piątek, 28 października 2011

Niedobrzenam było grupowo ale już po wszystkim

Przeszliśmy kolejnego kiszkowego wirusa. W zeszłą sobotę Maja była nieznośna już 3 dzień z rzędu ale oprócz nieustannego jojczenia i narzekania, nic nie dała po sobie poznać. Po powrocie z zakupów jednak, okazało się, że jest rozpalona jak piecyk na pastylki atomowe i po przewróceniu siedzeniem w górę i zaaplikowaniu szprycki termometru w odwłok okazało się, że ma 38,9*C. Dostała paracetamol i poszła spać na długo przed kurami. W nocy zawołała Tatuuuuusia i puściła pawia. No a potem było już tylko gorzej. Cała niedzielę na przemian pojadała i pawiowała. potem przestała podjadać i poniedziałek wieczorem, po dwóch dobach bez jedzenia, udziubała babcinego jogurtu w czasie wizyty w babcinym pokoju na bajkach. 3 minuty i Maja wstała, odwróciła się i mówi:
-Babciu, brzuszek boli!
Złapałyśmy ją, Babcia za czoło, ja za włoski i Maja dawaj, pjukać w babciny kubełek wiklinowy . na szczęscie miał worek na śmieci włożony do środka!. Bizulka tak się przejęła, że zamiast jej współczuć pokładałyśmy się ze śmiechu:
-O nieee, popats, babci kobiełka cała mokra! O kosulka mokra! Porzygałam!
Skąd jej przyszła ta "kobiełka" nie wiem ale już przeszła do historii.

Ale przypomniała mi mnie samą sprzed lat, kiedy pojechałam z Babcią do Suwałk na 2 miesiące do PraBabci. W tym czasie niewiele można było w sklepach kupić, babcie próbowały dopieścić wnusię za wszelką cenę, więc Ciocia poszła stać w sążnistej kolejce do Społem bo "konserwy z makreli rzucają". Postała, kupiła, ja się zapaliłam, zjadłam... a w nocy przyszło najgorsze zatrucie pokarmowe w dziejach gastrologii. Serio. Gdyby nie wiekowy przepis na zatrucia rosyjskiej macochy mojej PraBabci, kto wi jakby się to skończyło. W szpitalu na pewno. Sposobem jest czarna jak diabeł, gorzka kawa parzona. Pół szklanki sypanej kawy, dolać wody do pełnej szklanki i pić jakby świat się kończył. Moja Babcia, mając kilka lat zatruła się zielonymi jabłkami. Lekarz powiedział, że jak przeżyje noc to będzie dobrze. Stara macocha poodsuwała konowała, pasierbicę i powyrzucała z komory. Naparzyła kawy i dziecinę uratowała.
Mi węgiel nic nie dawał, inne specyfiki nic, pościel się skończyła a ja nic! A po kawie.... padłam i zasnęłam na 12h. Obudziłam się słabiutka i bardzo głodna. PraDziadek wyniósł bidulinkę do ogródka na ławeczkę na której zwykle pasł kurki (żeby nie słuchać ględziołów PraBabci, która ciągle go przesuwała). Usiadłam podobno bladziutka, z rączkami na podołku i patrzyłam tępo w kurki aż babcia zaptała jak się czuję?
-Jeśtem ziupełnie...bezwartościowa....- powiedziała Kokainka, lat 5.

Moja mała Kobiełka.

A potem przyszła kolej na nas. W poniedziałek wieczorej ja się rozłożyłam, we wtroek rano Suseł zwolnił się z pracy, w środę w nocy zwymiotował gabi.

Ale już jest dobrze. Maja węgla nie zje, dla dzieci nie ma leków przeciwbiegunkowych, lekarz zalecił dużo płynów i ścisły post. To pościliśmy do wczoraj jak Franciszkanie. Dziś trafiło Babcię.

Kiszkowo, miodzio!


PS. Niniejszy post zamieszczony zostaje w celach memułarowych. :)

2 komentarze:

  1. nienawidze srajaco-zygajacych wirusow mam zle wspomnienia dziecie moje zygalo co 5 min zanim wyszlam z domu zazygala winde klatke parking i do auta wsiadajac zazygala sobie buciki i to byl szok bo ona w brudnych nie pojedzie nigdzie wiec musialam mokrymi husteczkami wyczyscic buciki...potem jak juz nie zygala to i tak miske pod lozkiem miala chyba z tydzien na wszelki wypadek :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Bogu ostatnie zatrucie pokarmowe zaliczyłam dobre kilka lat temu (tfu, tfu!) i od tamtej pory jak mam niestrawność, to nie trwa dłużej, niż dwa dni i nie jest aż tak wyzyskująca. Nigdy nie zapomnę rzygania do czerwonej, plastikowej miednicy, której szczerze nienawidzę :-DDD

    OdpowiedzUsuń