawa czy nie, puszczanie dziecka do szkoły w tak młodym wieku to odbieranie dzieciństwa.

Widzę jak dojrzewają i zmieniają się jej uczucia do mnie jako do rodzica. Jaka jest posłuszna, rozsądna, ile potrzebuje kontaktu, rady, pomocy i wsparcia w rzeczach które chce już robić sama. Jak szuka akceptacji i podziwu w tym jak wyciera pupę po kibelku, smaruje kanapki masłem, czy dba o Gabiego. I w tym wszystkim, całym tym ferrorze nowości których więcej z każdym dniem- odbierają dziecko rodzicom i zakuwają w mundurek, rutyny, obowiązki i zasady do przestrzegania.

Teraz właśnie Maja wiąże się z Gabim na całe życie. Z niedowierzaniem patrzę jak uczą się kochać siebie nawzajem każdego dnia- jak przynoszą sobie nawzajem picie i "ciasio", jak Maja dba żeby się Gabi nie wywrócił, jak oglądają razem bajki przytuleni na sofie czy fotelu, jak Gabi siedzi za Mają na fotelu okrakiem obejmując ją nóżkami i patrzy jak Maja rysuje czy słucha piosenek...


 Całują się w usteczka, głaszczą, tulkają, Maja nie pozwala upominać Gabiego kiedy robi źle, zabiera go do pokoju gdzie bawią się razem figurkami i nieczęsto zdarza się, żeby zezłościła się na niego za dotykanie jej zabawek. W sumie nie ma "moje i twoje", oboje bawią się wszystkim choć oczywiście Maja ma mniej zapędu do autek a Gabi do księżniczek.


Zamykają się razem w łazience i godzinami uczą lalę pływać, wypluskują płyn do rąk, myją ząbki i chlapią się wodą. Zaszywają w naszej sypialni za łóżkiem i patrzą jak nic nie jedzie po ulicy .



Kąpią się razem, idą spać razem, pakują się sobie nawzajem do łóżek, wyżerają ze śniadnia to czego nie lubi drugie...

 Z jakiegoś powodu wyrzucanie wszystkich butów z szafki na podłogę w kuchni i rzucanie ziemniakami do koszyka należy do ulubionych zabaw Małych Odkrywców. Gabi zarykuje się śmiechem a Maja dostarcza mu powodów do radości rzucając ziemniakami we wszystkie strony, jak popadnie.



Chcielibyście (a może nie) usłyszeć jak Gabi płacze kiedy Maja idzie do łazienki zrobić siusiu, wiesza się na bramce i roni rzewne łzy póki Maja nie wróci z kibelka. Nic wtedy nie działa. Oddaje Mai swojego mocia, a moć skarbem najwyższeszego sortu!

-Gabusiu, uwaziaj bo ta góra jeśt naprawe bardzio śpiciasta!


Ten kontakt utraci na intensywności kiedy Gabi będzie budził się kiedy Maja będzie już od godziny w szkole i będzie spał kiedy Maja wróci do domu. :(

Szkoła jest do dupy jeśli chodzi o uspołecznianie młodego człowieka i nie zgodzą się tylko ci którzy nie widzą nic złego w tym, że w pewnym momencie dla dziecka więcej dzieje się w szkole niż w domu. To co dzieje się w szkole zwykle dalekie jest od ideału ale w obliczu tego co za chwilę opowiem, w niektórych (licznych) przypadkach może jednak nie...

Siedząc na kasie w Tesco tego lata dopiero pojęłam kolejną patologię tego społeczeństwa. Kiedy tylko zaczęły się wakacje, rodzice zaczęli kupować cała masę śmieciowego żarcia- chipsy, lody, serki topione, napoje gazowane, pączki, wafle ziemniaczane, kiełbaski, czekolady itp narzekając nieustannie ile to kosztują wakacje bo teraz muszą mieć pełne lodówki bo dzieciaki są ciągle głodne. Spojrzawszy wstecz w to co właśnie zapakowali do toreb nie spodziewałabym się, że na tym jadą dzieci i w mojej głowie stawało jak neon pytanie:
-To co do cholery jedzą te dzieci przez cały rok skoro z okazji wakacji trzeba zaopatrzyć lodówki?

No i oczywiście szybko dotarło- rodzice żrą śmieciowe żarcie w pracy, dzieci śmieciowe lunche w szkole, na kolację dostają tosta z fasolą i do wyrka. :( Problem pojawia się, kiedy dzieci siedzą w domu 24/7 i trzeba wykonac wysiłek przygotowania jedzenia w domu- wtedy śmieciowe żarcie to jakaż wygoda!

Tydzień później pojawiła się kolejna odsłona patologii tego społeczeństwa. Dzieci najadły się śmieciowym żarciem i znudziło się cieszenie wakacjami więc rodzice ruszyli do sklepów po... papier, kredki, farby, nożyczki, klej.... coś co powinno być w domu cały rok. Klient po kliencie słyszałam narzekania jak to dzieci kosztują kiedy są na wakacjach. Dostawały po reklamówce w łapki i kopa na drogę:
-Może przez chwilę będzie cicho!

Potem przyszedł Tydzień DVD a na koniec Tydzień Mundurka czyli:
-Dzięki Bogu już wracają do szkoły.

czyli szkoła w UK tak naprawdę służy rodzicom do jak najwcześniejszego wypchnięcia dziecka w ręce profesjonalistów, którzy odwalą za rodzica robotę wychowawczą, będą "dbać" o dziecko do 16 r.ż a potem ono zacznie dbać o samo siebie i niech da los, żeby wyprowadziło się z domu tydzień po ukończeniu High School.

Taka konkluzja.

Maya więc idzie do szkoły a ja nie chcę oddawać. :( Przecież to moje Serduszko. 









sobota, 28 lipca 2012

Olimpijsko i generalnie sportowo, że hej.



Wspominałam Wam kiedyś, że kocham wkładać kij w mrowisko?

:)

Aha, znacie mnie od lat!

No to będzie o Olimpiadzie.

-Olimpiada powinna być powodem do wstydu wszystkich cywilizowanych społeczeństw- powiedziała zadziornie Kokain.

-No co ty, duma narodowa, osiągnięcia, emocje, fair play... co ty mówisz, Kokain?

-To proste. Każdy sport uprawiany wyczynowo ma kilka celów i żaden z nich nie jest chwalebny. Po pierwsze- RYWALIZACJA. 10 000 osób zjeżdża się z rożnych zakątków świata, żeby przez 2 tygodnie obsesyjnie myśleć, skupiać się, dawać z siebie wszystko- żeby udowodnić sobie, koledze, drużynie i całemu światu- że jest się najlepsiejszym z najlepsiejszych. Jak pobiec szybciej i skoczyć wyżej, żeby być czempionem który przejdzie do historii? Jak zapisać się na kartach historii... o której 90% ludzi zapomni zaraz po zakończeniu zawodów a kolejne 5% nie dalej niż za miesiąc. Czy ktoś pamięta kto był Mistrzem Świata w piłce nożnej w 1995? Bez ściemy- kto pamięta kim był mistrz świata w miocie kulą w 1974 roku. Nikt nie pamięta? No to trochę bliżej? Z kim wygrała Hiszpania w tegorocznych Mistrzostwach Europy w piłce nożnej, prosze tu wyliczyć. aaaaaa.... pamięć ulotna jest jak ulotka, prawda? Ale Ego prężne i wrzeszczące wokół: JA NAJLEPSZY JAAA PATRZCIE JAKIE MAM OSIĄGI GDZIE MÓJ SZAMPAN MIERNOTY!?!

Ich życie to ciągła pogoń, każdy dzień precyzyjnie obmyślony i ograniczony do powtarzanie w kóło i w kółko tych samych czynności, ograniczanie swojego jestestwa do roli mechanicznie napędzanej zabawki. Kiedy sprężyna nie jest naciągnięta, psychika takiego człowieka kapcanieje bezpowrotnie.

I to żenujące współcelebrowanie na podium- Srebro i Brąz ZAWSZE czują się gorzej, mina miną, bohaterskie gesty swoją drogą a gardło ściska żal i obietnica, że następnym razem to JA i MOJE EGO staniemy piętro wyżej bo jego szampan jest słodszy niż ten tutaj.

Razem z pamięcią gaśnie sława sportowców i kiedy przestają być wyczynowcami, po latach ciężkiej pracy i wyrzeczeń... okazuje się, że są ludźmi zgorzkniałymi, schorowanymi, ze łzą w oku wspominający swoje osiągnięcia wzdychając do medali w gablotach i nie umieją znaleźć sobie miejsca w życiu. Nikt ich nie nauczył, że stanowią wartość samą w sobie, przez lata uwierzyli, że są tyle warci ile rozciągliwe są ich ścięgna, wytrzymałe mięśnie, pojemne płuca- sens ludzkiego życia sprowadzony do wydajności organizmu.

W biznesie pozostają Działacze. Działacz to taka maszynka do kręcenia pieniędzy. Sportowiec się kładzie, Działacz zaczyna kręcić korbą, wałkuje, wałkuje, drugą ręką odbiera smsy, pije kawę i zalicza konferencje prasowe, ze sportowca zostaje cienki wafel, który wrzuca się do kubełka i pod korbę podkłada się młodzika ze szkółki. I dalej kręci i kręci. Czasem jedną olimpiadę, czasem kilka... wytrzymałość sportowca jest ograniczona, Działacz może kręcić korbą do emerytury. Wtedy nazywa się Działaczem Zasłużonym i ma dożywotnią wejściówkę na wszystkie stadiony.

A na trybunach siedzi Kibic. To dopiero menda. Kibic kocha emocje Tu i Teraz, ma ograniczoną pamięć i leci na wszystko co brzmi jak sukces. Jakby dopingowanie mistrzowi świata stawiało ich na tym samym podium, czują się cudownie kiedy wygrywa ten, którego obstawiano od początku ale odwróci się zadem kiedy tylko ulubieniec nie trafi piłką do kosza czy zaliczy dupsko na lodzie.
-Zawsze mówiłem, że to cienias, gwiazdka jednego sezonu...

A Sportowiec polega na ludzkiej opinii jak na niczym innym. Kiedy przestają pisać w gazetach, trybuna buczy lub rzuca zgniłymi pomidorami- pod sportowcem kruszy się cienki lód.

Kibic kocha wydawać pieniądze których ma mało na gadżety, które pasą kieszenie Działaczy. Maskotki, czapeczki, kubeczki, szklaneczki, trochę uciechy dla mas w postaci Ceremonii Otwarcia, Ceremonia Zamknięcia już niewielu interesuje. Były emocje, teraz czas na kubełek.

A dyscypliny? Niełatwo czasami wyjść z pudełka i spojrzeć na własne opinie z perspektywy ale czy naprawdę poważnie sądzimy, że jest coś doniosłego w rzucie zaostrzonym kijem w trawnik? Albo, napełnianie dziury w ziemi wodą, do której wskakuje 10 facetów w gumowytch kondonkach na głowach, żeby mogli pływać tam i nazad? Albo miotanie żelaznym odważnikiem aż łapy wyrywa? Tarzanie się po plastikowej ceracie w spoconym uścisku innego faceta czy baby? Co jest doniosłego w bieganiu z wywalonym jęzorem i przeskakiwaniu przez patyki, które ktoś porozstawiał wszerz drogi? Czy bieganie z kawałkiem kijaszka w ręku, żeby oddać go czekającemu? Czy jak na to nie popatrzycie ne macie wrażenia, że taka impreza przypomina raczej cyrkową arenę, którą nawiasem też gardzę, z tych samych powodów tylko bardziej bo każą te wszystkie głupie rzeczy robić zwierzętom.

Czy ziemskie społeczeńswto jest naprawdę tak prymitywne i ograniczone, że bawią nas rozrywki z czasów gladiatorów? Serio? Szczerze?

Na Olimpijskie Kółka, mam nadzieję, że nie. I wyłączam telewizor.

sobota, 7 lipca 2012

Idziemy do szkoły!

Maja odwiedziła wczoraj swoją nową szkołę. W przyszły piątek będzie kolejne spotkanie dzieci i pogaduszki nauczycieli z rodzicami. Maja bardzo się napaliła na szkołę, szczególnie jak powiedziałam, że będzie nosić do szkoły pudełko kanapkowe i picie. Umyśliła więc, że szkoła to miejsce pikników i dopilnowała dokładnie, żebym do plecaczka z Fifi zapakowała kanapkę "tlójkącik", jabłko, rodzynki i picie.

Kocham tą jej pewność siebie i bezceremonialność. Weszła do obcego budynku, dała sobie zdjąć plecak i kurtkę i od razu wystrzeliła w salę gimnastyczną krzyczać:
-ALe faaaaajnie!
Pierwsza znalazła maluchy z zerówki, wpadła w kredki, dostała od pani własne imię-naklejkę na brzuszek i tyle ją widziałam. W pokoju śniadaniowym, od 9:00 do 11:30  sekretarki uwijały się podając kawę, herbatę, ciasto marchewkowe zebranym rodzicom, przymierzały i prezentowały mundurki na małym chłopczyku zadziwionym swoją nagłą popularnością.
-Ale ja już mam mundurek!

Ponieważ Maja, jak wszyscy wiedzą wzrostem grzeszy, musiałam poprosić, żeby ją przyprowadzić i zdecydować czy brać kurtkę przeciwdeszczową na wiek 7-8 czy 11-12. Pani poszła po Maję ale wróciła z pustymi rękami:
-Je tosta.
-Co robi?
-Je tosta.
-Je chleb z tostera??
- Owszem. ..... a normalnie tego nie robi?
-Nie. W życiu.
-Aha.

Okazało się, że pasuje kurtka 11-12, dziewczynki noszą tylko spódniczki, więc odpadł mój największy problem z dobraniem jej spodni- ma nadal duży brzuszek i nierozciągliwe spodnie gniotłyby ją w bębenek w czasie godzin siedzenia przy stoliku. Spódnicę można podciągnąć wyżej i brzuszek będzie czuł się o wiele lepiej.W tej kwestii  nic się nie zmienia, brzuszek rośnie razem z Mają i nawet ostatnie tygodnie podczas których Maja pokochała truskawki i odmawia sobie śniadania i obiadu na ich rzecz, nie schudła ani grama. Ona po prostu taka jest ale trochę mnie to martwi. Już zaczynam myśleć, że ma "pszeniczny brzuszek" czyli formę łagodnej celiaklii ale już sama nie wiem. Pomijając makaron, nie je produktów mącznych prawie wcale....

No i tak sobie siedziałam i obserwowałam otoczenie. W szkole jest zaledwie 100 dzieci, w klasie Mai będzie ich trzynaścioro. 2 i 3 klasa są połączone w jedną bo dzieci było za mało ale generalnie żadna klasa nie jest większa niż 20. Wf odbywa się wspólnie w większych grupach, dzieci codziennie zbierają jajka od kurek, karmią i zmieniają sianko, wszystkie grają na instrumentach i można wybierać między pianinem, fletem, klarnetem, wiolonczelą, gitarą, perkusją.... Dużo dzieci dostaje stypendia muzyczne po tej szkole. Rodzice, którzy przyszli na spotkanie to warstwa społeczna raczej średnio zamożnych, wyciszonych i spokojnych osób, które dopytywały się czy powinni kupić dzieciom piórniki, pomóc dzieciom przez wakacje w jakiś ćwiczeniach... Fajni i zaangażowani. :)

Jeszcze jedna nauczycielka mieszka na naszej ulicy, więc jak się okazuje, jeśli jest problem z dowiezieniem dziecka do szkoły lub odebraniem- nie ma problemu. Wystarczy zadzwonić i zabierze Maję ze sobą. Planujemy, że będziemy wozić Maję autem bo autobus w pełnym wymiarze kosztuje ponad 400f za rok. Wioseczka leży zaledwie 6 minut autem od Koziej Wólki, więc kurs autem jest o niebo tańszy niż trzaśnięcie drzwiami szkolnego autobusu.

Po wszystkim Maja była bardzo podniecona i kiedy obiecałam, że przyjdziemy znowu za tydzień dała się pięknie ubrać i kiedy za szybą pojawiła się Rodzicielka z Gabim zaczęła krzyczeć do wszystkich:
-Patscie, to moja bapcia! Widzicie? Moja bapcia!!

Tłum domyślił się, że chodzi o grandmother, dzięki Bogi i nie posądził pani w żółtej kurtce przeciwdeszczowej o zamiar porwania.

Mai bardzo się w szkole podobało. Ma już wybrany mundurek, czekamy tylko do września na kupno butków bo majowe stópki rosną tak szybko, że jak bum cyk cyk, w nocy powinniśmy słyszeć jak jej trzeszczą kości. :)

Po drodze był problem i o mało co byłoby ze szkoła wymarzoną jak z autobusem, który odjeżdża nam sprzed nosa. ktoś nie dopilnował i aplikację do Councila dostarczono mi 2 dni po ostatecznym terminie. Na szczęście się udało, już kobyłka u płota.... pewnego dnia w przedszkolu dostaję pakiet powitalny dla dzieci, które powitają szkołę w Koziej Wólce. NIE! Coś się stało, coś bardzo niedobrego! Pędzę do domu, łapię za słuchawkę, dzwonię do szkoły marzeń- Maja jest na liście przyjętych.
-Ale jest też na liście w Koziej Wólce!
-O! O!! O!!! .... proszę poczekać.....
....szepty w słuchawce- radzą. Ja mam kostkę lodu w żołądku.
Odbiera nowa osoba:
-Ale jest na naszej liście!
-A w naszej szkole też!
-A skąd wiadomo?
-Bo włąsnie dostałam od nich papiery!
-O! O!! O!!!.... prosze czekać....

rozmawiałam tak z 4 osobami. W końcu uradziły, że skontaktują się z Councilem i ustalą jak to się stało, że Maja stała się nagle taka popularna.

Na szczęście, po kilku godzinach oddzwoniły i zakomunikowały, że przyznały się przed Councilem do Mai i kazały skreślić ją z listy w Koziej Wólce.

UFFF k***a!

Szkoła w Wólce ma ocenę good, a szkoła marzeń outstanding. Dzieci zawsze będą zawieszone między dwoma kulturami, polską i angielską, więc pewność, że będą miały najlepszą możliwą drogę edukacji jest dla mnie bardzo ważne. Po tej szkole łatwo dostać się do fantastycznej Secondary School w Miasteczku a dzieci po niej w ogromnej przewadze dostają po collegach stypendia na uniwersytetach. Niby droga daleka ale ostatnio wspominaliśmy z Susłem nasze pierwsze dni w podstawówce i gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że to pierwszy dzień z kolejnych 21 lat nauki- nie uwierzyłabym i pewnie bym się załamała.... :) ALe jakoś poszło i przyznam, że nie bez przyjemności.

A więc pierwsze koty za płoty są, pudełko kanapkowe czeka.

Wiwat Maja.


Sibibis

Sibibis- słowo kluczowe, najpopularniejsze hasło które sprowadza największą ilość odwiedzających do Kokainki. Nie "cebeebies" tylko właśnie tak i nie inaczej. :)

środa, 27 czerwca 2012

Dziś fotograficznie, nostalgicznie.. o Dzieciusiach

Cieszyłam się, że dzisiaj będę mogła pokazać Wam swoje nowe dzieło ale niestety- Royal Mail nadal trzyma w trzewiach najnowsze zamówienie dla Detaksacji, więc, żeby nie psuć jej niespodzianki- prezent dla siostrzenicy, moje szydełkowe cacuś pozostawię w tajemnicy jeszcze kilka dni.

Zdałam sobie ostatnio sprawę, że od dawna nie pokazywałam Wam Dzieciuśków, więc dzisiaj będzie fotograficznie a czasami nawet nostalgicznie bo zakochałam się w opcjach PhotoBucketa i kombinuję z klimatem jak mogę.

Oto Dzieciusie- czerwiec 2012. :)


"-Bujaj mocniej Mamo, bujaj pod niebo!"


"-Pats! Kotek! Widziałaś taki ciud?"

"-Widzis ten pempusek? Widzis? To jus zacnij uciekać!"


"-Mamo, stanie po kostki w wodzie z paśkiem- 
to cały sens posiadania stolićka do zabawy!"


"-Teraz Gabi siedź cicho bo jesteś chory i jesteś f śpitalu. Mas ślimaki w kolanie i trzeba ci pomóć."




"-Dawaj Gabi, jednego głebszego za rybaków!"


"-Żeby było ładnie."



"-Postoję grzecznie jak mi potem powiesz 
co masz na myśli mówiąc: "wintydżowy fil"?"



"-Mam bardzo śmutny pomyśł."

"-Misie-patysie?"

"-Coś mała ta łódka..."


"-Gotowi?"


"-To jedziemy!!"


Z biedlonecką

I moje ulubione zdjęcie majowych rączek, które miesiącami czekało, żeby dać się obrobić i stać się starą pocztówką sprzed lat: