czwartek, 28 lipca 2011

Lots of Love, Keep Calm and Carry On

Szmiszkat :) napisała, że matki w jej szkole angażują się w organizowanie szkolnych imprez itp i nie pozostają bierne w swoim i dzieci współbyciu w szkole.

Zgadzam się...i nie zgadzam się jednocześnie i dało mi to dużo do myślenia (znowu) na temat wiadomy i popularny ostatnio na łamach. I doszłam do wniosków pewnych. Wg mnie należy rozdzielić "pracę z dzieckiem" od "angażowania się w życie szkoły". A czemu, to oto:

Faktem bezspornym jest, że Anglicy rwą się do organizatorki jak Polacy nigdy nie byli i nie będą. Od zawsze pamiętam jak trudno było zaangażowć rodziców do organizowania szkolnej dyskoteki czy wycieczki. Zwykle te osoby, które się zgadzały na udział czy pilnowanie pociech były matkami niepracującymi i zawsze miałam wrażenie, że wycieczki cieszyły się większą popularnością niż sterczenie na korytarzach w czasie dyskotek. Zawsze to coś nowego a i młodszą pociechę można było zabrać za darmoszkę. Jeśli przychodziło do jakiegoś pieczenia, to był to placek sztuk 1 to najprostszy a i tak szkoła refundowała koszty.

Angielki natomiast kochają mieć w czymś udział i lecą pierwsze- tak będzie ciąć bibułę, tamta ustawiać kubeczki, kolejna stroić pianino. Robią przy tym mnóstwo hałasu bo od razu udziela im się dobry humor kupiony w wielopaku (nie, nie nie piwo. Wszystko na trzeźwo). Śmieją się, żartują, gaworzą, odwożą się na wzajem i po krzesła i po więcej talerzyków. W okolicach szkół czy social clubów zawsze jest dużo roboty.

Ale. (Zawsze musi być jakieś "ale". Kropka.) Wierzcie mi, że świadomie lub nie każda Angielka bierze udział w przygotowaniach bo nie lubi i nie wypada odmawiać skoro już jest częścią społeczeństwa, które ją wychowało. Oraz- (najważniejszy) ich wkład ma bardzo wymierny wpływ na REPUTACJĘ w środowisku matek. Tak samo jak chwalenie się osiągnięciami, żeby podrasować trochę reputację swoich genów, biorą głośny udział w imprezach, żeby pokreślić swoją fantastyczność jako matka!

W angielskim społeczeństwie wielką, często niedocenianą przed imigrantów rolę pełni fakt, że czują się oni częścią nazwijmy to narodowej organizacji do której przystępują już od przedszkola. System ich kształci, dogina i poleruje aż zajmą swoje miejsca z których trawniki są zawsze zielone, dzieci szczęśliwe a barek zaopatrzony. Mówię tu oczywiście o klasie średniej wzwyż. Ich rola w społeczeństwie musi być zatem zauważalna. I dlatego tak chętnie bawią się w wiejskie festyny, chodzą na bingo, gromadzą się w pubach na wspólnym muzykowaniu, w klubikach na porannej kawce i ciastku czy wokół dzieci.

Natomiast! Ile z tego dla dzieci to inna sprawa. Nieczęsto bywam w Centrum z Mają. Przez większą część tygodnia mamy w domu mnóstwo swoich zajęć a mnie osobiście nie bardzo kusi rola matki w otoczeniu innych tokujących matek.

Angielki natomiast ciągną (nie pchają) swoje pociechy do Centrum absolutnie każdego dnia, nawet kiedy pada bokiem lub mgła przesłania koniec ulicy. Bo tam oddają dzieci w ramiona Systemu a same zajmują się plotkami, parzeniem i piciem herbaty z mlekiem i zamawaniem pizzy! Z ręką na sercu, na 10-15 razy kiedy byłam tam dłużej niż godzinę, 99% matek stało za kontuarem i żłopało herbatki w czasie kiedy dzieci robiły co chciały a zwykle nic szczególnego. Ot, walanie się po podłodze, szarpanie sukienek z wieszaków i odbieranie sobie zabawek. Raz pojawiła się tam przedszkolanka z drugiej strony parkingu i nagle zorganizowała siedziska z poduszek i kołderek i czytanie bajki o pingwinkach z książki wielkiej jak stan Oregon.

Już rozumiecie? :) To dzieci towarzyszą matkom w ich wypadach na neutralny teren gdzie nie trzeba sprzątać łazienki przed wizytą koleżanki, parzyć herbaty na swój koszt i zastanawiać się czy dziad z kurzu pod jej  komodą nie stanie się przypadkiem powodem do słodko-złośliwych plotek? Piją, wyrzucają kubek do śmieci, podobnie jak całą rozmowę, rozmówców i przedpołudnie i wracają do domu lekkie i zadowolone z dobrze spełnionego rodzicielskiego obowiązku.

Dlatego nie łączę aktywnych matek z aktywnymi dziećmi.

Kiedy słyszę ile to twórczych rzeczy robi się w przedszkolach, myślę o tym, że (UWAGA, obiektywna opinia) brytyjskie matki rodzą dzieci dla przyjemności posiadania i chwalenia się i czekają kiedy w wieku lat 3 będzie można oddać je w ręce Systemu, który zajmie się niezbędną resztą. Do tego czasu "lots of love, keep calm and carry on". To szkoła ma nauczyć dziecko myśleć, nie rodzic. Oddajmy dziecko w ręce profesjonalistów, jak pralkę czy kosiarkę do trawników. Kosiarka może urąbać palce a dziecko wychowywane przez rodzica na ciekawskie świata może zacząć zadawać niewygodne pytania?

-/A gdzie poszedł dziadzio po tym jak go odcięli panowie policjanci? I w ogóle- jak się odcina dziadzia z gałęzi?/ - fakt zaczytany.

Poza tym, nie oszukujmy się- jak można stanowić dla dziecka źródło rzetelnej pomocy w rozwoju jeśli własną edukację skończyło się w wieku lat 16, na poziomie, który odpowiada klasie 6-7 w polskiej szkole? (to już było wredne ;))


Z Wyspy Zielonej, subiektywna

4 komentarze:

  1. Przeczytałam i myślę...Z angielkami nie utrzymuje kontaktow bo nie mam takiej potrzeby nie znam ich blizej i chyba nie chce poznac.Nie bede tu przytaczac opowieści o PL matkach bo po co wydaje mi sie ze kazdy żyje wedlug siebie i wlasnego sumienia i tak wychowuje dzieci każdy z nas ma inna mentalność.
    One maja kilkoro dzieci bo to one je utrzymuja -tak funkconuje tu państwo i caly system one nie musza im tlumaczyć bo wytlumaczy szkola ,w wieku 16 lat nie musza sie uczyc bo pojda do pracy beda zarabiac potem beda zmieniac prace rodzic dzieci i tak w kółko ...będa robic na pokaz czy nie to juz ich sprawa ...
    My mamy dzieci i z nich nie zyjemy my dla nich zyjemy im tlumaczymy i do nich mowimy im pokazujemy ale usłyszalam zdanie na mszy od ksiedza -(starsza idzie do secondary katolickiego)Wy jesteście rodzicami tych dzieci to byla wasza świadoma decyzja aby dziecko znalazlo sie w tej społecznośći ale to my od 8 30 do 3 30 bedziemy je wychowywac wy nie bedziecie miec wplywu na nasze decyzje wy musicie dostosowac sie do naszego regulaminu...
    a wokół mnie siedzieli angole wszyscy majętni dobrze sytuowani w wieku takim ze mogliby być dziadkami tych dzieci i to właśnie z takimi moja córka obcuje i sie przyjazni oni przestrzegają zasad mówia i tłumacza i... trudno mi porownać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Kokain, trafiłaś z sendo, zgadzam się z każdym Twoim zapisanym słowem. U mojego dzieciaka w szkole, niemal codziennie coś organizują, rzadko uczestniczymy w tych zajęciach. Kiedy proszą mnie o przybycie i ewentualną pomoc, za każdym razem muszę tłumaczyć, że nie mam czasu, pracuję 12h dziennie, 48h w tygodniu i nie pobieram żadnych benefitów, wytrzeszczają wtedy oczy i kręcą głowami. Jak mówię, że robię co lubię, skończyłam studia i lubię spędzać czas z rodziną po swojemu, w porozumieniu z dzieckiem, na wycieczkach, czytaniu książek, oglądaniu naukowych programów, robieniu różnego rodzaju doświadczeń (ostatnio mieliśmy w domu hodowlę motyli, są już na wolności) lub sklejaniu i malowaniu setnego modelu samochodu lub samolotu i prowadzeniu przy tym konwersacji i odpowiadaniu na pytania, które nieraz są ciężkie i sama muszę poszperać tu czy ówdzie by się doszkolić i wytłumaczyć dzieciakowi, to oni baranieją, poważnie Kokain, oczy im baranieją!!! Te "Angliki" tego nie rozumieją, dziwią się, jak ja znajduję na to wszystko czas, kiedy mam czas dla siebie i własnych przyjemności, wtedy im mówię, że właśnie to są moje przyjemności, czuję, że się spełniam w tym co robię. Nie jestem nudna, a wiem, że za taką mnie uważają, bo nie chodzę w weekendy do dyskotek i barów, cóż jestem nudna jak flaki z olejem. Pozdrawiam. Sflaczała Mariola.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha! :-))))) Czekam tylko, az moj Chlopczyk troszke podrosnie i w koncu bede mogla mu pokazac, jak dziala swiat :-) Tez kocham :-)

    OdpowiedzUsuń