wtorek, 31 maja 2011

-Mamo!, pats, tenca!

A z nowych rzeczy, w marcu powstał też kocyk dla Maleńtasa, który oprócz okrywania kończynek, przyciąga również uwagę. Baby w sklepach idą jak pszczoły do miodu...


Kocyk miał "Iść do adopcji" ale tak mi się spodobał, że został na dobre. Nic nowego. To najzwyklejszy w świecie "granny square" w 12 kolorach. Ułożyłam na dywanie tęczę z motków, ustaliłam kolejność i zrobiłam po dwa rzędy każdego koloru. A żeby było po chłopaczemu, wykorzystałam dużo odcieni niebieskiego.

Dwa dni potem zmotałam taki sam ale idealnie biały, do tego kwiatków różnych kolorów i wielkości do naszycia, jakby ktoś rzucił bukiet. Czeka na końcowe szlify.

W krainie nitki i szydełka czyli Madamme Żizell unosi spódnicę

Zakochałam się jak tylko zobaczyłam Giselle na ravelry.com. Zapragnęłam i kupiłam przepis. W Polsce nie byłoby mowy o tym, żebydać 20zł za dokument tekstowy na 5 stron, żeby zrobić zająca na szydełku. Paranoja. W UK 3f to nic a radochy cała fura, szczególnie kiedy dochodzi do składania wszystkiego do kupy i obmyślaniu swoich własnych elementów, które odróżnią twoją zabawkę od innych zrobionych z tego samego przepisu. Brzydzę się drutami i nie przepadam za szyciem, więc sukienkę zrobiłam na szydełku, dodałam pępuszka i namalowałam kolorki na policzkach kredą artystyczną, która podobno zostaje na tkaninie na stałe.

Oto Madamme Żizel:



Madamme z tyłu prezentuje swój śliczny oonek

  

Oczka ma prawdziwe, plastikowe z wyciętą oprawą z filcu.

  

 Pępuch i niewymowne czyli "bloomies"


Panna zajączkoska ma jakieś 25 cm wysokości i jest wypchana wypełnieniem do poduszek, czyli bardzo mięciusia.

Kocham Żizelle ale jeśli znajdzie się jakaś chętna do adopcji osoba, pozwolimy się odwiedzać w święta. :)

Same sukcesy!

Po pierwsze i NARESZCIE!

Maja sika do nocnikaaaaaaa! 



Tydzień temu Szwagierka postraszyła Kokainkę, że co prawda dzieci w tym wieku mogą robić do pieluchy ale kiedy Maja pójdzie do przedszkola we wrześniu, żadna z opiekunek nie będzie miała siły dźwignąć 27 kg na przebierak. I Maja będzie biegać z mokrą pupą.

Daliśmy Mai dużo czasu, wypróbowując wszystkie zaczytane metody, słuchając wszystkich rad i porad. Maja miała nocnikowe celebracje w najgłębszym poważaniu i nawet ceratowe gacie w których miało być jej mokro, zimno i niemiło nic nie dawały. Dziecko, które mówi:
-Aaaa...rozumiem!- kiedy Mama pokazuje jak klikać na kolorki, żeby kolorowanka przypominała Elmo, nie rozumie (nie chce), co to za chlup-chlup w butach. Pokazywaliśmy na swoim przykładzie, machaliśmy kupkom pa-pa, kiedy wkręcały się w wir ku Atlantykowi, pozwalaliśmy latać z pupą gołą, w majtkach, pytaliśmy po 1000 razy, nie pytaliśmy mimo, że smrodek powalał od drzwi...NIC.

Szwagierka postraszyła, Rodzicielka przypomniała jak to było z Kokainkowymi pieluchami i postanowiłam- sprzedać klapsa.

Maja nigdy nie zbiera w kuper. Nawet jak malowała po ścianach, żuła Tacie gumki od słuchawek albo wiszczła, żby obwieścić światu jakąś wielką krzywdę.

 A więc, żeby było sprawiedliwe i żeby nie było potem, że nie dostała powiadomienia na piśmie, cały dzień przebiegała w majtach nieustannie nagabywana czy przypadkiem nie chce siku. I siadała na tron co 30 minut. Przelała wszystkie gatki i spodenki przeznaczone na ten dzień. Na drugi dzień, ostrzegłam wyraźnie, że teraz musi powiedzieć kiedy che siusiu bo dostanie klapa. Do pierwszych majtek myślała pewnie, że żartuję. 

-AUAAA MAMOOO TO BOJIIIIII!

I już. Kolejnym krokiem było zasikiwanie okolicy w momencie kiedy informowała już:
-Mamo, se-se sisi.
Ale już bez klapów. Najważniejszy cel został osiągnięty. Od czwartku do dziś Maja przemoczyła jakieś 20 par majtek i spodenek, kilka par skarpetek a Kokainka docenia ud Crocków, które wystarczy opłukać pod kranem, wysuszyć i oddać do ponownego osikania.  Ale dlatego, że mówi, że leci sisi w momencie kiedy już leci a nie dlatego, że jest jej to obojętne. Trzy razy w ciągu godziny popuści, usiądzie, zrobi troszkę, za czwartym razem razem siada i robi ile fabryka dała. Cieszy się przy tym i wyciąga łapę po nagrodę. 
Na Urodzinach w niedzielę udało się złapać kilka momentów ale pod koniec dnia skończyły się zapasy suchych ubranek i Maja wróciła do domu w ciuchach kuzyna. Ale na tarczy, bo nie polała się w aucie.

Kto by pomyślał, że zdanie "Se-se sisi" może tak człowieka ucieszyć!

Teraz już z górki. Zakładamy pieluchę na noc i do spania w dzień a tak lata i świeci niewymownymi.

A więc świętujmy! Maja woła o siku! YUPPI!

Dodajcie do tego co najmniej 100 nowych słów i mamy komplet- duża Maja i wielkie kroki.
-Kosiam Mama i Tata!- czyli teraz już umiem Wam powiedzieć, że ja też!
-Łan, Tju, Fłiii, Foł, Faj, Sik, Sewe, Ejt, Naj, Ten!!
-Ić stond!

***

Sukces Mai Maleńtas wyrównuje serią małych-wielkich sukcesów niemowlaczka. 
Po pierwsze: JE. Dużo i wszystko. Zapotrzebowanie na żarcie w każdej postaci udało mi się pokryć dopiero kiedy całkiem zrezygnowałam z mleka w ciągu dnia na rzecz 3-4 pełnych mich papek. 
*Kaszka mleczna owsiankowa z owockami na śniadanie, potem 
*pół banana, małe jabłko "fun size" plus kaszka i pół garści rodzynek przemielone na papkę na drugie śniadanie po porannej drzemce;
*obiadek (w zależności od czasu) ze słoiczka albo z gotowanych na parze: marchewki, selera, pietruszki, pora, cukini, brokuła, kukurydzy, groszku zielonego  z ziemniakiem lub kaszą gryczaną plus kawałek gotowanej piersi z kurczaka. Na raz! Obrałam, umyłam, pokroiłam na talarki, podzieliłam na woreczki śniadaniowe i zamroziłam mieszanki 8 warzyw. 
*czasami jeszcze biszkopta, robaka kukurydzianego, chlebka, herbatkę....

Skutek jest taki, że Maleńtas je i śpi a w przerwach biega. Prawie serio. W ciągu dwóch tygodni na diecie Herkulesika zaczął raczkować, stawać na rączkach i stópkach  pupą w górze, czołgać się po całym pokoju, skakać jak żaba w pogoni za zabawkami. Łapie wszystko co leży na stole, ogląda, zezuje, żuje, gryzie jednym żąbkiem, wyrzuca i szuka dalej. Sadzamy go w foteliku, przypinamy i razem z Mają bawi się  w jej domku machając wokół autkiem lub duplem. Postawiony obok sofy albo stolika stoi, czepia się krawędzi i rozgląda na boki, usadzony do stolika, stuka klockami i rzuca przez cały pokój.

Mleko pijetylko do spania, w nocy i wczesnym rankiem. Bez stałych posiłków złości się, macha rękami i nie zaśnie w ciągu dnia póki nie będzie miał pół lodówki w brzuszku. A rosołek Szwagierki chłeptał z łyżeczki jak dziecko z Somalii. To następny krok.

Powoli robi się samodzielny, nie rozpacza ju kiedy odkładam go i idę coś porobić. Ale zasypia nadal tylko na mnie. Kiedy odkładam go do łóżeczka, łapie mnie za rękę i tuli, głaszcze paluszkami póki nie zaśnie a wtedy zastępuję swoją rękę słonikiem. Cycek Mamuni. :)

czwartek, 26 maja 2011

ufffffff

Przechodzi. Już nie wyglądam jak chomik, który zapomniał, że ma dwa poliki. Zadzwoniłam wczoraj do GP i poskarżyłam się, że co prawda ból ustąpił ale nadal puchnę, co by wskazywało na to, że antybiotyk nie działa jak trzeba. Kazał poczekać albo iść i wydrylować sobie dziury w szczęce, żeby spuścić ciśnienie.... Jak ręką odjął, do wieczora jak tylko pomyślałam o tym drylowaniu, czułam jak opuchlizna ustępuje. Dziś wyglądam już tylko jakbym się jednostronnie dąsała. W nocy wpierniczam po ciemku banana i popijam grzecznie antybiotykiem, bo na pusty żołądek już nie chcę. :/

Więc czas wrócić do normalnych zajęć.

Moje zamówienie na wieszaki ręcznie malowane jest już prawie-prawie skończone. Kocyk dla Bratanicy z Londynu musiałam odłożyć bo i tak nie zdążyłabym wyszydełkować 234 kwadratów do 29 czyli do niedzieli kiedy Bratanica ma przyjęcie osiemnastkowe. Dobrze mi szło do momentu kiedy nie zacierpiałam na ząbczaka, ale odrobić strat już się nie uda.

Prawie trzy tygodnie temu skończyłam Coś Ładnego, co pokażę niebawem, do tego Coś Innego dla Maleńtasa, teraz jestem prawie na mecie z Czymś Jeszcze a na tapecie czeka zamówienie dla Rodzicielki. Zebrało jej sie na sentymenty i przypomniała sobie ludzika z bajki TV z czasów kiedy panowie w ekranie widzieli co się działo w pokojach odbiorców sygnału. A przynajmniej tak sądził mój Dziadek,

No i w chwilach ulgi natrzaskałam wisiorków, których nawet nie mam czasu wystawić na sprzedaż a na carbud od 2 miesięcy nam się nie nie udaje dotrzeć. A to sraczka a to przejazd armaty.

Haiku na wieczór:

Upiekłam pierdnika i wydarłam sobie dziurę w dresach.

Chcę przejść  na kuchnię śródziemnomorską.

Suseł odkrywa Czesława co Śpiewa.

Maja zalubiła zieloną fasolkę.

Maleńtas raczkuje w kółko.

I pada deszcz.

środa, 25 maja 2011

Au au au!

Pomijając fakt, że nie wiem w co ręce włożyć, mam powtórkę z rozrywki na polu dentystyczno-fobicznym. Czyli ryj mi spuchł, tym razem na dole, dodzwoniłam się do mojego GP, wyłudziłam antybiotyk i siekierę przeciwbólową i biorę już trzeci dzień. Nie boli, chociaż siekiery nie biorę ale jak puchło tak puchnie. Siekiera to Co-Codamol czyli połączenie kodeiny z paracetamolem, od której dostałam wczoraj wszystkich niepożądanych reakcji- nudności, zawroty głowy, bólu żołądka, splątania i stanów lękowych. Siedziałam rano w kuchni i uczepiona kubka z wielkim jogurtem próbowałam stłumić ból żołądka i przekonać dobroczynne bakterie, że muszą się jakoś przecisnąć w dół.

Dobra, dobra, od razu tam na fotel! Ostatnim razem zmusiłam się tylko, żeby usiąść jednym półdupkiem i dać popatrzeć dentyście bez narzędzi. Wspomniał coś o skierowaniu do szpitala na zabieg pod płytką narkozą ale i tak nie wróciłam już skoro antybiotyk rozwiał stan zapalny.

Tym razem martwi mnie, że biorę Amoksycyklinę a jak puchło tak puchnie... Zadzwoniłam do pierwszej lepszej kliniki dentystycznej i dowiedziałam się od ręki, że dentyści kierują takich numerantów jak ja do szpitala na zabieg pod narkozą za free. Prywatnie taki interes kosztuje 150 za wyrwanie plus 280f za każdą godzinę pod gazem.

No, to już ulga. Tylko, że teraz będę musiała znaleźć sobie nowego dentystę bo skoro do tamtego nie przyszłam ani razu przez 1,5 roku, skreślili mnie już z listy pacjentów i idź człecze na marnację!

Pod gazem się dam. Świadomie- nigdy w życiu.

Trzęsą mi się ręce.

///niech mnie ktoś przytuli!////

sobota, 14 maja 2011

Głupoty zatoka szeroka i głęboka

Dziś będzie nietypowo, choć może nie aż tak bardzo…Dziś będzie o głupocie. Albo i nie.
Wikipedia mówi: Głupota – niedostatek rozumu przejawiający się brakiem bystrości, nieumiejętnością rozpoznawania istoty rzeczy, związków przyczynowo-skutkowych, przewidywania i kojarzenia. Charakteryzuje się pychą, śmiałością, podejrzliwością, niskim lub nieistniejącym samokrytycyzmem, niezdolnością do zdziwienia, dążnością do ekspansji.

I coś w tym jest ale do rzeczy.
Są dziesiątki rzeczy które leżą w moim polu zainteresowań. Niejeden powiedziałby, że jestem babką renesansu bo lubię poczytać o wszystkim. Prawie, nie lubię czytać o pazurasach, kremach i debilatorach. Mam debilator, który służy do wyrywania włosków z nóg przy jednoczesnym zaciskaniu ust i popiskiwaniu ale nie służy mi jako temat do rozmów w towarzystwie.
Wśród tych rzek i oceanów tematów jest wiele takich, które leżą daleko od popularnych nurtów naukowych. Są tacy, którzy nazywają takich jak ja/my „nawiedzeńcami”, lekko mrużą oczko i udają, że „te” tematy przystoją dziesięciolatkom zaczytanym w komiksach i smutnym dwudziestolatkom, którzy przez pryszcze nie mogą znaleźć sobie dziewczyny, zdesperowanym trzydziestolatkom, którzy mają już dziewczynę ale ona otwiera piwo zębami, więc muszą znaleźć sobie jakieś zajęcie, żeby nie skoczyć z mostu. Mówię tu więc o bioenergoterapii, psychotronice, teoriach spiskowych, medycynie alternatywnej, UFO, zganionych cywilizacjach, nieznanych fizykach…… wszystkim tym o czym nie piszą w podręcznikach.

Z założenia jesteśmy naukowcami. Ale chyba tego mniejszościowego gatunku, który głęboko wierzy, że nauka jeszcze się nie skończyła, jak sądzono już wiele razy. Wierzymy, że to dopiero początek i wszystko co wiemy jak dotąd stanowi jedynie przygotowanie narzędzi do Prawdziwych Odkryć. Dlatego, jeśli czytam o badaniach wykraczających poza tradycyjne ujęcie nauki, podparte doświadczeniami, dowodami, naukowo przeprowadzonymi badaniami, wierzę, że są naukowcy wykraczający poza swoje dziedziny i umiejący pogodzić naukę i magię. Poczytajcie sobie np. o wpływie emocji (wibracji) na strukturę wody z badań dr. Masaru Emoto. A potem wystarczy zastanowić się dlaczego „nawiedzeni” każą mówić do roślin, szeptać czułości dzieciom, dziękować za jedzenie na stole… po co od zarania dziejów ludzie dziękują i modlą się przed każdym posiłkiem. Posłuchajcie wykładów dr. Nassima Harameina, który (na to wygląda) realizuje wielkie marzenie fizyki XX wieku- prawdopodobnie udało mu się objąć wyobraźnią Teorię Wszystkiego (Unified Field Theory) i za jej pomocą nie tylko tłumaczy strukturę wszechświata ale i biologię, istotę Życia, religie, kabałę, sensacyjne odkrycia archeologiczne- unifikuje razem wszystkie współczesne znaki zapytania nauki dzięki wiedzy i wyobraźni.
„Nawiedzeni” natomiast to najbliżsi odbiorcy tych teorii i Bóg mi świadkiem, jeśli spotkam kiedykolwiek kogoś kto będzie potrafił zrozumieć, że nauka i magia nie wykluczają się nawzajem, własną krwią napisze list do komisji przyznającej Nobla bo taka osoba jak nikt inny będzie potrafiła „poprawić jakość ludzkiego życia”. Jaki problem, powiadacie?
Otóż to.
„Nawiedzeni” lubią się gromadzić. Potrzebują stawać w obliczu innych sobie podobnych i dzielić się odkryciami, przemyśleniami, wnioskami. W naszych, elektronicznych czasach, gromadzą się w Internecie jak mrówki wokół cukierka. I pewnie dobrze, można by powiedzieć. Pewnie tak, o ile nie próbowało się w taki tłum wejść i spróbować czerpać przyjemność z bycia innym w towarzystwie podobnych sobie.

Nie wymienię tutaj nazwy Forum o którym napiszę ale Czytelnicy Skądinąd i tak będą wiedzieli o jakim miejscu mowa. ;)
Forum. Z założenia miejsce swobodnej wypowiedzi. Forum X to, z założenia, forum ludzi wolnej myśli, odważnych i nie dających się zmanipulować manipulatorom- Illuminatom, grupom rządzącym, korporacjom, ambicjom, trendom i … głupocie.


Mówi się tam wiele i obficie. Wałkuje w kółko i w kółko te same tematy, podsyła linki do najnowszych wieści ze świata finansjery, polityki i nauki i rozgrzebuje cuchnącego szczura patykiem w poszukiwaniu bakcyla, który toczy świat. Tysiące teorii: teoria helowa w spisku smoleńskim, metoda rozpędzania chemicznych rozprysków za pomocą wiadra pełnego kryształów, wpływ halucynogenów na proces otwierania trzeciego oka, bezczelne rozpasanie illuminackich świń wśród np. głów Kościoła (Benedykt XII), gwiazd muzyki popularno-kiczowej jak Lady Gaga, puszczanie orędź Barracka Obamy od tyłu w celu udowodnienia, że amerykański Prezydent jest agentem Szatana, odtwarzanie w kółko filmów słabej jakości z YT na których wyraźnie widać, że amerykańscy dziennikarze telewizyjni to Jaszczurki sprytnie kamuflujące swój kształt ale zdradzający swoją prawdziwą fizyczność gdy nagle zaczynają mrugać trzecią powieką. Widziałam tam więc jak trzecia powieką mruga George Bush Jr, jak wyglądają chemiczne ataki z nieba na Zgierz, jak UFO wywierciło dziurkę w asfalcie o średnicy 2cm tuż obok Wąchocka w odpowiedzi na Wielką Dziurę w Gwatemalii, widziałam zdjęcia doków przeładunkowych w których tysiące vanów KIA stało w oczekiwaniu na wysyłkę do dealerów samochodowych co jednogłośnie zostało wzięte za przygotowania do globalnego kataklizmu w czasie którego Nieznane Wrogie Obywatelom Siły Porządkowe będą jeździć tymi KIAmi i zbierać zwłoki, ofiary pomoru. Aha, a Elżbieta II i jej potomstwo to znana od wieku linia gadów, Jaszczurów czyli zmiennokształtnych obcych, którzy rządzą nami pod płaszczykiem ludzkiej skóry. Ktoś kiedyś stwierdził, że ten pomysł z płaską Ziemią nie był taki głupi. Prawdopodobnie wmawiają nam, że Ziemia jest okrągła, żeby móc pompować pieniądze w przemysł lotniczy i obwozić nas dwa razy dłużą drogą za więcej.

Kto prychnął kawą?

To co naprawdę wartościowe i dalekie od piramidalnej bzdury wymaga miesięcy grzebania i oddzielania ziarna od plew. Przy czym plewy przeważają w tak powalającej ilości, że czasami wątpiłam w ludzką zdolność do odróżnienia dnia od nocy.

Wyleciałam z Forum X dwa razy. Albo trzy. Z nienawiścią równą tej, którą Administrator żywi względem osób religijnych została zrównana z ziemią i zaorana za wygłaszanie treści „niezgodnych z polityką właściciela forum”, byłam potworną mięsożerną babą, która wzbraniała się przed jedzeniem korzonków, szczepiła własne dziecko i z siłą kuli do burzenia budynków zajmowałam się rujnowaniem misternie skonstruowanych wież Babel bzdur i gnębieniem głupoty w niewyobrażalnej skali.
Kiedy na Forum zawitał pewien egzotyczny osobnik twierdzący, że jest wcieleniem, manifestacją energetycznej osoby z galaktyki Andromedy wymiękłam ostatecznie i potem było już tylko gorzej. Lepiej dla mnie.
W ciągu trzech dni, egzotyczny osobnik z Andromedy stał się idolem userów, którzy bez zająknięcia, cienia wątpliwości kupili i łyknęli osobowość człowieka, który twierdził, że jest bezpłciowy na ten przykład i pisał sążniste teksty o niczym przy jednoczesnym wykorzystaniu takiej terminologii i składni, że wprost trudno było oprzeć się wrażeniu, że naprawdę pochodzi z innej planety:

(…)Obecnie zajmowane ciała fizyczne żółtego pęku przez istoty ludzkie nie są przystosowane do warunków w polu trzeciego wymiaru stacjonowania planów tych czterech kul gazowo-ciekłych, gdyż one zakończyły już etapy, w których wibracje środowisk odpowiadałyby tym ciałom w przeciwieństwie do kuli Ziemi, będącej na skraju wytwarzania takich wibracji środowiskowych, składających się na wymiar trzeci przestrzeni budulca materii atomowej z udziałem określonego typu istot żywiołów.(…)
Ale zaliczyłam mu w końcu punkt za oryginalność i nawet popisaliśmy do siebie za plecami Admina. Walczyłam jeszcze jakiś czas z wiatrakami aż w końcu puścił mi nerf, pękła jakaś ważna żyłka i dostałam bana, którego wykorzystałam na pozbycie się złudzeń, że wolnomyśliciele to ludzie z którymi można się dogadać.

I zawsze rozchodziło się o to samo- o rozsądek w ocenianiu zarówno kwestii z popularnych nurtów jak i tych mniej popularnych ale za to bardziej pstrokatych. To, że patrzymy na domniemany film z UFO nie oznacza, że mam uwierzyć w jego prawdziwość tylko dlatego, że ktoś napisał o nim, że jest najlepszym filmem tego typu EVER! 95% użytkowników tego i innych forów i kanałów nie potrafiło nawet rozpoznać flary słonecznej na obiektywie. Jeśli roztrząsamy tematy trzęsień ziemi w Japonii, wycieków radioaktywnych czy gigantycznych zapadlisk to w moim odczuciu nie powinniśmy tego robić jeśli nie posiadamy podstawowej wiedzy z geologii czy sejsmologii. Jak można fotografować "dziwną chmurę" i wrzucać ją na Forum żeby pochwalić się jakie zjawiska pogodowe niezwykłe wywołują manipulacje pogodowe wywołane przez system HAARP a nie zdają sobie sprawy z faktu, że na zdjęciu widnieje zwykły cirrus. Najwyraźniej, do momentu kiedy nie przeczytał o HAARP nigdy nie patrzył w niebo. A zdobyć taką czy inną wiedzę można dziś tak łatwo….
Jeśli chodzi o wszędobylski kit w sieci, wystarczy wybrać sobie dobre zdjęcie, podrysować Myszkę Miki na nocniku, wrzucić na kilka serwerów ze zdjęciami, dobrze otagować i już mamy panikę w narodzie: Myszka Miki nie sięga do klozetu. A dobra plotka niesie się szybciej niż najszczersza prawda, tym bardziej wśród ludzi, którzy poszukują sensacji.

I tu dochodzę (w końcu!) do sedna. Inny użytkownik D (KOBIETA!), zadziwił mnie nie raz.
(…)księżyc jest kawalkiem ziemi, oderwanym od niej w skutek tajfuna i olbrzymiej traby powietrza.
  stałosie to w 5 periodzie kształtowania się ziemi, w tym czasie, kiedy na ziemi sie najwieksze gory formowały. jesli by w spokojnym oceanie nie bylo wody, mozna byloby ta ogromna dziure zobaczyc.
ksiezyc jest dla ziemi przeciwna sila polarna i funkcjonuje jako regulator poruszania sie jej w okolo slonca oraz swojej osi.(…) odleglosc ksiezyca od jego planety zalezy od sily magnetycznej danej planety. ksiezyce absorbuja ja oraz oddaja ja spowrotem (pelnia ksiezyca) przy potrzebie. planeta mniejsza nie potrzebuje ksiezyca, zastepuja go wysokie gory jak na venus, mars, merkur...
na stronie do nas skierowanej ksiezyca, zycie nie exystuje, z brakow czynnikow potrzebnych do zycia organicznego, woda, powietrze...mialby ktorys z ksiezycow zaczac sie obracac wedlug osi wlasnej, zblizajacej sie czasowo do obrotow jego planety, moglby sie wtedy czesc ksiezyca oderwac i na ta planete spasc (sila przyciagajaca). co byloby z ziemia podczas cyklonu olbrzymu, gdyby ksiezyc nie istnial, a obroty ziemi nie bylyby regularne podobnie jak odleglosc od slonca. (...)

Krótko potem D stwierdził, że Księżyc posiada atmosferę ale tylko od ciemnej strony, gdzie istoty energetyczne hodują rośliny i uprawiają ziemię. Istoty te to dusze naszych zmarłych. Zignorował jednak moje pytanie po co istotom energetycznym uprawiać ziemię skoro z racji swojej energetyczności nie muszą jeść?

Na pierwszym razem brwi obsunęły mi się na plecy ze zdziwienia, za kolejnym próbowałam zawrócić kijem Wisłę, teraz, z punktu widzenia gościa i biernego obserwatora forumowych zmagań nie pozostaje mi nic jak płakać niczym młoda norka z bezgranicznej i bezdennej głupoty takich indywiduów jak Użytkownik D a jednocześnie dziwić się jak taki ktoś radzi sobie w życiu codziennym. Kim jest? Czym zarabia na życie? Bo przecież taki ciężki przypadek kompletnego braku samokrytycyzmu, zmyślactwa i zadufania w sobie nie może inaczej- MUSI poważnie rzutować na życie takiej osoby. A co najgorsze, Użytkownik D rzuca żabami na prawo i lewo i na 30 czytelników JEDEN zwraca uwagę na ogrom bzdetu. Reszta pochyla myślące czółka nad zapodanym przez D tematem i roztrząsa.

A teraz przykład, (przełknijcie kawki i ciasteczka)!:

Czas jakiś temu na YT pojawiły się liczne materiały z satelitów słonecznych, w których jeden z drugim doszukali się ewidentnych dowodów na obecność statków kosmicznych na orbicie Słońca. Nie wykluczam. Materiały są ciekawe, trudno wyjaśnić je jednym zdaniem składając winę na błędy w kompresji zdjęć itp. Ale  temat pozostaje otwarty.

Użytkownik D stwierdził ,zakładając temat, że ogromne ufo roboty znajdują się na Słońcu i w jego najbliższym otoczeniu. Nic nowego. Ale pod wklejonym filmikiem dodał, że wszystko to ściema bo wiadomo, że Słońce jest…czarne i zimne.
Otóż, Kochani moi- Słońce jest czarne i zimne bo nie może się palić. Bo w kosmosie nie ma tlenu, nawet świeczka się nie pali więc Słońce tym bardziej nie może.
Użytkownik F od razu podchwycił temat i popchnął go na swój torek:

” (...)Z literatury starożytnej wiemy że na słońcu panują doskonałe warunki do życia. Ze słońca przybył na ziemię legendarny Quetzokati. Jak mówią plotki żył on na słońcu będąc w WODZIE!!!”(...)

Nie znam nikogo kto plotkuje o Quetzacoatlu, a Wy?

I po chwili podzielił się Straszną Tajemnicą:

„Mam kolegę pilota wojskowego, który po paru piwach powiedział mi w sekrecie że "CZYM WYŻEJ TYM ZIMNIEJ" dlatego on nie wierzy w mit o IKARUSIE. (tak się rodzi samodzielne myślenie, przy piwie a nie przy uniwersyteckich książkach). A SŁOŃCE JEST NIEBIESKIE.” 

A potem stwierdził, że spośród ważnych zagadnień gnębi go też jeszcze jedna kwestia: „Kura pije a siku nie robi”.
Na koniec D dodał do pieca koncertowo, kiedy na podstawie tego schematu stwierdził, że skoro na zdjęciach „obiekty ufo roboty” mają taką wielkość to znaczy, że są wielkości planet! I znajdują się na orbicie pomiędzy Mercurem a Venusem!

Proste, tylko, że to logika dziecka trzyletniego. Nic ale to nic nie wie o astronomii, wielkościach planet i ich odległościach więc zamiast coś doczytać, gardzi faktami i rzeźbi swoje na poczekaniu.

A więc pytanie na tapetę: skąd biorą się tacy ludzie, gdzie żyją, co robią na co dzień i gdzie trafią po śmierci? Do nieba, do piekła czy znowu do podstawówki?

Pytam serio, bo z tego powodu musiałam odłożyć swoje zainteresowania tematami nietypowymi i szansę na konstruktywną dyskusję do tylnej kieszeni spodni. Zmęczyło mnie śmiertelnie dochodzenie, że to żarty czy nie i za swój stracony czas uznałam próby prostowania tych przypadków pomroczności najmroczniejszej. Nie sądziłam, że w XXI wieku spotkam ludzi, którzy będą wierzyć, że Słońce jest czarne a ciepło pojawia się wtedy gdy natrafi na tlen. 

(…)promienie slonca dopiero na drodze powrotnej do kosmosu podejmuja decyzje ogrzania sie, w zaleznosci od cisnienia i koloru tej materji na ktora trafiaja. dlatego bieguny, pokryte sniegiem, biale, absorbuja to cieplo ale go nie oddaja..(…)

Czyli dokładnie odwrotnie.

Domorośli naukowcy snujący teorie w oparciu nie o fakty ale założenie, że każde zdanie wypowiedziane przez naukowców jest kłamstwem produkowanym dla potrzeb manipulujących nami Illuminatów. A więc negują wszystko- nawet najbardziej podstawowe prawa natury, w zapamiętaniu starając się wychylić głowę z tłumu podobnych sobie nawiedzeńców. W tym wypadku już bez cudzysłowu bo epitet to w pełni zasłużony.




środa, 11 maja 2011

Dlaczego Maja a nie Hildegarda?

Kasia pisze... Kokain, nudzi mi się, to zapytam! :)
Jestem lekko ześwirowana na punkcie imion, więc: skąd pomysł na Maję (Mayę?) i Gabriela akurat? :)

Z Wiki: Imię wywodzi się prawdopodobnie od przezwiska i z czasem nabyło ono silnego rysu magicznego. Łączy się to z pradawną – nieistniejącą już u większości społeczeństw – funkcją języka, zgodnie z którą nadanie nazwy jakiemuś obiektowi, przedmiotowi, osobie poczytywano za zdobycie władzy nad nią. Tym samym rodzina nadawała dziecku imię, aby wyposażyć je w pewne cechy, "zaprogramować" jego przyszłość lub odwrócić nieprzychylny bieg wydarzeń – imię było wróżbą, błogosławieństwem, życzeniem....Obecnie dawne funkcje imion są w zaniku. Powodem tego jest oderwanie większości z imion od ich substancji etymologicznej – po prostu nie są (imiona obcego pochodzenia) lub przestały być (zanik dawnych form, ewolucja języka) one rozumiane przez ludność. Większość rodziców nadaje dzieciom imiona ze względu na ładne brzmienie lub aktualnie panującą modę. Wciąż silny pozostaje czynnik religijny, jednak wobec zaniku rdzennych wierzeń i dominacji religii uniwersalistycznych, nie ma on już tak czytelnego wątku magicznego.

Ale nie u mnie. :) Nie umiałabym dać dziecku na imię słowem, które nic nie znaczy, powstało 3 lata temu kiedy ktoś  zakrztusił się pulpetem i wypluwając zbrodniczą kulkę charknął: 'KYLEGH!" a jakaś kobieta siedząca przy stoliku obok postanowiła, że jeśli kiedykolwiek będzie miała córeczkę, tak właśnie da jej na imię.

A więc Maja:

To pradawne imię występuje niemal we wszystkich kulturach. Starożytni Grecy czcili Maję - córkę Atlasa i matkę Hermesa. Starożytna italska, a następnie rzymska matka-ziemia, bogini wzrastania. Buddyści uważają Maję za matkę Buddy (w sanskrycie jej imię oznacza: 'świat'). Zgodnie z legendą, narodziny Buddy związane były z różnymi znakami. Matce przyśnił się biały słoń, niosący w trąbie kwiat lotosu, który wszedł do jej łona. Kiedy zasięgnął rady mędrca ojciec dowiedział się, iż jego syn zostanie władcą świata lub duchowym przywódcą. Maja urodziła Buddę na stojąco trzymając się gałęzi, bez cierpienia a tam gdzie padły krople jej krwi natychmiast wyrosły kwiaty lotosu.



  Według mitologii rzymskiej Maja opiekowała się przyrodą, zwłaszcza tą budzącą się do życia - na jej cześć wiosenny miesiąc nazwano majem. Boginię Maję znali też Celtowie. Imię to może być również formą miana Maria. W Polsce pojawiło się pod koniec XIX wieku.

Maja to ruch, radość, życie, wiosna, bogactwo kolorów, zapachów przyrody wracającej do życia po czasie odpoczynku i bezruchu. To również "matka", dobro, obfitość, czułość i niewyczerpane źródło matczynego błogosławieństwa.


Majowe stadło, diabła podcieradło

Marry in May, regret for aye
Marry in May and rue the day
Married in May and kirked (dressed) in green
Both bride and bridegroom won't long be seen."

Coś w tym musi być, ale co? Jeśli Polacy, Irlandczycy i Szkoci i reszta Europejczyków mają niemal identyczne przysłowie o majowych stadłach, to ten zabobon majowy nie powstał dlatego, że Kowalscy pobrali się w maju i darli ze sobą koty, a McDuffy – także majowe stadło- psy na sobie wieszali. Tajemniczy zakaz stawania na ślubnym kobiercu w maju sięga do głębokich korzeni pogańskich i czci jaką otaczano w okresie budzącej się wiosny Wielką Matkę, która miała liczne imiona, ale w maju była znana jako Maia, patronka odnowy życia, królowa kwiecistych łąk, splatania wieńców i orgiastycznych festiwali podczas których kobiety miały prawo wybierać oblubieńców na jedną noc. Bogini Maia pogardzała patriarchalną instytucją małżeństwa, która oddawała kobiety pod władzę mężczyzn. W święto celtyckie Beltane, w germańską Noc Walpurgii czy rzymskie Floralia, ród męski był usunięty w cień, zaś kobiety miały swój Bal Majowy – do dziś tradycyjny w starych uniwersytetach Anglii, Cambridge i Oxford.  Zabobonny lęk przed majowym ślubem był tak silny w Anglii, że królowa Wiktoria zabroniła swoim licznym dzieciom żeniaczki w tym miesiącu.
Można tylko domyślać się jakie kłopoty mieli chrześcijańscy misjonarze w zwalczaniu majowego rozpasania i ogólnej pogardy dla surowej moralności  nowej religii. Udało im się o tyle, że wymienili Maję na Maryję zawsze Dziewicę, poświęcili jej cały miesiąc maj, wepchnęli różaniec zamiast wieńca kwiatów i majówki – które nie wykluczają orgiastycznego spożywania piknikowych dań i pijaństwa oraz tzw popularnie ksiutów na łonie natury.. Nie udało im się tylko zmienic nazwy miesiąca, jak i strachu przed łamaniem Prawa Maji przez poddawanie się w jej miesiącu patriarchalnej  niewoli małżeństwa. Poskrob Europejczyka, a przekonasz się, że pod jego skórą wciąż tętni krew pogańska.  Nie namawiam do łamania majowych przykazów dziewiczej Matki Ziemi, ale gdybym miał się żenić to może lepiej byłoby odłożyć do miesiąca Junony?
PS. Według buddyjskiej tradycji, Maia, matka Buddy, też była dziewicą. 

Czyli, skoro nie mamy ślubu... :)
A gdzieś jeszcze znalazłam wspominek, że gdzieś w Hinduizmie Maje to boginie niespokojnych snów i MAJAków, sprowadzające na człowieka omamy i wizje.

A Gabriel...

Z jakiegoś powodu fascynują mnie anioły. Ale nie te słodkie pierdki-cherubinki ze skrzydełkami i trąbkami ale istoty o którym rzadko wspomina się w Biblii. A jeśli już, to ze strachem i trwogą. Bo oto Archanioł Michał, według tradycji chrześcijańskiej i żydowskiej, kiedy Satanael zbuntował się przeciwko Bogu i nakłonił do buntu 1/3 aniołów, Michał miał wystąpić jako pierwszy przeciwko niemu z okrzykiem: "Któż jak Bóg!". I w wojnie niebiańskiej zawsze stanowił pierwszą linię obrony Boga przeciw zbuntowanym aniołom stając się tym samym zarówno symbolem lojalności jak i (dla mnie) ślepego posłuszeństwa. WIęc kiedy zastanawiałam się nad imieniem, miał być Michał albo Gabriel.

Gabriel- Dżabra`il, „Bóg jest moją siłą”, „mąż Boży”, Hawriłł- Jest aniołem Zwiastowania, zmartwychwstania, miłosierdzia, zemsty, śmierci i objawienia. Zwiastował Zachariaszowi w świątyni żydowskiej narodzenie św. Jana Chrzciciela, oraz Najświętszej Maryi Pannie zwiastował narodzenie Jezusa. W islamie był on wysłannikiem Boga (Allaha) i przewodnikiem proroka Mahometa podczas Miradżu, miał także podyktować prorokowi Koran. Według tradycji islamskiej wyobrażany był jako duch, przybierający wygląd człowieka o czterech skrzydłach, na których miał wypisaną Bismalę. Każde z nich składało się ze 100 mniejszych skrzydeł. Gdy Bóg nakazał Dżibrilowi zniszczyć miasta lub niewiernych ludzi, rozpościerał on tylko dwa zielone skrzydła. Postać Dżibrila swoją wielkością wypełniała przestrzeń między wschodem i zachodem. W Koranie nazywany często Świętym Duchem.

A jego rola w niebiańskiej wojnie nie była tak krystaliczna jak Michała. Bogu oddany bezwarunkowo zazdrościł ludziom boskiej miłości uważając, że to anioły stanowią ideał boskiego zamysłu i nie szczędził im kar i plag. Niszczył, karał, upominał zawsze z tym samym stosunkiem: "Gardzę wami ale jesteście umiłowanymi dziećmi Boga, więc będzie jak On każe.". 

W skrócie- Gabriel to anioł z jajami. Kto widział np. "Constantine" albo "Armia Boga" ten zauważy o jakie jego oblicze mi chodzi.


Mam nadzieję Kasiu, że zaspokoiłam Twoją ciekawość.

piątek, 6 maja 2011

A ja mam coś!

Maleńtas Tadaaaa! skończył wczoraj swoje Półroczku i jak na okoliczność przystało postanowił Mamusię i Tatusia uszczęśliwić. Wykiełkował sobie ząbczaka, lewą dolną jedyneczkę i ma. Ma ząbczaka- stuka nim o łyżeczkę i kłuje nim w palce.

Juhu!!

Z dnia na dzień, Maleńtas rośnie nam na małego metronoma. Wszystko musi mieć swój czas i miejsce, kaszka teraz ale nie potem, potem papka, spać nie teraz bo jeszcze za wcześnie, stoję przy zegarze po prapradziadku i czekam na kupę, żeby ustawić 8:00 rano i puścić wahadło w ruch. Nie trzeba zastanawiać sie czego chce bo ma Płacz nr 1 , Płacz nr 2, Stękanie, Gruchanie, Kwękanie, Kaszelek.... wszystko to aby zakomunikowac amie o swoich wielkich potrzebach. Kiedy kładę go spać a Maleńtas spać nie chce, odkręca się na plecki i fika nogą. Jeśli jest śpiący, od razu po włożeniu mu smoczka do buzi, przymyka ślepka i odwraca główkę na bok. Wtedy go mam! Śpi ok 17h na dobę czyli budzi się o 8:00, zasypia o 11:00, budzi się o 13:00, zasypia o 15:00 i budzi się o 17:00, poczeka na Tatusia nie da zjeść nam obiadu przy stole bo zgarnia wszystko na podłogę i zasypia snem sprawiedliwych o 19:00. Co za dziecko! Maja w tym wieku kategorycznie odmawiała snu w dzień i trzeba było ją nauczyć popołudniowych drzemek a tu masz niespodziankę.

Szamie słoiczki każdego rodzaju jak młoda małpka kit, kaszki owsiane z owocami, herbatki jak leci, chrupki kukurydziane (te takie puszyste robaki) i Farley Rusks. Co nie oznacza jednak, że jest dzięki temu bardziej najedzony i nie budzi się już w nocy. 6 miesięcy na liczniku a ja nadal wstaję co 3h jak w zegarku. Długo nie za bardzo szło mu pakowanie sobie jedzenia do buzi bo z jakiegoś powodu nie jest z tych co pakuje do dzioba wszystko co wpadnie w rączki. Długo zajęła mu nauka, że co dobre to do buzi i teraz już całe ciastko bananowe nie ląduje na koszulce w postaci okruszków.

Kocha Mamusię. I już widzę, jaki będzie z niego maminsynek. Jak kiedykolwiek powiem o jakimś facecie "maminsynek" w złym humorze, sama postrzelę się ze śrutówki w stopę. Faceci RODZĄ SIĘ maminsynkami. I żadne boje, odkładanie, hartowanie i nie-pozwalanie nic nie zmieni. Maleńtas musi mieć Mamę blisko od pierwszej minuty życia. Jeśli mam do wyboru: uśmiechać się słodko i udawać, że nie widzę, że wierci się, pręży i płacze kiedy jest za długo na innych rękach niż moje albo wziąć go i tylko wytrzeć łezki cieknące do uszu, bo natychmiast się uspokaja. Opowiadałam Wam jak nie dał mi się wykąpać jak człowiek? Wyskoczyłam w końcu z wanny, zawinęłam w derkę, schodzę na dół bo najwyraźniej krzywda się dzieje dzieciu. Dzieć na moich rękach wtulił się pod pachę, westchnął i zasnął. I co , ze śpiącym oseskiem włazić do wanny?

Wyobrażam sobie jak może czuć się dziecko w swoim małym, niezrozumiałym światku kiedy Mamy nie ma blisko za długo... nie wróci, świat się kończy, jedyne znane, zrozumiałe i zaufane uczucie zniknęło i boję się! Szwagierka mówi- odkładaj, przyzwyczajaj. Jak, skoro odkładanie na dłużej niż 3 minut kończy się płaczem i zawodzeniem? Przecież to serce pęka. Mam nadzieję, że teraz kiedy staje się już bardziej rozgarnięty będzie umiał zająć się zabawką na macie i z czasem będzie umiał wytrzymać dużo dłużej. No i Maja jest nieoceniona w zajmowaniu go przynosząc mu swoje figurki, ciuchcię i tłumacząc po swojemu, żeby nie rykał bo Mama robi rosołek.

I znowu- Maja akceptowała całą naszą trójkę bez różnicy czy karmił Tata, czy przebierała Babcia, czy usypiała Mama. Może dlatego do dziś , choć coraz rzadziej, zamiennie nazywa nas Mata-Tata-Babcia i tworzy akrobacje językowe w stylu: "Mapcia", "Mamta" itp?

Maleńtas jest młodszy od Bliźniaczek o równy miesiąc. Dorównał im wagą i całą gromadką przeskoczyli już 7,5kg ale u dziewczynek przynajmniej widać gdzie się to podziewa. Maleńtas musi być ulepiony z jakieś gęstszej gliny bo mimo wagi chudy jest jak patolek. Te jego ramionka i rąsie są takie cieniutkie, że przyciśnięte pokazują tylko kostkę, trochę miękkiego mięska i skórkę. Nózie ma długie jak Tata, proste też po Suśle ale chude jak szczudła.

No i nadchodzi czas pierwszych prawdziwych zabaw kiedy to Maleńtas atakuje ciuchcię i w zapamiętaniu żuje misia maszynistę aż więdną baterię bo maszynista wykrzykuje w tym czasie: "Wszyscy na podkład, ktoś mi żre głowę!". Wyciąga łapki po wszystko i ogląda, obraca w łapkach, przekłada, przystawia blisko oczu z otwartym dziobkiem jakby oglądał złotego samorodka 5 kg wagi.

Umie już swobodnie przekręcić się na brzuszek i wrócić na plecki, powoli podnosi pupę jak dżdżownica do czołgania się, kręcić się w kółko na macieale czołganie się do zabawek wychodzi mu dokładnie odwrotnie- w przeciwnym kierunku. Sztywno trzyma się w biodrach i kręgosłupie, więc z pomocą można posadzić go sobie na kolanach, postawiony do pionu stoi twardo na ziemi, nie klęka i przebiera na przemian nóżkami, więc strzelam, że będzie chodził równie szybko co Maja (8msc). Można postawić go na dywanie, przy sofie, wczepi się w kapę i będzie stał jak służbista, lekko gibając się na stópkach na boki.

Jest o niebo delikatniejszy psychicznie niż Maja. Męczy go nadmiar ruchu, hałasy,  straszą go raptowne dźwięki ale jest też bardziej uważny i skierowany na otoczenie, dużo obserwuje, słucha głosów w drugim pomieszczeniu, usypia go odkurzacz i moje słuchane po południu audiobooki w którym pan jednostajnym głosem czyta mi (ostatnio) "Zieloną milę".

Słodki chopak!

czwartek, 5 maja 2011

Jedziemy jedziemy a mil ze sto

Ale za to byliśmy na wycieczkach. Czemu to się nazywa "wycieczka"? Bo się wycieka z domu czy dlatego, że się wsiąka na cały dzień?

No nieważne. Pojechaliśmy do Dover. Maleńtas spał jak na porządnego wycieczkowicza przystało, Maja męczyła Barneya nieustannym wciskaniem mu guziczków z pytaniami, ja szydłowałam a Rodzicielka z Susłem roztrząsali kwestie smoleńskie z małymi przerwami kiedy Suseł wymijał ćwoków a Rodzicielka łapała się mocniej fotela.


Aach,jaki to raj dla geografa! Tu pokłady a tam warstwy a tu obrywy, obwisy i obsuwy, procesy niszczące, kreda i Pangea.... aż szkoda było odrywać wzrok. Obserwowaliśmy promy z Francji zgrabnie dokujące w porcie i mijające się tak blisko, że można by sobie podawać z rąk do rąk kluczyki do mostka.




Maja turlała się w białej bluzie po kamieniach na plaży przy prze-cud-nym Dover Marina Hotel i zapełniała wiaderko co cięższymi kamieniami a Maleńtas chłonął morską bryzę której było nam aż nadto kiedy w końcu zanieśliśmy majowe kamienie do bagażnika i poszliśmy na molo.




Po tym jak na końcu molo wywiało nam przez uszy ostatnie myśli i odwiedziliśmy kibelek przy restauracji, Maja wspięła się na ławkę tuż przy bulaju obserwacyjnym.
-Maju, a co to jest?- spytałam wskazując na morze.
-Koło.- rzeczywiście, bulaj był okrągły.
-Ale tutaj, o.- popukałam palcem w szybkę.
-Sipka.- też racja.
-Ale tam, daleko.
-Mozie.
-No nareszcie!

Z mola powędrowaliśmy na Zamek Dover ale w połowie drogi zrobiło się tak jakoś słonecznie, Maleńtas przytył 20kg a Maja usiadła na krawężniku i zajęła się zbieraniem stokrotek. Suseł odnalazł więc w mieście auto i podwiózł nam ciężkie zadki na samą górę. Ale utknęłam w aucie na następne 3h bo Dzieciusie posnęły w fotelikach więc Suseł poszedł z Rodzicielką zwiedzać komnaty sam.



Rodzicielka twierdzi, że widziała ducha ale ten nie złapał się na zdjęciu.  W komnacie w której ustawiono długie stoły i drewniane misy i narzędzia kuchenne Rodzicielka przystanęła, odwróciła się, żeby pstryknąć fotkę po tym jak już wszyscy wyszli i zauważyła w okienku dziewczynkę w długiej, jasnej sukience stojącą przy stole. Przez sekundę Rodzicielka pomyślałam że to nawet dobrze bo dziewuś pasuje stylem do komnaty. pstryknęła... a na zdjęciu ukazała się pusta komnata i ława z misą. Szukała ogonka wycieczki nad wyraz szybko!

A ja siedziałam w aucie targanym na boki porywistym wiadrem :), pałaszowałam gotowaną kukurydzę i szydłowałam w zapamiętaniu otoczona pochrapującymi Dzieciusiami. Co szydłowałam, to później.

Następnym przystankiem było Cantenbury Abbey. Złapaliśmy piękne "golden light" na fotografowanie i zatopiliśmy się w przejściach i krużgankach po za późno już było na samą Katedrę.






Wrażenia niesamowite. Szerokimi, kamiennymi krużgankami wieki temu przebiegali średniowieczni mnisi w wełnianych habicikach, niosąc pod pachą zwoje, garnki, kosze z trawskiem... Prawie słychać było klapanie ich sandałków. 

...

Wróciliśmy do domu baaardzo późno ale warto było tarabanic się na drugi koniec kraju. Powinnam zacząć kolekcjonować magnesy na lodówkę ze wszystkimi miejscami jakie odwiedzamy... Byłby powód kupić większą lodówkę.

Kcięciuniu i Kórewna

Matko! Nawet Golce nie żenili się tydzień. Wygląda na to, że wyszłam jak "na 5 minut do koleżanki" i się zasiedziałam.

Obejrzeliśmy relację za żywo. Po godzinie polskiej wersji przełączyliśmy na BBC bo komentująca pani zamiast skupić się na tym co widać na ekranie i kto ważny właśnie wkracza do kościoła, uważnie słuchała Kwaśniewskiej opowiadającej o tym kto szył jej kompleciki wizytowe na  spotkanie Króla takiego-a-takiego. Kiedy przegapiła w ten sposób pół przejazdu Księciunia z Bajki, miałam dość. I tak wiedziałam, że kiedy Kórewna wychynie z limuzyny, komentująca Pani nie będzie umiała rozpoznać projektanta kiecki. Nie żeby mnie to jakość szczególnie rajcowało.

Na BBC mówili kto i w czyim towarzystwie i jakie koronki u majtek ma Kórewna i w którą stronę wieje wiatr. Kiedy zajechała pod Westminster, zadzwonił telefon i Suseł poszedł komentować przez telefon. Kiedy wrócił było po jabłkach ale i tak udawałam, że jeszcze nie, żeby popatrzeć jak się zdziwi. Przez te telekonferencje przypali kiedyś herbatę. Po 15 minutach zaczęlo się towarzystwo zbierać z Kościółka a Suseł:
-Gdzie oni jeszcze jadą?
-Na wesele.
-????
-Trudno, będzie jeszcze wieeeele królewskich ślubów do obejrzenia w ciągu najbliższych 20 lat.

A festyn był Do-Du-Py. Na ulotkach informacyjnych jawił się niczym impreza przed Pałacem Buckingham, w rzeczywistości stolików do wystawienia zabrakło zanim jeszcze wąż dotarł do numeru domu 10. Sąsiadka wystawiła gazowego grilla ale ponieważ jej numer domu to 42, imprezującym do palników było chyba za daleko bo wtoczono go do ogrodu po jakiś dwóch godzinach. Sąsiad zaoszczędził na gazie.

Między domami rozciągnięto kilka girland w barwy narodowe ale w sumie wyglądały trochę jak resztki keczupy na brzegu talerza kiedy oddaje się talerz do okienka.

W ulotce poproszono aby wyparkować się z ulicy na czas festynu lub jeśli to niemożliwe, zaparkować po stronie nieparzystej. Jak na złość "niemożliwym" okazało się to mojej byłej managerce z TESCO z naprzeciwka- zaparkowała więc swoje trzy auta na prost od siebie- tuż pod naszymi oknami, swoją wielką, czarną landarą 4x4 tuż po środku, przed oknem salonu. Tak więc z parteru oglądanie imprezy nie udało się. Managerka z TESCO już u mnie nie pracuje i może dlatego nie uważa, że należy utrzymywać dobre stosunki z sąsiadami. Na tą okoliczność notorycznie parkuje swoje lśniące Coś 1,5m przed moim oknem i co 3 dni wyłania się z domu z wiadrem wody i gąbą i myje. Myje, pucuje, poleruje. Kiedyś wezmę gwoździa. Ma chudą jak szynka w szpitalu labradorkę, którą Boston jak to żywe zwierze lubi obwąchiwać. Niestety, dla niej naturalne odruchy psie są niezrozumiałe i skarży się, że Boston "usiłuje". Boston "usiłuje" się bawić ale dla niej to jest "napaść z usiłowaniem".

A więc zaraz po skończonej relacji ze ślubu, towarzystwo wybyło i obległo stoliki posilając się sausage rollsami i piwem z własnych puszek bo nie udało się zorganizować catheringu z licencją. Dzieci (wg. ulotki) miały się bawić na środku ulicy w gry ogrodowe ale jakoś tak się zdarzyło, że ktoś wytoczył tylko tunel z ortalionu, więc przez cały dzień dzieciarnia biegała do końca ulicy i z powrotem z wrzaskiem jakby gonił je Predator z puszką Stelli.

Na pytanie czy mamy zamiar wziąć udział w imprezie poszłam więc na górę, otworzyłam okno w sypialni i wybyłam sobie głowę na zewnątrz. Pod naszym oknem akurat toczyła się sąsiadka Murzynka. Nie toczyła się dlatego, że jest dużą kobietą z charakterystyczną dla swojej rasy półką na mydelniczkę z tyłu ale dlatego, że jako porządna matka czwórki dzieci w wieku poniżej 15 roku życia, spiła się już jak świnia i bujała się od bramki do bramki nawołując kogoś histerycznie. Za nią, w odległości kilkunastu kroków bujała się kolejna gospodyni domowa z piwem w grabie, czerwona na dziobie a w tle leciała ABBA. Lubię ABBĘ, więc postanowiłam, że jednak schował głowę do domu i daruję sobie. Na środku ulicy, w ortalionowym tunelu coś się kotłowało a dzieciary turlały to coś z prawa na lewo. Kilka grup pijaniutkich już o godzinie 14:00 obywateli pci męskiej gromadziło się w małe grupki.

Pokusiłam się o wystawienie głowy przez okno jeszcze raz, koło 19:00, żeby podziwić kilka babek tańczących na środku ulicy Sugababes. Impreza umarła o 20:00.


***

Matko! Nagromadziła mi się żółć i trafiło w Kórewnę i Księciunia. Tak czy inaczej pożycia życzę i całej gromadki małych królewskich potomków.