czwartek, 30 czerwca 2011

Plastusiowe rozmyślania przy lufce, w leniwy niedzielny popołudnik w szczelnie zamkniętym piórniku szkolnym Tosi.

Jakoś tak się ostatnio składa, że ciągle rozmyślam o edukacji. A to Maja idzie do przedszkola, a to wysyłam aplikację do szkoły, a to wspinam się na meble, żeby wyjąć książki na które Maja jest już gotowa. Do tego dość często dyskutuję z bliskimi na temat szkoły i edukacji, wypytuję znajomych Brytyjczyków o ich przemyślenia i rady, z racji swojego "aborygeństwa". 

Na okoliczność naszego weekendowego spotkania z Kuzynką z Londynu, szeroko i głęboko omawialiśmy kwestie brytyjskiego podejścia do edukacji i próbowaliśmy dojść do wniosku co właściwie autor ma na myśli mówiąc: "Edukacja schodzi/zeszła na psy".

Wiadomo, każde pokolenie twierdzi, że ja za ich czasów, bla bla bla.

Ale nie dzieje się tak bez powodu i jeśli spytać mnie o to jak według mnie wygląda w chwili obecnej sytuacja w szkolnictwie (zarówno polskim jak i brytyjskim, innych pewnie też), mówię głośno i zdecydowanie, że źle.

Zdaję sobie sprawę z tego, że najbliższe nam jest to co sami przeżyliśmy i doświadczyliśmy a wszystko co przedtem i potem wydaje się nam złe z samej definicji. Niewystarczające, niewyczerpujące. Nie i już. Ale Edukacja to nie tylko mapa, podręcznik i piórnik pełen przyborów szkolnych. To droga, którą podejmuje się nieświadomie a kończy z pełną świadomością, choć często z kompletnym brakiem celu. To również wszystko to co dzieje się w szkole i poza nią czego wynikiem jest sposób myślenia pozostający drugą naturą człowieka na całe życie. Nieliczne wysepki na morzu ignorancji szybko da się rozpoznać. To młodzi ludzie z którymi można porozmawiać na wiele tematów, otwarci na świat. Dbający o własny rozwój, planujący przyszłość i nie mierzący świata ilością banknotów jaki może pomieścić.

Podstawówki miałam dwie. Po drugiej stronie ulicy, przez cała pierwszą klasę oraz elitarną, gdzie po pierwszej klasie przeniosły mnie Rodzicielka z Babcią.

Pierwsza była koszmarem. Nie dbano o bezpieczeństwo- dziecko wpadło do niezabezpieczonej studzienki i ugotowało dolną połowę ciała do pasa we wrzątku który wypełniał studzienkę z uszkodzoną rurą. Dyrekcja wiedziała, że ze studzienki bucha para, więc poproszono ciecia, zeby zdjął pokrywę zanim wybuchnie.

Jeden z moich kolegów z I klasy przyniósł do szkoły sprężynę wyszabrowaną z tapczanu na podwórku i w czasie szarpaniny  n a  l e k c j i  kolega puścił swój koniec i hak od sprężyny wbił mu się pod górną powiekę.

Kiedy maluszki schodziły powolutku ze schodów pierwszego piętra, z wyższych pięter falą pędziły starsze dzieci i nie patrząc na to co przewracają i po czym depczą, wylewali się tabunem na boisko pozostawiając po sobie turlające się pierwszaki.

Moja Pierwsza Nauczycielka prowadziła tablice osiągnięć i dzieci, które miały najwięcej uśmieszków zajmowały pierwsze ławki. Na nie trafiały materiały do nauki, im pokazywała obrazki, demonstrowała działanie przyborów szkolnych itp. Dzieci, które były wolniejsze i mniej zdolne powolutku lądowały na końcu klasy gdzie ... było mnóstwo czasu na szarpanie się ze sprężyną od tapczanu. W pierwszych rzędach siedziały również dzieci z rodzin w których niepracujące matki poświęcały czas szkole i pani wychowawczyni. O tym wszystkim dowiedziała się moja Rodzicielka kiedy jako samotnie wychowująca dziecko matka odmówiła wzięcia udziału w jakiś przygotowaniach bo wracała z pracy ok godz. 19:00. Na drugi dzień zostałam przesadzona jak prymulka, na sam koniec. O czym radośnie zakomunikowałam po powrocie ze szkoły. Bo na końcu było fajnie- można było robić dużo fajniejszych rzeczy niż te dzieci z przodu.

No właśnie- skąd małe dziecko ma wiedzieć co w szkole jest fajne a co nie? Czy jeśli dziecku w wieku 7-10 lat powie się, że ma się pilnie uczyć bo dzięki temu nie będzie miał zaległości, dostanie się do liceum ogólnokształcącego, potem na studia, osiągnie prestiż społeczny i świetnie płatną pracę- przejmie się? Oczywiście, że nie. Dla dziecko "matura", "studia" to tylko slogany, którymi posługują się dorośli, żeby podkreślić różnice społeczne.
-Twój tatuś ma maturę a wujek studia ale wujek to nieudacznik a tatuś ma zakład wulkanizacji!

Kiedy i kto ma zadbać, żeby nauka nie szła w las?
W Polsce powiemy, że nauczyciel, już od pierwszej klasy. W UK powiemy, że rodzic, poprzez konsekwencję i regularną pracę z dzieckiem w domu.

A co jeśli nauczyciel w Pl  jest do dupy a rodzic w UK ma wszystko w tym samym miejscu?

Ani tu ani tam edukacja na wiele się nie zda.



Pozostaje liczyć na chęci młodego człowieka. Na jakąś wrodzoną, naturalną dawkę chęci i zapału do nauki. Ale i tu nie można pozostawić dziecka samego. Jakich odpowiedzi może szukać dziecko jeśli nie wie jakie pytania ma zadawać? Jakie dziecko zapragnie grać na pianinie jeśli nikt w domu nie słucha muzyki? W szkole pani od muzyki każe tylko czytać podręcznik? Które dziecko będzie chciało rozwijać swoje zdolności w kierunku nauk przyrodniczych jeśli pani przynudza (och, moja pani C....) a rodzice czy dziadkowie mają w oknie zawieszony lep na muchy i na tym kończy się ustosunkowanie do przyrody w domu?

W domu muszą być książki, ktoś powie. Muszą być, to pewne. Ale nie, żeby stały na półce kupowane jeszcze w komunie na kilogramy a teraz mnożące tylko roztocza. Książka ma być czytana, pokazywana dziecku jako źródło wiedzy od najmłodszych lat. Jeśli dziecko potrzebuje encyklopedii a trzeba po nią iść do sąsiadki, nigdy nie będzie miało szansy ani czasu na to, żeby ja przekartkować i BYĆ MOŻE zainteresować się czymś więcej.

Dziecko spyta o to, co się mu raz pokaże. Będzie chciało samo z siebie dowiedzieć się więcej bo wzrasta w świecie pełnym zagadek i nienazwanych przedmiotów i zjawisk. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy dzieckiem, powiedzmy 7 letnim, które idzie ulicą i myśli:
-O, jakie ładne coś, Takie coś to nie byle co, szczególnie jak leży na tym czymś, co też jest fajne...Mamo, co to jest?
-Cicho siedź.

To ciekawe, rodzi się dziecko, cieszymy się z każdego słowa, uczymy "mama" i "tata", pokazujemy jak się chodzi.  A kiedy dziecko zaczyna wykorzystywać te umiejętności ma tylko "siedzieć cicho". To może zacząć uczyć dzieci cicho siedzieć od początku?

Człowek ma w naturze ciekawość. Jeśli będzie ostrzona niczym ołówek, dziecko wyrośnie na człowieka o szerokiej wiedzy i umiejętności łączenia faktów i wyciągania prawidłowych wniosków. Jeśli stępi się charakter młodego człowieka naszym własnym podejściem człowieka znudzonego, "wszystkoNIEwiedzącego" i nie potrzebującego od życia nic więcej niż więcej pieniędzy- takie też będzie nasze dziecko.

Czy wobec tego szkoła skłaniająca dziecko do samodzielnego i kreatywnego myślenia może osiągnąc ten cel poprzez udawanie, że nie fakty ale chęci czynią z człowieka osobę wykształconą? Nad czym ma kreatywnie myśleć młoda osoba, żeli zakres pojęć i wiedzy o świecie ma ograniczony poprzez system? Szkolnictwo, które nawet nie dopuszcza dzieci uzdolnionych do głosu bo psują plan lekcji, zadają krępujące pytania i się wymądrzają. Jeśli nauczyciel nie jest kreatywny, uczeń szybko mu dorówna.

Natomiast, jeśli dziecko będzie wiedzieć więcej, nawet jeśli zapomni z czasem część, nadal będzie wiedzieć dużo. Dziecko, które wie mało....

Z mojego własnego doświadczenia wiem, że pod tym względem istnieją cztery grupy młodych umysłów:

-KUJON- Znam fakty i umiem je kojarzyć kiedy przychodzi potrzeba. Tego czego nie wiem mogę się łatwo dowiedzieć bo umiem korzystać ze źródeł. Nic co ludzkie nie jest mi obce i jeśli zapragnę dowiedzieć się czegoś o Wenezueli to nic mnie przed tym nie powstrzyma. Nawet szkoła.

-UCZEŃ GRZECZNY I PRZECIĘTNY - Znam fakty ale nic mi z tego bo kazali wkuwać daty i miejsca a wszystko to razem nic mi nie mówi. Moja kreatywność kończy się tam gdzie podręcznik. Kiedy przychodzi co do czego, nie wpadnę nawet na pomysł rozwiązania codziennego problemu za pomocą wiedzy ze szkoły. Bo szkoła to szkoła a życie codzienne jest skomplikowane.

-TRÓJKOWICZ- Nie znam faktów, nie chce mi się nic co wykracza dalej niż przepakowania plecaka. Ale jak zapytają to odpowiem tym co podsłuchałem od kolegi na korytarzu, dokręcę scenkę uśmiechem i swój "dostateczny" dostanę.

- TYŁ KLASY - Nic nie wiem bo skąd, nic mi nie mówi co pani mówi. Szkoła jest, żeby wyrwać się z domu. Nie mogę się doczekać, żeby rzucić to wszystko i iść w świat. Życie nauczy mnie reszty.

Paradoksalnie, najlepiej radzą sobie uczniowie z grupy z drugiej i czwartej. Jedna w życiu, druga w zakładzie zamkniętym.

Tak układały się siły do niedawna. Potem wkroczyło nauczanie zintegrowane i wszyscy dostali "fimbusiuowych migotków" na myśl, że teraz ich dzieci będą geniuszami. Wiedza z wielu przedmiotów połączona razem, wykorzystywana czynnie i kreatywnie. .... Mam podręcznik do nauczania zintegrowanego w domu. Jest świetny ale tylko dla nauczyciela, który ma chęć i zapał do tego, żeby wiedzę połączyć własnoręcznie, na oczach dzieci. Trzeba go ze sobą wziąć na zewnątrz. Trzeba z nim iść na spacer, do muzeum, na ulicę, rozmontować odkurzacz, kupić lupę. Trzeba z tym podręcznikiem chcieć. Bez chciejstwa jest pusty i tylko udaje świetny pomysł.

Bo nauczanie zintegrowane to ślepy zaułek jeśli nie towarzyszy mu zastosowanie nauczania w życiu codziennym przez nauczyciela i rodziców. Bez tego staje się tylko świetnym pomysłem, nie dającym dzieciom cienia szansy na zapełnienie luk... suchymi faktami. "Najważniejsze, żebyś myślał samodzielnie!". Jeśli jednak 75% dzieci z mojej klasyfikacji nie ma do tego serca lub wrodzonych zdolności? Co im pozostaje? Brak wiedzy, brak narzędzi myślowych do "kmienia bazy" i brak zapału do nauki. Nauczanie zintegrowane powinno być zarezerwowane dla dzieci wybitnie inteligentnych.

I minęło kilka lat. Doszliśmy do czerwca tego roku kiedy dzieci "zintegrowane" napisały matury...

25%, CO CZWARTY UCZEŃ nie zdał matury w PL! 25%!

W moich czasach matury nie zdawał 1%. I to taki procent, który bronił się rękami i nogami przed wszelką wiedzą co wiadomo było od samego początku liceum. Do takiego sposobu nauczania trzeba wielu generacji i zmiany sposobu myślenia o świecie w najpełniejszym ujęciu. Społeczeństwa o kulturze, której nie ma ani społeczeństwo polskie ani brytyjskie, amerykańskie czy francuskie.

Matury... Czyj tu sukces? Czyja wina? I co dalej dla 85 000 młodych ludzi, których nikt nie nauczył co się robi z własnym mózgiem? Będą zapełniać pośredniaki, dopisywać egzaminy, w pocie czoła douczając się tego czego im brakło w czasie pisania egzaminów. Może wtedy błyśnie w ich głowach myśl, że uczę się, żeby wiedzieć- nie żeby mieć, ale żeby być!

Być człowiekiem oczytanym, zorientowanych przynajmniej pobieżnie w wielu dziedzinach nauki, rozumieć co mówią w telewizji, chętnym poszukiwaniu dodatkowych informacji za każdym razem kiedy natrafią na jakiś brak. Specjalizować się w kilku dziedzinach ale móc wypowiedzieć się  na inne tematy. Bo nauka trwa całe życie, nie tylko 11 lat. 

Co nam to daje? Długo by wymieniać ale z oryginalnych pomysłów warto wspomnieć np. o bezpieczeństwie i to w tym najbardziej realnym, fizycznym wymiarze. Osoba, która nie umie myśleć samodzielnie, kupi wszystko co się jej powie, bez zastanowienia łyknie każdą prawdę i każdą bzdurę narażając siebie i swoich bliskich na niebezpieczeństwo.  Będzie hajcował w piecu grzewczym niepomny na fakt, że rury mogą eksplodować i poparzyć lub zabić cała rodzinę. Będą podejmowac błedne decyzje we własnych finansach, bo specjalista od inwestycji wie lepiej. Będzie tracił pieniądze, zdrowie, czas. Oddając władzę nad swoim życiem innym- dyletantom i szpecom od wszystkiego, takim samym jak on, tylko bardziej cwanym.


Nie dawno pierdyknęło w Fukushimie. Gdybyśmy byli Japończykami, w tamtych dniach, bez zastanowienia wzięlibyśmy naszą rodzinę, wsadzili do byle jakiego samolotu na pierwszą wiadomość o eksplozji w elektrowni. Kiedy film pokazywał potężną eksplozję budynków, pan w TV przekonywał, że to tylko zawalił się sufit. Kiedy mówili o skażeniu, ktoś przekonywał tłum, że to minimalne skażenie i za parę dni będzie ok. Kiedy przyznali się do radioaktywnych wycieków, wszyscy słuchali pokornie cwaniaków, którzy nie tłumaczyli motłochowi czym jest rozpad radioaktywny, co to jest okres połowicznego rozpadu i jak długo trwa. Teraz okazuje się, że skutki katastrofy przebijają wszystko co zdarzyło się w Czernobylu. I panikujemy. A ja siedzę i się śmieję. I jest mi przykro, że miałam rację, bo tych co od początku zdawali sobie sprawę z tego jak działa elektrownia atomowa i co znaczy" stopienie się rdzeni" okrzyknięto panikarzami i sensatami. 


Gdyby trzeba było się ewakuować, ja byłabym pierwsza w kolejce. Nie ostatnia.


Ludzie, którzy nie wiedzą, że MOŻNA WIĘCEJ nigdy nie będą świetnie gotować, nie będą mieli wielkich pasji, nie będą doceniać w pełni sztuki, muzyki, będą szkodzić sobie i innym swoją abnegacją, niepełnosprawnością umysłową nabytą w pracy. Ich życie będzie proste, długie, nieskomplikowane, czasem nawet szare i nudne. Wypełnione dążeniami do posiadania i nieustannie napotykanymi przeciwnościami. 

Tymczasem rzecz rozbija się o pieniądze i nakład pracy. Dziecko wykształcone multidyscyplinarnie wymaga więcej czasu, zachodu, materiałów, pieniędzy... Kosztuje fortunę szkołę, zarząd lokalny i cały kraj. Nikt nie jest w stanie powiedzieć ile z tego nakładu pieniężnego zwróci się do rządowej kasy z za X lat, więc zakładają, że kształcąc doskonale 5%, reszta zwróci ten dług swoją ciężką, głupią i mozolną egzystencją.


Wielka Brytania raczy swoje dzieci kreatywnym nauczaniem już od 20 lat. I nie jest dobrze. 5% wysoko wykształconego społeczeństwa dzierży władzę i kręci się we własnym towarzystwie, niejednokrotnie tylko po to, żeby nikomu nie umknęła ich władza, prestiż i pieniądze. Bo wykształcenie to pieniądze. Te, które trzeba wyłożyć i te, które dzięki temu będzie można kosić do końca życia, jeśli Bóg da. W zachodnim świecie być znaczy mieć, niezależnie od tego jak próbujemy to opakować. Reszta odbiera telefony w bankach, przesuwa karty w czytnikach w drogich sklepach, liże koperty u urzędach i zamiata toalety w restauracjach. O nich mówi się, że są proletariatem. Elita to te 5% a reszta... nie miała pewnie nawet szans na nic lepszego bo ktoś uznał, że tyle im wystarczy.

20-30 lat temu uczono dzieci kaligrafii, kilku języków obcych, geografii świata, zaawansowanej matematyki i literatury. Dziś pozwala się, żeby człowiek sam wybierał sobie przedmioty, które chce studiować a na resztę macha się ręką.  A taki wybór jest jak zapałka w rękach dzieci. Płoną od tego lasy.


Znajoma Królika, Brytyjka chwaliła się, że leci na Majorkę. Ktoś rzucił coś o długości lotu i spytał się o przesiadki. Odpowiedziała, że nie wie nic w tym temacie. To pilot ma wiedzieć gdzie leci, ją nie interesuje gdzie to jest, o ile jest tam plaża i drinki z palemką.


Rick Stein, fantastyczny brytyjski chef pytał kiedyś młodych turystów w krajach Basenu Morza Śródziemnego o to co jedzą w czasie wakacji we Włoszech, Grecji, Maroku? Fastfoody. 
Jego książkę o potrawach śródziemnomorskich na Amazonie ktoś skwitował jedną gwiazdkę i podpisał, że jest beznadziejna bo zbyt egzotyczna. Kuchnia pomidora, cebuli, oliwy z oliwek, sera i sałaty. 

Program Crystal Clear to sposób w jaki redaguje się treść wszystkich informatorów, ulotek i stron internetowych należących do Rządu UK tak aby każdy miał szansę go zrozumieć Jest zbudowany na bazie 360 najczęściej używanych słów i każdy kto pisze "do ludu" jest zobowiązany trzymać się zaleceń tego programu. Żadnych zdań wielokrotnie złożonych, trudnych słów, za to wiele akronimów, które zaczynają żyć własnym życiem i z powodzeniem maskują występowanie słów trudnych, niemożliwych do przeczytania.  żadnych odnośników, gwiazdek i dodatkowych wyjaśnień. Crytsal clear dla kryształowo pustej głowy. Dla ludu. Dla każdego. Potworna paranoja. 

Na ciemnotę poglądową natykamy się co krok. Mnie to przeraża. W panikę wpadam na myśl, że mogłabym dać się powieźć na wczasy Gdzieś, nie wiedząc gdzie. A co jeśli ukradną mi paszport a ja nie wiem jak się nazywa stolica tego kraju i mówię tylko w jednym języku? Co jeśli samolot runie do oceanu a ja nie będę wiedziała w którą stronę wiosłować nawet jeśli zapadnie noc i będę widziała gwiazdy- dziurki zrobione w niebie.  A jak spadniemy w dżunglę i postanowię zjeść najbardziej trujący owoc bo taki on śliczny jak w supermarkecie? I nawet nie będę umiała zdobyć świeżej wody. Zdechnę w dżungli na galopującą głupotę.


Jeśli los oszczędzi mi katastrofy lotniczej nad Amazonią, zaszkodzę sobie na 1000 innych wymyślnych sposobów. Nie rozpoznam objawów zapalenia wyrostka robaczkowego dopóki nie będzie za późno. Nie zauważę ciężkiej choroby bo nie wiem po której stronie mam trzustkę. Dobiję męża cierpiącego na nadciśnienie podając mu kawę bo od tego zawsze jest lepiej sąsiadce, która też ma problemy z ciśnieniem, tylko, że z niskim. Będę panikować i żyć w stresie przez jakąś błahostkę bo nie będę wiedziała jak się sama zdiagnozować. Będę cierpieć na depresję bo nie będę umiała opowiedzieć o tym co mnie toczy i trapi. Na noszach na pogotowiu zapomnę nazw leków które biorę i chorób na które cierpię bo nazwy te będą dla mnie za skomplikowane. Skrzywdzę dziecko bo będę uważać, że sól dodaje smaku a aspirynę może brać każdy, niezależnie od wieku. Struję przyjęcie bo nic nie wiem o bakteriach i bezmyślnie param się tym co powinno być mi wyrwane z ręki.


I tak dalej i tak dalej...

Z biegiem lat niedouczenie, bezmyślność i  dyletanctwo przestaje być winą jakiejś tam szkoły ale staje się wadą człowieka.


Ci co cenią sobie siebie i swoje miejsce w świecie potrafią się wybronić. Kiedyś nazywano ich ludźmi renesansu. Dziś... nawet nie wiem czy żyją jeszcze tacy. Kiedyś bycie człowiekiem renesansu było najwyższym komplementem, dziś ociera się o obelgę. Takie czasy.

Dlatego właśnie nauczymy Maję wszystkiego co wiemy. Odpowiemy na każde jej pytanie. Puste obietnice? A kim jestem, żeby stwierdzić, że moje dzieci zasługują na mniej niż mi było podarowane? Kto pozwala mi decydować co jest ważne i co jest potrzebne do życia? Czy dając dziecku pełną gamę możliwości, pozwalając mu na samodzielną decyzję co go pasjonuje i czemu chce się poświęcić nie daję mu więcej niż całe sranie-w-banię-nauczanie-zintegrowane? 


A poza tym, każdy kto coś wie, chce się tym podzielić, przelać na drugą osobę ten zachwyt nad światem i jego cudami.


-To jest tęcza kochanie, ale nie musisz wiedzieć jak powstaje. Ważne, że ja jeszcze wiem. Ty od tego nie zmądrzejesz a jeszcze rozboli cię główka.


Nie wolno pozostawić dzieciom wolnego wyboru w kwestii tego ile chcą wiedzieć. Nie rodzicom i nie nauczycielom. To nie ich życie i nie ich przyszłość. Mają obowiązek pokazać ile się da a największą przysługę zrobią, kiedy dadzą dziecku krzesiwo i powiedzą- idź i rozniecaj iskry od których zapłonie świat.


***


Tym oto obrzydliwie idealistycznym akcentem, w który Kokainka wierzy święcie kończę. I mam nadzieję, że Kuzynka się nie obrazi. Czasem warto dać się wyjąć z worka, żeby odkryć, że ten worek istnieje. :*


PS. Z najnowszych osiągnięć intelektualnych- Księżyc jest kolorowy, wiedzieliście to? Tylko, że jak światło leci do Ziemi, na takim dystansie wytraca kolory i do nas dociera czarno-białe.

Świetny przykład na moje wywody. Ciekawe jak to się ma do kreatywnego myślenia bez zbędnego ładunku bzdurnych faktów i fakcików. ... :)


poniedziałek, 27 czerwca 2011

Majóffka

Maja ma 103cm wzrostu. o jakieś 10 za dużo, choć w ciągu ostatnich 3 miesięcy trochę zwolniła z zapędami, żeby przebić głową sufit. Ma też 24 kg wagi, o ok 7kg za dużo i przybrała tylko 1 kg od marca. Może to koniec tego wariactwa...:)


Rusuje wszędzie uśmiechnięte buzie i głowopodobne twory, które nazywa "małpą" lub "misiem". Zaczyna się też interesować kolorowaniem, bo nauczyła się kolorować komputerowe kolorowanki i czas na zastosowanie nowych umiejętności live. Ogląda CeeBeebies i kiedy tylko może bawi się na ceebieebies.pl. Układa melodie, koloruje, maże różnymi narzędziami, wałkuje ciasto z Kate, sadzi nasionka z Brudasią, przykleja makaronki z "panem Jopópką" czyli Panem Robótką. W miesiąc nauczyła się klikać myszką, przenosić obiekty, zaznaczać, używać kursorów w prawo i w lewo, doprowadzać myszkę do dziurki przesuwając klocki, żeby otworzyć jej drogę do domku. Gra również w Restaurację i przeszukuje dziesiątki produktów poukrywanych na ekranie w poszukiwaniu tych z których ja mam złożyć zamówienie. Wrzuca składniki na deskę do krojenia, potem do garnuszka a na końcu kasuje "pieniącki". A kiedy już natrzaskam jej kasy, maluje budynek na fikuśne kolory, myje okna gąbką z "bombekami" i ustawia fontanny. A to gra dla dorosłych i całkiem trudna. Gdyby nie trzeba było czytać niespełna trzyletnia Maja mogłaby otworzyć własną restaurację. :)


Komputer dla trzylatka?


Oczywiście. Jej pokolenie będzie polegać na komputerach tak jak nam się jeszcze nie śni. Podstawowe umiejętności nabyte w dzieciństwe mogą dać jej szansę szybciej opanowywać nowe technologię po poruszać się w informatyce jak ryba w wodzie. Nie bez powodu, 7-10 latkowie którzy dostali swoje komputery kiedy PCty weszły do powszechnego użycia najpierw stali się programistami, przed dwudziestką hakerami a niedługo potem postawili świat na głowie- Googlem, Amazonem, FaceBookiem, Tweeterem....


Dodatkowo, nie jesteśmy w stanie przelać do jej małej główki takiej ilości wiedzy jaką zdobywa przez naukę z Ceebeebies. Maja rozróżnia8 kolorów, wskazuje i nazywa "tójkąt", "kjadjat", "pjostokont", "sedusko", "koło", "sizik" do tego "zigziaki", "fajki", "kjopki", "kjatecki".
Do stałego słownika, niezauważalnie przeszły takie słowa jak:
-kosiula
-śniujek
-muzika
-pendzelek
-fajpki
-majować objazek
-jisiować
-ciaśto
-śnieg
-Japópka
-sibibis
-pianino
-pikaj plik
-ścipta- ścip-ścip

-dzwięk
-kubecek
-kśtałt - "Kśtałty, to my!'
-mały-duzi
-cięsko, lekko, ciepło, gojąco, zimno, męciony, śpiący, śłotki, malutki, wysioko


oraz całą gamę okrzyków:
-Uciekaj, sipko, ratuj się, ratujcie, pomoście, idź stąd, pśeśtań, ziośtaw, wolniej, roziumiem, nie rozumiem, nie da się, źjóp coś, dziękuję, dzięki, umyć, łaskocie, bjudne, niadanko, objadek, jedzionko, głony, płace, wesoły, śmutny, ućmiech.... chces usiąść?


No i umie też liczyć po angielsku, po kolei do 10, śpiewać ABC, łącznie z końcowym : "Nał aj noł maj EjBiSi, nect tajm łoncju sin łit meeee....."


A po polsku, miesza cyferki ale wie co jest po jedenaście- "papaście".


No i najlepsze- ALE.


-Maju, czas spać, połóż się na boczek.
-Ale...ale...ale.......


Czyli zaczynamy dyskutować.

Niedługo koniec wakacji oraz coś o ptasiej psychice

Za 3 tygodnie wracam do roboty. Ale ale- tylko na dwa dni w tygodniu- sobotę i niedzielę, łacznie na 12h tygodniowo.

Zawczasu uzbroiłam się w zęby, kolce i maczugę, kiedy zadzwoniłam do TESCO i umówiłam się z personalną. Zaczęła coś stękać o dostępnych wakatach, pitać o tym, że niedziela jest obstawiona... Postanowiłam przenieść ewentualne "niezrozumienia" na samo spotkanie.

Bezczelnie. Zamiast zostawić Dzieciusie pod opieką Susła i Rodzicielki, zawiesiłam sobie Maleńtasa na klacie, Maję ujęłam za rączkę i hurtem zwaliłam się w kadrach na umówioną rozmowę. Ponieważ Dzieciusie słodkie są, więc kadry od progu rzuciły się do całowania i witania. Maleńtas spojrzał na trzy obce facjaty niebezpiecznie zbliżające się do niego i poszedł w rozryk. Rozryk okropny, tylko dodał dramatyzmu sytuacji. Maja zaczęła kręcić się i zaglądać do drukarek i obracać mnie na krześle obrotowym...

Matka otoczona dwojgiem dzieci, słodkich na dodatek i najwyraźniej zdeterminowana, przemęczona (bardzo się starałam)... takiej nie można odmówić i stękać o braku godzin, prosto w twarz.

Wyraziłam swoje pragnienia- weekend, kasa, krótkie zamiany.

Personalna nie próbowała się nawet droczyć. Dostałam co chciałam. I całusa na pożegnanie. Dzieciusie długo machały, machały też kadry.

No.

***

Charlie- nasza żako wywędrowała do ogrodu. Nie sama- dostała eksmisję. Kiedy namawiałam Rodzicielkę, żeby kupiła młodą papugę, prosto z hodowli, to się jej śpieszyło. I kusiła cena o 150 f niższa niż za tą od hodowcy. No i ma. Amazonka, którą zastąpił Charlie darła się jak w psychiatrykowie. Charlie natomiast najwyraźniej mieszkał u jakiegoś chorego na głowę dżentelmena, który zronbił z Charliego kolejnego pacjenta psychiatrykowa. Charlie gada jak najęty, nauczył się naśladować głos Rodzicielki, gwiazdać nową melodię, ale nadal większość jego repertuaru to męski, władczy głos:
-SHUT UP!
-FUCK OFF!
-STUUPID!
-STOP IT!

Wygląda na to, że Chrlie miał ciężkie życie co spowodowało, że pomiędzy obrażaniem samego siebie, wiszczy tak przeraźliwie i przenikliwie, że kiedy Suseł parkuje na drugim końcu ulicy, słyszy, że na poddaszu mamy otwarte okno. A w pokoju nie da się wysiedzieć. Kiedy wychodzimy, woła, zwraca uwagę, przywołuje do siebie:
-Chaaarlie... fiu fiuuu.. oj-oj-oj-oj-oj!....Helooooł! Fernannnndoooooo!
Wystarczy wejść i przywitać go swoim fizys. Otwiera dziób i wrzeszczy.

I pewnie dlatego nauczył się tych wszystkich epitetów, po Pan nie bardzo miał do niego podejście. Teraz jest już za późno na reset zwierzaka. Psychika takiego ptaka jest złamana na zawsze.

No i gryzie. Tamten raz, pierwszego wieczora kiedy upierdolił mi pół palca to nie była reakcja na obce twarze. Nie można mu wsadzić ręki do klatki, żeby podać jedzenia bo rzuca się do gryzienia. A taka papuga może dziobem oskórować palec do kości, odgryźć miękkie części dokumentnie. Kiedy tylko uda się powkładać mu michy do klatki, łapie za nie, wyrzuca wszystko na dno klatki, wylewa wodę i roztrząsa zieleninę. I rzuca się do rąk.

Przyznaję szczerze- wystawiliśmy go na aukcję. Do czasu kiedy znajdzie się chętny, Charlie będzie mieszkał w wolierze w ogrodzie. Inaczej stawia na nogi cały dom o 6:30 wrzaskiem od którego odpadają dachówki. Kasa Rodzicielki musi dać się odzyskać.

***

Maleńtas- ma dwie dolne jedynki, górne widać pod dziąsełkami. Siedzi sam, bez podparcia, sprawnie przechodzi od tego do wędrowania na kolankach gdzie tylko ma ochotę. Łazi, ogląda, testuje... Wspina się samodzielnie na nóżki i czepiając się bramki rozgląda się po kuchni, wspina się na sofę i stoi jak wielki X na rozstawionych chudych giczałkach, w samej koszulce i poluje na piloty. Albo na biszkopta.

Wyciąga rączki do Mamusi i uczy się zasypiać na rękach u Tatusia. Guga i tatatituje do Mai. Oraz rozgląda się maniacko na spacerkach "do konika" z Babcią.

Umie turlać piłkę, walić grzechotkami w podłogę, kulać kolorowe wałeczki w swoim grającym pociągu i żuje wszystkie Majki figurki- głowami do buzi.

Maja kocha Maleńtasa...
-Koooosiam cię Lalusiu!

sobota, 25 czerwca 2011

Updejt kiszkowy

Na szczęście udało się bez grzebania w pupu. Niebieski dzwoneczek znalazłam wczoraj, ogryzionego z farby, wdeptanego w dywan. Czerwonego dziś rano przy odkurzaniu, spłaszczonego jak płaska płaszczka. 

A więc potrząsanie Mają i nasłuchiwanie w której części ciałka podzwania nie doszło do skutku.

No i rzeczywiście- były w buzi. Bez wątpienia.

wtorek, 21 czerwca 2011

Maju, oddaj dzwonki

-Maju, oddaj dzwonki.-poprosiła Kokainka. Dzwonki to za dużo powiedziane- dzwoneczki w postaci takiego orzeszka z zamkniętą wewnątrz kuleczką. Metalowe, w 6 kolorach, 7mm średnicy. Sztuk 100. Do najnowszego projektopomysłu. Maja wzięła dwa-błękitny i czerwony, obejrzeć. Chwilę potem, potrzebną na przegrzebanie woreczka, Kokainka powtórzyła:
-Maju, oddaj dzwonki.
-Nie mam.
-A gdzie są?
-Mmmmmm
-Maju?
-......-Maja otworzyła szeroko buzię, wywaliła jęzor i paluszkiem pokazała gdzie ich miejsce.
-....W BRZUSZKU???
-.....
-SERIO????

środa, 15 czerwca 2011

Wielkie kroki

Co to jest: długie, szerokie, czerwone i jak staje to człowiekowi aż się milej robi?
.
.
.
Odpowiedź brzmi: autobus szkolny.
Dlaczego szkolny i dlaczego miło to zaraz.

Wielkie zmiany nadchodzą- Maja w sierpniu skończy przecież 3 latka i od września idzie do pseckola! Wczoraj Kokainka podniosła słuchawkę, zadzwoniła do naszego wiejskiego przytułku dla dzieci rodziców pracujących i umówiła się na zwiedzanie jeszcze tego samego dnia. Wcisnęłam więc Maję w trampki i pojechałyśmy "obczaić lokal". Maja zdziwiła się, że zamiast w prawo do Centrum skręciłyśmy w lewo ale kiedy tylko usłyszała pisk dzieci za drewnianym płotem od razu wyskoczyła ze spacerówki i dawaj zaglądać przez szpary. Drzwi otworzyła pani w średnim wieku i zaprosiła do środka. Pokazała nam sale za salami gdzie dzieci malowały, grzebały się w błocie, kibleki, przebieralnie, zadaszony plac zabaw w wypadku złej pogody i wielkie wzgórze całe w stokrotki, prawie jak u Teletubisiów. Wszędzie mnóstwo dzieciaków. Maja robiła tylko: "łaaał!" za każdym razem kiedy tylko wchodziła do nowego pomieszczenia i wpadała w kosze i beczki z klockami i zabawkami. Upaprała się w wodzie z muszlami, policzyła wszystkie numerki na płocie i zaraz podbiegła do niej śliczna dziewczynka, która bardzo chciała zgarnąć majkowego Fimbusia. Maja się podzieliła ale potem odebrała.

Dowiedziałam się wszystkich zasad, okazało się również, że nawet jeśli Maja nie douczy się sama korzystać z kibelka do września, nie stanowi to żadnego problemu. Nosi pieluchomajtki, więc wystarczy wyskoczyć z brudków i założyć nowe, do czego są przyzwyczajone bo nie naciskają dzieci na korzystanie z toalety. Spytała tylko jak po polsku jest "siusiu", żeby zrozumieć kiedy Maja przyjdzie i zaszeleści coś po polsku.

Z lunchów nie skorzystam bo Maja będzie w przedszkolu tylko 2,5h dziennie, tyle tylko, żeby sobie pohasać, pobawić się z dziećmi i żebym ja mogła poświęcić czas Maleństwu. o 11:40 będzie w domu na niamu i paciu. O ile nadal będzie przesypiała 3h dziennie.

Z ulotkami, formularzami i odebranym Fimbem wyniosłam Maję z psećkola pod pachą. Maja ryczała i krzyczała, co Pani potraktowała jako głos na "tak".

W drodze powrotnej poszłyśmy do Centrum gdzie Maja spotkała znowu swoje "koleżanki" wrogo nastawione do świata. Zaraz zabrały Mai kangura, którego wygrzebała sobie z zabawek. Suseł mówi, że Maja jest wychowywana tak jak świat powinien wyglądać- dzielić się, nie bić, być uśmiechniętym i robić co się lubi i sprawia frajdę. Czy to znaczy , że inne dzieci są wychowywane tak, żeby od razu konkurowac i udowadniać innym swoją przewagę?

No ale. Maleńtas poczołgał się trochę w trawie i przy okazji poważyliśmy to chuchro. 8kg 05, czyli 25 percentyl. Jak dla Mai nie ma już miejsca w książeczce, tak Maleńtas udowadnia, że można pochłaniać michy żarcia a i tak wyglądać jak szczypior na rowerze. HV zauważyła jednak, że jeśli on jest TAK ruchliwy cały czas to nie ma się czemu dziwić- spala wszystko na pniu! Zanurkował pod fotele w sali i musiałam go łowić na stópczaki.

W drodze powrotnej spotkałam swoją sąsiadkę- TA w Świętej Maryjce do której chciałam posłać Maję i Gabiego. Już jakiś czas temu zdałam sobie sprawę, że do A. nie jeździ nasz wiejsko-miejski autobus i o ile nie jestem na tyle zdesperowana, żeby co rano jechać autobusem a potem drałować 2,5km szosa bez pobocza z Mają a potem obojgiem to chyba nic z dobrej szkoły nie będzie. I odkładałam wysyłanie papierów. A więc spięłam pośladki i spytałam:
-A macie tam w A. autobus szkolny?
-Pewnie!

I tutaj właśnie Kokainka zaszczerzyła na myśl o ....szkolnym autobusie.
Nasza sąsiadka jest akurat TA od autobusowych podróży po hrabstwie i objeżdża 12 wiosek z których pochodzą dzieci uczące się w Św.Maryjce. A po południu odwozi je do domków- z rączki do rączki. I pilnuje, żeby dzieci miały swoje miejsca i zapięte pasy.

Weszłam do domu, wyjęłam papiery, podpisałam, wysmarowałam datę i obśliniłam kopertę. Dziś wysłałam i czekam w napięciu na odpowiedź.

Moje dzieci idą do przedszkola, potem do szkoły......... jestem dumna. I stara. :)

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Poszło stadko spać

Oj oj.

Maja zaniedobrzała na zapalenie pęcherza/cewki moczowej. Wszystko przez to bieganie w samych gatkach po angielskim lecie. Chociaż Dr. NałaziSię powiedział dziś, że dziewczynki często mają takie infekcje kiedy przesiadają się z pieluch na nocnik czy kibelek. Do czasu kiedy są w pieluszkach, środowisko bakteryjne jest w miarę jednolite. Wystarczy zacząć korzystać z toalety dorosłych a organizm stanie oko w oko z nowymi bakteriami, które mogą choć nie muszą wywołać infekcję. Dziś Maja ma się doskonale, w odróżnieniu do dnia wczorajszego- jak ręką odjął. Dlatego też dr. stwierdził, że skoro dziś po infekcji  nie ma śladu, znaczy się, że to tylko inwazja nowych mieszkańców. Jeśli Maja znowu zacznie pobolewać przy siusianiu, mamy łapać siuśki i oddawać do analizy.

A wczoraj, oj oj, jak bolało. Cały dzień siedziała na nas, przykryta kocykiem i postękiwała. Dostała Nurofen i Furagin w dawce na kg masy ciała, gorącą kąpiel i trzy godziny w betach, z książeczką naklejanką od Babci z Polski. I mnóstwo picia i miłości.

To pewnie ta miłość podziałała.

***

-Gabisiek, Gabik, Gapik, Gabiu, Gabisiu, Majisiu, Malusiu, Lalusiu...- ile czułych słówek może wymyślić mała dziewczynka do braciszka co go bardzo kocha? Tyle i jeszcze trochę.

***

Takich klientów jak ja wtedy to bardzo nie lubią. Za to ja bardzo lubię takie spontaniczne zakupy.

Idziemy sobie naszym High Streetem a tu patrzę, w Mothercare mają obniżki. Myślę sobie wchodzę, bo przecież mam kupony a czas leci. Maja dostała kupony wraz z założeniem dla niej konta oszczędnościowego, do wykorzystania w dziesiątkach różnych sklepów w UK do końca 2012 roku.
Ubranka nie, zabawaki nie, nocniki mamy, wanienki mamy, łózeczka.... o, to jest fajne.


To fotelik przymocowywany do stołu za pomocą dwóch imadeł, w czterech punktach. Obracany o 360%, więc dziecko może siedzieć przodem do stołu, żeby jeść samodzielnie lub bawić się, pod kątem, do karmienia łyżeczką i tyłem do stołu a przodem do mamy kręcącej się po kuchni. I w każdym innym ustawieniu pomiędzy. Montuje i demontuje się błyskawicznie, nie zajmuje miejsca, ma torbę podróżną, więc oseska można wsadzić do fotelika również w restauracji czy w gościach.

Więc zapragnęłam, tym bardziej, że zaczyna nam brakować miejsca na krzesła czy wysoki fotelik. Mieliśmy 6, po Lokatorze jakoś zniknęły 2, czyli od kiedy Maja je sama siedząc na krześle ani krzesła ani miejsca nie zostało dla Maleńtasa. Rewelacja.

Jest sobota, godzina 18:00, ostatni klinet wychodzi, pan Drugi zamyka drzwi i czeka z kluczem na nas.

-W czymś pomóc?- pyta Pan Pierwszy-Ważniejszy
-A po ile to krzesełko?
-A po 54. Ale teraz mamy na nie promocję- Half Price 27 funtów. A że ostatnie, z wystawki, to po ....powiedzmy 20.
-No to super, bo dokładnie na tyle mam kupony.

Pan Pierwszy-Ważniejszy poczuł, że nie zrobił tego dnia najlepszego interesu. Podałam kupony. Panu Pierwszemu się nie spodobały  bo podobno była nowa edycja, te są stare... Data twierdziła, że do 2012, czyli jeszcze mogłabym je zrealizować w przeddzień Końca Kalendarza Majów. Obracał, myślał, czas leci, Pan Drugi brzęczy kluczami.
-A dobra!
/-No ja myślę./
-Dziękuję i miłego wieczoru!

Chyba nie machali za nami długo.

Bilans:
Kuponów: 0
Wydatku: 0
Nabyto: Chicco 360*
Satysfakcja: nie spełza z ryja.

Maleńtas więc siedzi i patrzy, macha łyżeczkami a ja pichcę. Już nie błaga za bramką ani nie próbuje przeciskać się pod, byle do kuchni, gdzie poszła Mamusia.

Zrobił się taki żywotny, że nie sposób go okiełznać. Maja była w sumie nieustanną wiercipiętą, wijunem miriadorękim ale Maleńtas przechodzi sam siebie. Nawet nie da się mu zmienić pieluchy! Jeden ruch, już odwrócony na brzuszek i pedałuje daleko na rzekę. Albo chwyta za Fistaszka i nie chce puścić!

W poniedziałek posadzony bez podparcia poturlał się jak grawitacja podpowiedziała. Na drugi dzię podparł się rączką w kierunku w którym się przechylał się. W środę nie przewrócił się i od tego czasu już siedzi. Czasem próbuje siadać przechylając się na boczek z pozycji na brzuszku. Podpiera się jedną rączką, podkurcza nóżki a drugą ręką manewruje przy zabawkach.

Ma już dwa ząbki a nadal budzi się w nocy na jedzonko. Oszustwa nie działają. Daj żreć i już. I dużo!

I cudnie się razem bawią. Maja lata mu nad głową helikopterem albo misiem a Maleńtas zarykuje się śmiechem aż się przewraca. Ostatnio zamknęłam oboje w pokoiku i poszłam za ścianę posprzątać łazienkę. Słyszę jakiś rzeczowy ton. Maleńtas siedzi w plastikowych warzywach a Maja prowadzi kurs rozróżniania kalafiorka od pomidorka.
-Ciejjony..... ziejjony.... jółty! Widzis?...A co ty jobis?? Ej, nie jóp tak! Błeee.....

***

Słucham audiobooków. Maraton- 2 tom Sagi o Ludziach Lodu. Pozostało 45. Nieopisane wprost przyjemności płynące z każdego usłyszanego zdania... Były czasy kiedy po skończeniu tomy, w oczekiwaniu na kolejny, za miesiąc, czytałam każdy po 4 razy! Dobra, dobra, czytadło dla bab. Ale przynajmniej nie oglądam "Młotów na szukces"! Byłam w liceum a nie w podstawówce ale i tak zrobiłam sobie W-Pitę-Przeogromne Drzewo Genealogiczne całego rodu. Każda z postaci jest żywa w mojej wyobraźni jakbym znała ich osobiście. Maja mogła mieć na imię Villemo, a Maleńtasowi pasowałoby imię Dag...

***

I robię kapuśniak. I czekoladki w kształcie zwierzątek safari. Jak ktoś reflektuje...

piątek, 10 czerwca 2011

Paciu paciu i upaciu

Skończyłam wieszaki dla Detaksacji!

Trzy zestawy, łącznie 24 sztuki. Zajęło mi to prawie 3 miesiące (chyba) podczas których codziennie domalowywałam kwiatki, listki, ślimaczki, kleiłam guziczki, wiązałam wstążki.

Udało się. Jutro, góra w poniedziałek paczka powędruje do Detaksacji. Aż będzie mi brakować tego białego pudła stojącego wieki w kuchni. Pościągałam gotowe wieszaki, ułożyłam w foliach bąbelkowych i rozejrzałam po salonie- ściany bez wieszaków wszędzie wokół wyglądają jakoś tak łyso... :)











wtorek, 7 czerwca 2011

Majowy raport na okolicznośc brojenia.

W niedzielę odbył się chrzest Bliźniaczek FakiJapi. Tym razem jako obserwator z dwojgiem własnych na ręku, bo Suseł właśnie zostawał ojcem chrzestnym jednej z nich. Maja wzięła ze sobą książeczkę do oglądania ("Auta", o wybór znowu nie pytajcie") i zanim zaczęła się ceremonia intensywnie omawiała zwroty akcji ze swoim kuzynem Potworaskiem. Kościół jest nieduży, ludzi niewielu a Maja siedzi w ławce, w trzecim rzędzie od lewej i czyta książeczkę Disneya. Kiedy ksiądz rozpoczął celebrację, Maja stwierdziła, że się dłużej na czytaniu nie skupi i rzuciła książką do tyłu, gdzieś między rzędy. Maleństwu wypadł smoczek. Potworasek poszusował między ławy, przyniósł książeczkę ale zastrzegł sobie, że to pierwszy i ostatni raz. Maleństwu znowu wypadł smoczek. Maja dla zmyłki klęknęła grzecznie na kolanka...a chwilę potem dała nurka pod ławki i czołgała się powoli do wyjścia. Maleńtaskowi wypadł smoczek. Oddałam Maleńtasa Szwagrowi z Londynu i wypadł smoczek. Zaczęłam łowić Maję między rzędami i tłumaczyć zjadliwym szeptem, że ma siedzieć i przynajmniej popatrzeć jak pan zapala świeczki i będziemy dmuchać. Nic to. Wzięłam 27kg na plery i wyniosłam z kościoła. Maja natychmiastowo odzyskała władzę w nogach i pobiegła. Deptać po grobach byłym duszpasterzy Św. Jana Chrzciciela. Tam i nazad, po rozmarynie co się wił. Udało mi się zaciągnąć rozbieganą i uszczęśliwioną Maję na drugą stronę kościoła gdzie jak miałam nadzieję pokus do rozboju znajdzie mniej. Tam Maja znalazła sobie "patika", przelazła pod barierką i zaczęła wspinać się na skarpę na której stoi figura Przenajświętrzej Maryjki.
-Ceść, seses patika?- spytała Maja ale odpowiedź nie nastąpiła. Maryjka patrzyła miłosiernie na to małe półdiable i nic nie odpowiedziała. Maja z patikiem pobiegła do kościoła bo przypomniała sobie, że tam został Tatuś. Przypomniała sobie, bo się zapomniałam i postraszyłam Maję, że Tatuś by się gniewał, że jest taka niegrzeczna. Błąd. Maja przebiegła przez wejście, wbiegła po drewnianej rampie dla niepełnosprawnych... zawróciła i zbiegła tupiąc bo to taki fajny dźwięk. Akurat w tym momencie nasz ekipa stała przy chrzcielnicy, więc jak na akord wszyscy się odwrócili, żeby zobaczyć moi, z rozwierzganą dziewczynką na ramionach targającą wielki, rozczapierzony patol i książeczkę o samochodach. No rodzinny obrazek.

Maleńtasowi wypadł smoczek.

Tego właśnie się obawiałam kiedy sami prowadziliśmy Maję do chrztu a jakoś wtedy była grzeczna jak aniołek. Szwagier znalazł w końcu najlepsze wyjście i zaproponował, żebyśmy chrzcili ją co dwa tygodnie, do skutku. Aż wypędzimy diaboła z zadka.

W domu, Maja dostała wypowiedzenie umowy o zabawę. Chłopcy zatrzasnęli jej drzwi przed nosem, sprytnie tłumacząc, że tam jest LEGO. Maja LEGO nie jada a pobawić by się mogła, więc stała w korytarzyku, płakała i smarkała. Po tłumaczeniach chłopcy dopuścili Maję do zabawy w pokoju. Ale Panna Dziunia miała sobie za nic naprawiny-przeprosiny i 10 minut potem znalazłam ją w łazience. Szczoteczką do zębów Dzieciaka, wysmarowaną mydłem, myła umywalkę.

A więc jak wyglądały chrzciny nie wiem, przegapiłam, Susłowi znowu było zabójczo w gajerku, Maleńtas opluł mi białą bluzkę pomarańczowym obiadkiem.



Żeby nie być gołosłownym, oto proces transformacji Mai z opcji "Ja już jestem Bożą owiesią" do "Ale swoje wiem!":


A w sumie to rośnie nam pięknota...:)

Przechodzi właśnie okres demolowania co jej wpadnie w ręce i wyróżnia się nieprawdopodobną wprost pomysłowością 
Jak ostatnio wspominałam, obcięła sobie włosy na czubku głowy i teraz ma wiatraczek. 
Zdjęłam część materiałową z fotelika Mai-Maleńtasa, do prania a Maja podarła na części piankowe oprawki rurek stanowiących stelaż fotelika. Teraz będzie się wżynał.  
Odłamała balonika misiowi. Nieważne jakiemu, ważne, że miś trzymał twardo balonik już 4 lata nic nic mu się nie odłamywało jak dotąd.
Wydarła włosy mojej nowej "lali", zanim jeszcze dorobił się kompletnego ubrania.
Pozdrapytała naklejki Kubusia Puchatka z łóżeczka i teraz wygląda jakby Osiołek składał się tylko z zada.
Uwiesiła się zasłon w swoim pokoju i zabiła wszystkie żabki.
Przyniosła Babci kilka garści kwiatków z ogródka.
...

Ale się rehabilituje. Bardzo przeprasza i ubolewa, obiecuje, że już nigdy. A w ramach rekompensaty utraty na zdrowiu psychicznym, szoruje Mamie zlewozmywak w kuchni i to bez proszenia. Wychlapuje cały płyn do mycia naczyń ale pustą butelkę grzecznie odnosi i wrzuca do kosza.


 No i rozwija się...chyba. 

Bawi się w scenki. Całymi godzinami odgrywa sytuacje swoimi zwierzątkami, organizuje im ucieczki i pościgi
-Uciekaj! NIee! Biegnij!
radosne spotkania
-Witajcie. Cmok-cmok!
upomina:
-O nie, tak nie! Psestań tak!
oraz udaje siostrę karmelitkę bosą i poi wodą z kranu wszystko co ma pysk, diób i trąbę. Trąbę w szczególności. Bo wydaje dźwięki nosowo-siorbiące.


I generalnie, podchodzi twórczo do wszystkiego co znajdzie się w zasięgu jej rączek. Nawet do zakrętek od flamastrów.



Z nocnikiem idzie nam już wyborowo, nawet niedziela w pieluszce nie zrujnowała już przyjemności latania w gaciach i nie zafundowała sobie regresu. Woła za każdym razem, choć o 5 sekund za późno. ALe woła. Puszczona bez gatek, wybiera sobie jeden nocnik tym razem, drugi następnym. Bo ma dwa. Okazało się, że pomysł nocnika na każdym piętrze jest świetny. Ale jeszcze lepszy kiedy oba stoją w salonie. Zamieniam siuśki na czystą wodę i stawiam obok pustego. Po jakimś czasie pytam czy Maja chce siusiu i pokazuję, że ten nie chce siusiu, ale ten drugi, patrz...pusty!

A więc z dwoma michami, bez gatek Maja radzi sobie wyborowo. Kiedy skończy posiedzenie wstaje, idzie po mokre chusteczki, wyciąga jedną i albo mi podaje albo sama się obsługuje. A wszyscy patrzą i biją prawo. Chusteczkę wrzuca do nocnika i macha "papa".

I sama nakłada Crocki. I wie który lewy a który prawy. Tak samo jak nazywa koło, trójkąt, kwadrat i prostokąt, kolory niebieski, żółty, zielony, czerwony i czarny, liczy do dziesięciu po polsku ale całkiem nie po kolei i po angielsku całkiem po kolei- z akcentem Elmo.

Umie też zdjąć sama koszulkę a na pytanie gdzie masz Maju koszulkę, odpowiada wymijająco
-Pats! Cycusie!

Używa już na co dzień takich słów jak statek, łódź, zamek, smok, dizozaur, skarpetki, podenki, kapcie, butiki, umyć, w błocie, czyste, cięskie, duzie, aaa roziumiem!, sibibiś...

A na koniec zagadka. Co to jest "topes".

sobota, 4 czerwca 2011

Wyznanie po 23:00

Poszedł Gucio za chałupkę, 
Zdjął majteczki, zrobił kupkę.
I przygląda się tej kupce,
Jaki ciężar nosił w dupce

Z góry przepraszam za niesmaczny temat zaraz po ni smacznym temacie z którego się pewnie jeszcze nie otrząsnęliście...ja nie. Ale no muszę się podzielić bom dumna ze swojej dziewczynki jak paw.

Ku pamięci, nawet się rymuje, mięci kupa... Maja załapała sama, że nocnik  nie służy tylko do sisiania i sama zorganizowała sobie wieczorkiem nasiadówkę z prasówką ("Opowieści biblijne dla dzieci", o wybór nie pytajcie) i pokazała na co ją stać. Mama tak tematycznie "sisi" i "sisi" a nocnik daje również szersze możliwości! Grunt to skazać dziecko na latanie 3 dni z rzędu z gołą pupą. Co prawda nabawiłą się kataru, sprzedała go Maleńtasowi a Maleńtas mi ale opłacało się. Dodatkowo, żeby chronić delikatną dziecięcą skórkę, ciąga ze sobą wszędzie swoją wielką kołderkę i rozkłada ją sobie, żeby nie było, że jej potem będzie piasek z plaży zgrzytał w zębach.

Nasze dziecko Dorosło.

piątek, 3 czerwca 2011

Obrzydlistwo!!

Chyba, że ja się nie znam na sztuce albo mój osąd zniekształca fakt, że sama niezbyt gustuję w czynnościach okołoporodowych. No ale sami osądźcie, czy sprawiałoby Wam przyjemność szydełkowanie dziurki, wtykanie i wyciąganie dzidziusia albo organizowanie sobie scenek porodów domowych lub waniennych w sobotnie popołudnia?

Znalazłam to dziś na Ravelry i obrzydziło mi poranek:




Oraz bardziej hardcorowa wersja innej userki:





Daję sobie odciąć rękę, że któraś z nich była w szkółce rodzenia na którą zawitaliśmy z Susłem. Pewnie to ta co wzdychała i z rozczuleniem łapała oddech, kiedy położna pokazywała łoże madejowe. A jeszcze inna musiała być tą, która prawie nie zemdlała z wrażenia, kiedy dali jej podotykać rękami wanny do porodów. Reszty nie widziałam, wyszłam. Nawet w muzeum nie pozwalają macać eksponatów i podniecać się tak jawnie i niezdrowo....

W misce do gulaszu???

I gdzie krew, siki, kupa, mdlejący mężuś i ścieżka dźwiękowa? Gdzie wody płodowe, krew, pot i torba szpitalna? Jak już lecieć po szczegółach to do końca? Jedna z użytkowniczek napisała, że zrobiła ten projekt, żeby jej 2 letnia córeczka wiedziała czego się spodziewać.2 letnia? Dam głowę, że kiedy przyszło co do czego nikt dziecku nie pokazywał jak Mamusi otwiera się pupa i to co z niej wychodzi nie przypomina ani sisi ani kupki.

A tu z oryginalnego projektu autorki. Jak na mój gust, właśnie rodzi bardzo wąsatego draba...



Wenus z Willendorfu, przekręca się w swojej jaskini zniesmaczona sposobem w jaki potraktowali jej kobiecy urok ciężarnej, pięknej i niedopowiedzianej.


No ohyda.